Выбрать главу

Kiedyś Cypress wydawało się jej brzydkie. Rozpaczliwie prowincjonalne, tandetne, nudne. Nie miała racji, teraz to przyznawała.

Dlaczego nie potrafiła wcześniej dojrzeć uroku tego miejsca?

Skręciła w swoją ulicę i w chwilę później była już pod domem rodziców. Wysiadła z samochodu i wyjęła kluczyk ze stacyjki bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności.

Wracała myślami do rozmowy z Mattem.

Czego pragnie? Dokąd zmierza? Gdzie jest jej miejsce? Tyle pytań, które dramatycznie domagają się odpowiedzi.

Zaskrzypiał bujak na ganku. W cieniu krzewów azalii zamajaczyła wysoka postać. Wystraszona Avery zatrzymała się.

– Witaj.

Hunter. Natychmiast poznała go po głosie. Odetchnęła z ulgą.

– Za długo mieszkam w wielkim mieście. Napędziłeś mi stracha.

– To normalne. Wszyscy tak reagują na mój widok.

Uśmiechnęła się, ale Hunter miał rację, mógł straszyć. Widziała jego twarz w mdłym świetle lampy: wyostrzone rysy, bruzdy wokół ust, podkrążone oczy, kilkudniowy zarost.

W Waszyngtonie na widok kogoś takiego przeszłaby na drugą stronę ulicy.

Jak dwaj bracia mogą się aż tak różnić fizycznie? Nie pojmowała tego. Chociaż nie byli bliźniakami jednojajowymi, jako dzieci, a potem dorastający chłopcy na takich właśnie wyglądali. Trudno uwierzyć, że to uderzające, bliźniacze podobieństwo przez lata gdzieś się zatraciło. Jakby w dorosłość weszli obcy sobie ludzie.

– Słyszałem, że wróciłaś. Nie mogłem nie słyszeć, to oczywiste.

– W Cypress wieści szybko się rozchodzą.

– Jak w każdej takiej dziurze. Ludzie muszą o czymś gadać.

Hunter bardzo się zmienił, ale raczej nie upływ czasu tego dokonał, co nadmierny bagaż doświadczeń… złych doświadczeń. Avery wyczytała to z jego twarzy, przygaszonych oczu, brzmiącego goryczą głosu. Twardą musiał przejść szkołę.

– A mój powrót to prawdziwa sensacja.

– A więc to prawda? Wróciłaś na dobre?

– Tego nie powiedziałam.

– Ploty. Od razu tak pomyślałem. – Wzruszył ramionami. – Ale czy to można wiedzieć?

– Co mianowicie? – Założyła ręce na piersi.

– Avery, czy ja cię może peszę?

– Nie, skąd. – Zirytowana własnym zachowaniem, opuściła ręce. – Byłam dzisiaj na kolacji u twoich rodziców.

– Owszem, to też już wiem.

– Myślałam, że cię tam zobaczę.

– Powiedzieli ci, że mieszkam w Cypress Springs?

– Matt mi powiedział.

– A powiedział, dlaczego wróciłem?

– Tyle tylko, że miałeś jakieś kłopoty.

– Miły eufemizm. – Hunter spojrzał w stronę domu. – Przykro mi z powodu twojego ojca. Był wspaniałym człowiekiem.

– Też tak uważam. – Avery zadzwoniła nerwowo kluczami. Miała dość tej rozmowy. Chciała zamknąć za sobą drzwi i zostać wreszcie sama.

– Nie zapytasz mnie?

– O co?

– Czy rozmawiałem z nim przed śmiercią. Słowa Huntera ostatecznie wytrąciły ją z równowagi.

– Nie rozumiem.

– Chyba jasno się wyraziłem.

– No więc rozmawiałeś?

– Tak. Martwił się o ciebie.

– O mnie? – Zachmurzyła się. – Dlaczego?

– Bo twoja matka umarła, zanim wyjaśniłyście sobie pewne sprawy.

„Pewne sprawy”. Oto trafne określenie dla nagromadzonych przez lata uraz, żalów, dla nieustannej, nigdy niezaspokojonej tęsknoty za bezwarunkową matczyną miłością, akceptacją. W uszach zabrzmiała litania rad, porad i połajanek, którą matka powtarzała wiecznie, ciągle od nowa, chyba już z czystego nawyku.

„Avery, dziewczynki nie wspinają się na drzewa, nie budują fortów i na pewno nie bawią z chłopcami w Indian. Dziewczynki noszą kokardy we włosach i sukienki z falbankami. Dżinsy i T-shirty to nie jest strój dla małej damy. Dziewczynka powinna zachowywać się zawsze jak mała dama. Dziewczyna (to już później) powinna żyć jak dama. Dziewczyna nie ucieka do wielkiego miasta, żeby tam szlifować bruki. Dziewczyna nie odrzuca przyzwoitej partii, żeby gonić za mrzonkami”.

– Bał się, że może cię to dręczyć – ciągnął Hunter. – Twoją mamę dręczyło. Jego też. Nie mógł przeboleć, że umarła, zanim zdążyłyście się pogodzić.

– Powiedział ci to? – wykrztusiła Avery. Gdy Hunter skinął głową, Avery odwróciła spojrzenie. Przypomniała sobie słowa, które niemal wykrzyczała matce tuż przed wyjazdem na studia:

– Przestań tak się o mnie zamartwiać! Nigdy mnie nie zaakceptowałaś, nie aprobowałaś moich wyborów. Nigdy nie byłam taka, jaką chciałabyś mnie widzieć. Powiedz to sobie wreszcie.

Ale matka trwała przy swoim i nadal chowała w sercu żal, że Avery nie dorasta do jej wyobrażeń. Nie wracały więcej do problemu, ale bolesna zadra pozostała.

– Uważał, że to dlatego nie przyjeżdżasz do domu. – Hunter wzruszył ramionami. – Ciekawe, ty nie mogłaś pogodzić się ze sposobem życia twojej matki, on nie mógł się pogodzić z jej śmiercią.

Avery podchwyciła ostatnie słowa.

– Co to znaczy, nie mógł się pogodzić?

– To chyba oczywiste, Avery. Ludzie nazywają ten stan żałobą.

Kpi sobie z niej. Bawi się jej kosztem.

– Można wiedzieć, gdzie odbyła się ta doniosła konwersacja? – zapytała ze złością.

– Odbyliśmy ich wiele.

Wydarzenia dwóch ostatnich dni, wstrząs, rozpacz, konfrontacja z przeszłością tak bliską, a zarazem obcą, wszystko to dało teraz o sobie znać.

– Nie mam siły słuchać tych bzdur, nawet gdybym chciała. Spróbuj wskrzesić w sobie ludzkie cechy, odprowadź mnie do drzwi i znikaj.

Usta Huntera zadrgały w ironicznym, cynicznym uśmiechu.

– Nie odpowiedziałem jeszcze na twoje pytanie. Jesteś ciekawa, co myślę o plotkach na temat twojego powrotu? Otóż myślę, że spuścisz staruszka do grobu i tyle będą cię tu widzieć.

Cofnęła się o krok, dotknięta do żywego. Zaszokowana, że potrafił powiedzieć coś podobnego. Skąd w nim tyle okrucieństwa? I to wobec kogoś, z kim łączą go lata przyjaźni. Minęła go, przekręciła klucz w zamku, weszła do domu i zatrzasnęła drzwi.

Zdążyła jeszcze zobaczyć jego wykrzywioną bólem twarz.

Hunter Stevens, człowiek nawiedzony przez demony.

Niech go diabli, nomen omen, pomyślała z wściekłością. Miała własne złe duchy, z którymi musiała się uporać.

Rozdział 4

Hunter wpatrywał się w nietknięte butelki: piwo, wino, whisky, wódka. Grzechy przeszłości. Każda butelka to kolejny gwóźdź do trumny. Przepił swoje życie, po prostu, dosłownie, bez metafor.

Trzymał alkohol w domu, żeby sobie dowieść, że zdzierży, że tym razem się nie złamie. Było to sprzeczne z zasadami i praktyką Anonimowych Alkoholików. Każdy trzeźwy alkoholik powiedziałby mu, że to wystawianie się na niepotrzebne ryzyko, kuszenie złego, ale Hunter był masochistą.

Na wspomnienie spotkania z Avery wzbierała w nim dławiąca wściekłość. Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi: on, Matt i Avery. Zanim wszystko wymknęło się spod kontroli. Zanim jego życie zamieniło się w cuchnące bagno.

Wyobrażał ją sobie przy stole w jego rodzinnym domu: siedzi obok Matta, wszyscy śmieją się, żartują, przerzucają wspomnieniami, przywołują dawne dobre czasy.

Jaką jemu dali rolę w tych wspomnieniach? A może żadnej? Może w ogóle go pominęli? Wyrzucili poza nawias, jakby w ogóle nie istniał?

Znowu został wykluczony. Zawsze stał z boku, biernie obserwował. Outsider bez przydziału, bez miejsca, bez przynależności.

Co się z tobą stało, Hunter?

Dobre pytanie, pomyślał, spoglądając na butelki. Zacisnął dłonie. Nie, nie złamie się, nie sięgnie po kieliszek, żeby upić się do nieprzytomności, o wszystkim zapomnieć.