Wrócił na Grand Central pięć minut po trzeciej, tuż po odjeździe pociągu. Przez następną godzinę nie odchodził żaden. Peterson zadzwonił do domu. Odebrała Dora, agent Lamont odezwał się z dodatkowego aparatu. Żadnych nowych wiadomości. Ani śladu kasety. Hugh Taylor będzie z powrotem, zanim Steve dotrze do domu.
Perspektywa godzinnego czekania przeraziła Petersona. Bolała go głowa. Uświadomił sobie, że nic nie jadł od wczorajszego lunchu.
Bar Ostryga. Zejdzie tam i zamówi gulasz i coś do picia. Minął telefon, z którego wczoraj wieczorem usiłował dodzwonić się do Sharon. Tak zaczął się ten koszmar. Kiedy nikt nie odebrał, Steve wiedział, że coś nie jest w porządku. To było zaledwie dwadzieścia godzin temu. Wydawało mu się, że minęła cała wieczność.
Dwadzieścia godzin. Gdzie są Sharon i Neil? Czy dostali coś do jedzenia? Na zewnątrz jest tak zimno. Czy są w jakimś ogrzewanym miejscu? Jeżeli to tylko możliwe, Sharon będzie opiekować się Neilem, wiedział o tym. Przypuśćmy, że Sharon odebrałaby telefon, gdy zadzwonił wczoraj wieczorem. Przypuśćmy, że spędziliby wieczór we trójkę, tak jak planowali. Neil poszedłby do łóżka i wtedy Steve miał zamiar powiedzieć: „Niewiele zyskasz, Sharon. Prawdopodobnie wyszłabyś na tym lepiej, gdybyś poczekała, ale nie czekaj. Wyjdź za mnie. Dobrze nam razem”. Pewnie jednak dałaby mu kosza. Nie pochwalała jego stanowiska w sprawie kary śmierci. No cóż, był co do tego wystarczająco przekonany, nieustępliwy, upierał się, że ma rację.
Czy tak właśnie czuła się w tej chwili matka Ronalda Thompsona? Nawet kiedy będzie już po wszystkim, ona nie przestanie cierpieć do końca życia.
Tak jak on, gdyby coś się stało Sharon i Neilowi.
Stacja coraz mocniej pulsowała życiem. Przedstawiciele kadry kierowniczej, wychodzący z pracy wcześniej, aby uniknąć tłoku godzin szczytu, podążali energicznym krokiem do pociągów, mających ich zawieźć do Westchester i Connecticut. Kobiety, które przyjechały na całodzienne zakupy, wczytywały się w rozkład jazdy, niespokojne, czy zdążą do domu na czas, aby przygotować kolację.
Steve skierował się do lokalu. Było prawie pusto, już dawno minęła pora lunchu. Usiadł przy barze i złożył zamówienie, ostrożnie stawiając walizkę tuż przy nogach.
W zeszłym miesiącu on i Sharon spotkali się tutaj. Sharon była podniecona z powodu wielkiego odzewu, jaki wywołały jej starania o zmianę wyroku śmierci Thompsona na dożywotnie więzienie.
– Damy radę, Steve – powiedziała mu w zaufaniu. Była taka szczęśliwa, tak bardzo tym przejęta. Mówiła o wyjeździe w poszukiwaniu dalszego poparcia.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział.
– Ja też będę tęskniła.
„Kocham cię, Sharon. Kocham cię, Sharon. Kocham cię, Sharon”. Czy powiedział to wtedy?
Jednym haustem przełknął martini, które barman przed nim postawił. Tkwił w barze nad nietkniętym, parującym gulaszem aż do pięć po czwartej. Zapłacił rachunek i wyszedł na peron. Wsiadł do pociągu do Carley. Nie zauważył, że gdy przeciskał się do wagonu dla palących, jakiś mężczyzna, siedzący w tyle, ukrył twarz za gazetą. Dopiero kiedy Steve go minął, gazeta została lekko opuszczona i mężczyzna błyszczącymi oczyma powiódł za Petersonem, gdy ten przechodził przez wagon z ciężką walizką.
Ten sam pasażer wysiadł w Carley, ale czekał na peronie, aż Steve wyjdzie na parking i odjedzie samochodem, który teraz był wyposażony w czułe kamery, wmontowane w światła i wsteczne lusterko.
27
Glenda Perry spała do pierwszej po południu. Warkot silnika auta Marian, ruszającego z podjazdu, całkiem ją rozbudził. Zanim otworzyła oczy, leżała chwilę nieruchomo, czekając. Ale ból, który często towarzyszył jej pierwszemu ruchowi, nie nadszedł. W nocy było bardzo źle, gorzej niż mówiła Rogerowi. Chociaż on pewnie się domyślił.
Nie pójdzie do szpitala. Otumaniają tam tak, że będzie do niczego. Wiedziała, dlaczego bóle przychodziły ostatnio tak często. To z powodu owego chłopca, Thompsona. Był taki młody, a jej zeznania przyczyniły się do skazania go na śmierć.
– „On panią przewrócił, pani Perry…”.
– „Tak, biegł z tego domu”.
– „Było ciemno, pani Perry. Czy jest pani pewna, że to nie ktoś inny uciekał?”.
– „Jestem pewna. Zatrzymał się na moment w drzwiach, zanim zderzył się ze mną. Światło w kuchni było zapalone…”.
A teraz Sharon i Neil. „Och, Boże, pomóż mi sobie przypomnieć”. Przygryzła wargę. Nie, nie denerwuj się! To nic nie pomoże. Na miłość boską, myśl! Wsunęła tabletkę nitrogliceryny pod język. To odpędzi ból, zanim stanie się nie do zniesienia. Foxy. Sposób, w jaki wymówił swoje imię. Z czym jej się to kojarzyło?
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Roger zajrzał do pokoju.
– W porządku, kochanie, już nie śpię – odezwała się Glenda.
– Jak się czujesz? – Podszedł do łóżka i dotknął jej ręki.
– Nieźle. Jak długo spałam?
– Przeszło cztery godziny.
– Czyj to samochód odjeżdżał?
– To pani Vogler.
– Och, zapomniałam. Co zrobiła?
– Wygląda na to, że miała sporo pracy w kuchni. Zdejmowała rzeczy z górnych półek, stojąc na drabinie.
– Dzięki Bogu. Bałam się wspinać, a pełno tam kurzu. Roger, co się stało? Czy Steve rozmawiał z… Foxym?
– Tak, ale zarejestrowali jedynie parę słów. Czy jesteś gotowa ich posłuchać?
Piętnaście minut później, wsparta na poduszkach, z filiżanką herbaty w ręku, patrzyła, jak Taylor wchodzi do jej pokoju.
– To szlachetne z pani strony, pani Perry. Rozumiem, że to dla pani ogromny wysiłek – odezwał się z zakłopotaniem.
Zbyła go lekkim machnięciem ręki.
– Panie Taylor, wstyd mi, że zmarnowałam wam cały ranek.
Hugh włączył kasetę, a Glenda słuchała uważnie.
– Och, tak niewyraźnie. To niemożliwe – powiedziała po chwili. Pełne napięcia oczekiwanie zniknęło z twarzy Hugh.
– Cóż, dziękuję bardzo, że pani tego wysłuchała, pani Perry. Mamy zamiar przeanalizować tę rozmowę według wzorca głosów. Nie jest to dowód dopuszczalny w sądzie, ale kiedy złapiemy porywacza, może pomóc w identyfikacji – powiedział głosem pozbawionym emocji i podniósł magnetofon.
– Nie… chwileczkę! – Glenda położyła rękę na urządzeniu. – Czy to oryginalne nagranie rozmowy?
– Nie. Przegraliśmy taśmę i kasetę z podsłuchu.
– Zostawi mi pan to?
– Po co? – spytał zdziwiony.
– Ponieważ z pewnością znam osobę, z którą rozmawiałam wczoraj wieczorem. Znam go. Mam zamiar prześledzić wszystko, co robiłam w ciągu kilku ostatnich tygodni. Może coś mi przyjdzie do głowy. Chciałabym mieć możliwość przesłuchania tej taśmy ponownie.
– Pani Perry, gdyby tylko pani sobie przypomniała… – Hugh przygryzł wargę, gdyż Perry rzucił w jego stronę ostrzegawcze spojrzenie. Szybko wyszedł z pokoju, wyprzedzając Rogera.
Kiedy byli na dole, Perry zapytał:
– Dlaczego kazał mi pan zatrzymać panią Vogler? Nie podejrzewa pan chyba…
– Nie możemy przeoczyć żadnej możliwości. Ale wygląda na to, że ona jest w porządku. Dobry charakter, dobra sytuacja rodzinna, sympatyczna. To przypadek, że mówiła dziś rano o Neilu. Tak czy owak, ma najlepsze alibi ze wszystkich na wczorajszy wieczór, tak jak i jej mąż.
– Jakie?
– Widział ją kasjer, gdy wchodziła i wychodziła z kina. Jej mąż był widziany przez sąsiadów w domu, z dziećmi. A tuż po siódmej wieczorem znajdowali się na posterunku policji, zgłaszając kradzież samochodu – poinformował Hugh.
– Ach, tak. Rzeczywiście, wspomniała mi o tym. Mieli szczęście, że go odzyskali.