Trochę dłużej. Dora była naszą sprzątaczką. Przychodziła raz w tygodniu, jeszcze zanim urodził się Neil. Gromadzili oszczędności na starość. Nina została zamordowana tuż po naszym wprowadzeniu się tutaj i potrzebowałem kogoś do opieki nad Neilem. Zaproponowałem im ten duży pokój na drugim piętrze. W ten sposób oszczędzili na czynszu, a Dorze płaciłem tyle, ile dostawałaby za sprzątanie w innych domach.
– I jak się układały stosunki?
– W miarę dobrze. Oboje bardzo lubią Neila. Ona jest w stosunku do chłopca bardzo opiekuńcza… Może nawet zbyt opiekuńcza. Natomiast Bill, nie mając nic do roboty, zaczął mocno popijać. Mówiąc szczerze, będę rad, kiedy się wreszcie wyprowadzą.
– Co ich zatrzymuje? – spytał ostro Hugh. – Pieniądze?
– Nie, nie sądzę. Dora chciałaby bardzo, żebym się powtórnie ożenił, by Neil miał znowu matkę. To naprawdę poczciwa dusza.
– A pan pragnie związać się z Sharon Martin?
– Mam taką nadzieję. – Peterson uśmiechnął się chłodno.
Nie mogąc usiedzieć na miejscu, wstał i podszedł do okna. Znowu padał śnieg. Steve’owi wydało się, że w takim samym stopniu może kierować własnym życiem, co każdy z tych płatków. Upaść, wylądować na krzaku, trawie lub na ulicy, stopić się albo natychmiast przymarznąć, być zmiecionym, rozjechanym lub zgniecionym butami.
Zaczynało mu się mącić w głowie. Silą woli skierował myśli z powrotem ku rzeczywistości. Nie może tkwić tu, bezradnie oczekując. Musi coś zrobić.
– Wezmę książeczkę oszczędnościową i pojadę do Nowego Jorku – powiedział do Hugh.
– Chwileczkę, panie Peterson. Jest parę spraw, które musimy przedyskutować. – Steve się zatrzymał. – Co będzie, jeśli nie otrzyma pan taśmy z głosem syna i Sharon? – zapytał Hugh.
– On obiecał…
– Może nie być w stanie jej dostarczyć. A jak ją panu przekaże, zakładając, że ją nagra? Chodzi o to, czy jest pan gotów zapłacić pieniądze bez dowodu?
Steve się zastanowił.
– Tak – odrzekł po chwili. – Nie chcę ryzykować, że się rozzłości. Może zostawi gdzieś taśmę lub kasetę, oczekując, że zostanie znaleziona… A wtedy, jeśli nie zrobię tego…
– Dobrze. Zajmiemy się tym później. Jeśli nic nie nadejdzie do drugiej nad ranem, gdy będzie do pana dzwonił do budki przy Pięć – dziesiątej Dziewiątej, może pan próbować opóźniać przekazanie pieniędzy. Niech pan mu powie, że nie dostał pan dowodu. Jeśli powie, że zostawił gdzieś taśmę, łatwo będzie ją odebrać. Kolejny problem. Czy chce pan dać mu prawdziwą gotówkę? Moglibyśmy dostarczyć fałszywe pieniądze, łatwe do wyśledzenia.
– Nie podejmę takiego ryzyka. Pieniądze na tym rachunku przeznaczone są na wykształcenie Neila. Gdyby mu się coś stało…
– W porządku. Niech pan weźmie czek i uda się z nim do Banku Rezerw Federalnych. Nasi ludzie sfotografują tam banknoty na okup. W ten sposób będziemy mieć chociaż jakiś ślad…
– Nie chcę, aby pieniądze były znaczone – przerwał mu Steve.
– Nie mówię o znaczeniu. Nie ma możliwości, aby się dowiedział, że zostały sfotografowane. Ale to trochę potrwa. Osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów w dziesiątkach, dwudziestkach i pięćdziesiątkach to mnóstwo banknotów.
– Wiem – wtrącił Steve.
– Panie Peterson – kontynuował Hugh. – Chciałbym prosić pana o zachowanie pewnych środków ostrożności. Po pierwsze, niech pan nam pozwoli zainstalować kamery w pańskim samochodzie. W ten sposób będziemy mogli za panem jechać, gdy skontaktuje się pan z porywaczem. Może zdołamy go sfotografować albo zarejestrować numery jego samochodu. Chcielibyśmy też umieścić w pana samochodzie brzęczyk, aby móc pana śledzić na odległość. Obiecuję panu, że te rzeczy będą nie do wykrycia. I wreszcie, zależy to wyłącznie od pana, chcielibyśmy ukryć elektroniczny sygnalizator w walizce z pieniędzmi.
– Załóżmy, że urządzenie zostanie znalezione. Porywacz będzie wiedział, że skontaktowałem się z policją – odrzekł Steve.
– Załóżmy, że pan go nie włoży i nie usłyszy ani słowa więcej. Zapłaci pan i nie odzyska ani dziecka, ani Sharon. Proszę mi wierzyć, panie Peterson, zależy nam przede wszystkim na tym, aby oboje wrócili bezpiecznie. Potem zrobimy wszystko, by znaleźć tego bandytę. Ale to zależy od pana.
– Co pan by zrobił, gdyby to był pański syn i… żona?
– Panie Peterson, nie mamy do czynienia z uczciwymi ludźmi. To nie takie proste, nie wystarczy zapłacić okup, aby porwani wrócili. Może zostaną wypuszczeni. Może. Ale przestępcy mogą też po prostu zostawić ich gdzieś, niezdolnych do uwolnienia się. Musimy się z tym liczyć. Zacieśnimy przynajmniej krąg poszukiwań, jeśli uda nam się śledzić porywacza.
Steve bezradnie wzruszył ramionami.
– Róbcie, co musicie. Pojadę autem Billa do Nowego Jorku.
– Nie. Proponuję, aby pan wziął swój samochód i zaparkował jak zwykle koło stacji. Możliwe, że pańskie ruchy są obserwowane. Damy panu „luźny ogon”… Nasz agent będzie szedł w pewnej odległości za panem. Proszę zostawić kluczyki na podłodze. Zabierzemy samochód, zainstalujemy sprzęt i odstawimy na miejsce, zanim pan wróci, a pod ten adres proszę pójść z pieniędzmi…
O dziesiątej czterdzieści Steve wsiadł do pociągu, a o jedenastej trzydzieści pięć był już na stacji Grand Central. Wysiadł z pociągu z wielką pustą walizką w ręku.
Poczucie bezsilności i żalu przytłaczało go coraz bardziej, gdy mijał kolejne przecznice między stacją a ulicą Pięćdziesiątą Pierwszą.
Wczoraj rano on i Sharon żegnali się niedaleko stad. Pocałował ją, ale jej usta nie oddały pocałunku. Zupełnie tak jak jego usta, kiedy Nina pocałowała go tego ostatniego dnia.
Wszedł do banku. Wiadomość, że chce wycofać wszystko z rachunku Neila poza dwoma tysiącami dolarów, została przyjęta ze zdziwieniem przez obsługującą go urzędniczkę. Natychmiast też zjawił się wiceprezes banku.
– Panie Peterson, czy pojawiły się jakieś problemy? – spytał.
– Nie, panie Strauss. Po prostu chcę wycofać wkład.
– Będę musiał pana prosić o wypełnienie stanowych i federalnych formularzy. Jest to wymagane przy tak dużych wypłatach. Mam nadzieję, że nie ma pan zastrzeżeń co do naszego dysponowania rachunkiem syna.
Steve usiłował nie zdradzić się głosem ani miną.
– Absolutnie nie – zapewnił Straussa.
– Świetnie. – Ton wiceprezesa stał się oficjalny. – Może pan wypełnić niezbędne formularze przy moim biurku. Proszę pójść za mną.
Steve machinalnie nagryzmolił potrzebne informacje. Zanim skończył, urzędniczka przyniosła czek.
Pan Strauss podpisał go szybko, wręczył Steve’owi i wstał. Jego twarz przybrała zamyślony wyraz.
– Nie chciałbym się wtrącać, ale czy na pewno nie istnieją żadne problemy, panie Peterson? Może jest coś, w czym moglibyśmy pomóc?
– Nie, nie. Dziękuję panu, panie Strauss. – Steve wstał. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego głos brzmi dziwnie.
– Mam nadzieję, że nie. Bardzo pana cenimy jako klienta tego banku i, mam nadzieję, jako przyjaciela. Jeśli jednak ma pan jakiś kłopot, a my moglibyśmy pomóc, proszę dać nam tę szansę. – Wiceprezes wyciągnął rękę.
– Jest pan bardzo uprzejmy, ale wszystko jest w najlepszym porządku, zapewniam pana. – Steve uścisnął wyciągniętą dłoń.
Z walizką w ręku wyszedł na zewnątrz, zatrzymał taksówkę i kazał się zawieźć do Banku Rezerw Federalnych. Tam zabrano go do pokoju, w którym agenci FBI zaczęli pracowicie liczyć i fotografować pieniądze, na które miał wymienić posiadany czek. Przyglądał im się zgnębiony.
„Król był w skarbcu i liczył pieniądze” – dziecinna rymowanka przemknęła mu przez głowę. Nina zwykle śpiewała ją Neilowi, szykując go wieczorem do łóżka.