Выбрать главу

– Niech pani sprawdzi. Nikt nie może mi zarzucić kłamstw.

– Zarzuty nic nie znaczą. Ludzie kłamią, kiedy chcą coś osiągnąć. Ciężko pracowałam na swoją karierę i nie zamierzam ryzykować.

W słuchawce zapadła cisza.

– Nie mogę pani obiecać, iż wyjdzie pani z tego bez szwanku, ale w miarę moich możliwości będę się starał panią chronić.

– Sama potrafię się bronić. Wystarczy, że panu odmówię.

– Ma pani jednak ochotę się zgodzić, co?

Jeszcze jak.

– Siedemset tysięcy dla fundacji.

– Nie.

– Zadzwonię jutro – powiedział i odłożył słuchawkę. Do diabła! Facet potrafi naciskać na właściwe guziki.

Wszystkie te pieniądze przeznaczone na szukanie zaginionych dzieci, tych, które może jeszcze żyją…

Gdyby choć kilkoro z nich wróciło do domu, mogłoby się to opłacić. Powędrowała spojrzeniem na półkę. Może Mandy uciekła z domu. Gdyby miała szansę powrotu…

– Nie powinnam się zgadzać, Mandy – szepnęła. – Nie wiem, o co chodzi. Ludzie nie wyrzucają ponad miliona dolarów na coś takiego, nawet jeśli powodzi im się coraz lepiej. Muszę mu odmówić.

Mandy milczała. Milczały wszystkie martwe dzieci. Te, jeszcze żywe, mogłyby coś powiedzieć i Logan liczył, że Eve je usłyszy. Do diabła!

Logan siedział w samochodzie, wpatrując się w dom Eve Duncan. Czy to wystarczy? Prawdopodobnie. Najwyraźniej zaczęła się wahać. Była całkowicie zaangażowana w szukanie zaginionych dzieci i zamierzał użyć odpowiednich argumentów.

Niezbyt to ładnie z mojej strony – pomyślał ze znużeniem. Ale nie mogę inaczej postąpić. Jeśli Eve się nie zgodzi, jutro podwyższę sumę.

Była twardsza, niż przypuszczał. Twarda, bystra i wrażliwa. Miała jednak swoją piętę Achillesa i Logan nie mógł tego nie wykorzystać.

– Właśnie odjechał – powiedział Fiske do słuchawki. – Mam jechać za nim?

– Nie, wiemy, gdzie się zatrzymał. Widział się z Eve Duncan?

– Nie wychodziła z domu, a on spędził tam ponad cztery godziny.

Timwick zaklął.

– Zgodzi się.

– Mogę ją powstrzymać – zaproponował Fiske.

– Jeszcze nie. Ma przyjaciół w policji. Nie chcemy robić zamieszania.

– Matka?

– Może. To by na pewno wszystko opóźniło. Muszę się zastanowić. Zostań tam, gdzie jesteś. Zadzwonię.

Przestraszony królik – pomyślał z pogardą Fiske. W głosie Timwicka brzmiał strach. Timwick wiecznie się zastanawiał, wahał i namyślał, zamiast wybierać czystą, prostą drogę. Trzeba się zdecydować, co się chce osiągnąć, i podjąć działania, które przyniosą rezultaty. Gdyby miał możliwości i władzę Timwicka, mógłby działać bez ograniczeń. Nie żeby mu zależało na jego stanowisku. Lubił swoją pracę. Niewielu ludzi znalazło sobie w życiu taką przystań.

Oparł głowę na zagłówku i obserwował dom Eve Duncan.

Minęła północ. Matka powinna wkrótce wrócić. Wykręcił już żarówkę na ganku. Jeśli Timwick zaraz zadzwoni, nie będzie musiał wchodzić do domu. Gdyby tylko ten kutas potrafił się zdecydować i pozwolił, żeby Fiske ją zabił.

Rozdział trzeci

– Wiesz, że się zgodzisz, mamo – powiedziała Bonnie. - Nie rozumiem, czym się tak przejmujesz.

Eve usiadła na łóżku i spojrzała na miejsce przy oknie. Kiedy wracała do domu, Bonnie zawsze siedziała po turecku przy oknie.

– Wcale nie jestem pewna.

– Nie potrafisz odmówić. Znam cię.

– Skoro tylko mi się śnisz, nie możesz wiedzieć więcej niż ja.

Bonnie westchnęła.

– Nie śnię się tobie. Jestem duchem, mamo. Co mam zrobić, żeby cię przekonać? Być duchem jest strasznie trudno.

– Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś.

– Nie wiem, gdzie mnie pochował. Tam mnie już nie ma.

– Bardzo wygodne.

– Mandy też nie wie. Ona cię lubi.

– Jeśli jest z tobą, zapytaj, jak jej na imię.

– Imiona nic dla nas nie znaczą, mamo.

– Dla mnie znaczą.

Bonnie uśmiechnęła się wesoło.

– Dlatego że prawdopodobnie musisz przypisać imię do miłości. To naprawdę nie jest konieczne.

– Bardzo głębokie stwierdzenie jak na siedmiołatkę.

Na litość boską, minęło przecież dziesięć łat. Przestań mi zadawać podchwytliwe pytania. Kto powiedział, że duchy nie rosną? Nie mogę mieć wiecznie siedmiu lat.

– Wyglądasz tak samo.

– Bo jestem tym, czym chcesz mnie widzieć. Bonnie oparła się o ścianę alkowy.

– Za ciężko pracujesz, mamo. Martwię się o ciebie. Może to zajęcie u Logana wyszłoby ci na dobre.

– Nie przyjmę jego propozycji. Bonnie uśmiechnęła się znacząco.

– Nie – powtórzyła Eve.

– Niech będzie – zgodziła się Bonnie, wyglądając przez okno. – Dziś wieczorem myślałaś o mnie i o kapryfolium. Lubię, kiedy dobrze mnie wspominasz.

– Już mi to mówiłaś.

– Mówię to jeszcze raz. Na początku za bardzo cierpiałaś. Nie mogłam się do ciebie zbliżyć…

– Teraz też nie jesteś blisko mnie. Jesteś tylko snem.

– Naprawdę? – spytała Bonnie z kochającym uśmiechem. – To nie będzie ci przeszkadzało, jeśli twój sen jeszcze trochę z tobą zostanie. Brak mi ciebie, mamo.

Bonnie. Miłość. Tutaj.

Och, Boże, tutaj.

Nie ma znaczenia, że to jedynie sen.

– Zostań – szepnęła ochryple. – Zostań, dziecinko.

Kiedy następnego dnia Eve otworzyła oczy, słońce zaglądało w okno. Spojrzała na zegarek i natychmiast usiadła na łóżku. Było prawie pół do dziewiątej, a zawsze wstawała o siódmej. Zdziwiła się, że matka do niej wcześniej nie zajrzała.

Poszła pod prysznic, wypoczęta i zadowolona, jak zwykle, kiedy przyśniła jej się Bonnie. Psychiatra byłby zachwycony jej snami, ale Eve to nie obchodziło. Zaczęła śnić o Bonnie trzy lata po jej śmierci. Sny były częste, choć nie można było ich przewidzieć ani odgadnąć, co je powodowało. Może śniła, gdy miała jakiś problem i musiała się nad nim zastanowić? Tak czy inaczej, efekt był zawsze pozytywny. Kiedy się budziła, czuła się uspokojona i pewna siebie, przekonana, iż poradzi sobie z całym światem.

I z Johnem Loganem.

Szybko włożyła dżinsy i białą luźną bluzkę, strój, w którym zawsze pracowała, i zbiegła po schodach do kuchni.

– Zaspałam, mamo. Dlaczego…

W kuchni nie było nikogo. Ani zapachu bekonu, ani patelni na kuchence… Nic się nie zmieniło, odkąd wróciła w nocy z laboratorium.

Kiedy szła spać, Sandra jeszcze nie wróciła. Teraz wyjrzała przez okno i westchnęła z ulgą. Samochód matki stał na zwykłym miejscu.

Przypuszczalnie wróciła późno i też zaspała. W końcu była sobota i nie musiała iść do pracy.

Eve pomyślała, że nie może się zdradzić, iż się o nią martwi. Sandra zauważyła u niej tendencję do nadmiernej opiekuńczości i nieszczególnie ją to zachwycało.

Wyjęła z lodówki sok pomarańczowy, nalała do szklanki, sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Joego na komendę.