Выбрать главу

Steve niósł ciężką walizkę.

To były pieniądze! Foxy był tego pewien. I dzisiaj wieczorem on je dostanie. Wrażenie nadchodzącej katastrofy go opuściło. Z ufnością i w dobrym humorze opuścił stację w Carley, upewniwszy się, że Peterson odjechał. Żwawo przedzierał się przez śnieg osiem przecznic do swojego domu – niechlujnego garażu przy ślepej uliczce. Napis głosił: „A.R. Taggert – naprawa samochodów”.

Otworzył drzwi i szybko wszedł do środka. Nie znalazł żadnych kartek wetkniętych pod drzwi. To dobrze. Nikt nie próbował się z nim zobaczyć. A jeśli nawet, to jego nieobecność nikogo nie powinna dziwić. Często naprawiał ludziom samochody przed ich własnymi domami.

Garaż był zimny i brudny, wyglądał niewiele lepiej niż ukryty pokój na Grand Central. Nie ulegało wątpliwości, że Foxy zawsze pracował w cuchnących norach.

Stał tu jego samochód, gotowy dojazdy. Zatankował go ze zbiornika na rogu. Zainstalowanie tej pompy było najlepszym pomysłem, jaki miał kiedykolwiek. Wygodna dla klientów, gdyż zawsze mogli mieć pełen bak paliwa, i poręczna dla niego. Umożliwiała jeżdżenie nocą po autostradzie. „Zabrakło pani benzyny? Akurat mam trochę w bagażniku. Samochody to moja specjalność…”.

Samochód był wyposażony w stary komplet tablic rejestracyjnych, które Foxy wymienił klientowi kilka lat temu. To na wszelki wypadek, gdyby dziś w nocy czyjeś wścibskie oczy zanotowały numery. Zdjął z uchwytu CB-radio i umieścił na przednim siedzeniu. Pozbył się wszystkich innych tablic rejestracyjnych, zgromadzonych w ciągu sześciu lat, a także zapasowych kluczyków, które sam zrobił.

Na półkach walało się trochę starych narzędzi i części zamiennych, w kątach stało kilka ułożonych w stos opon. Niech stary Montgomery się martwi, jak się ich pozbyć. I tak miał zamiar zburzyć garaż, więc będzie miał kupę szmelcu do usunięcia.

Był tu po raz ostatni, tak czy owak. Przez ostatnie miesiące niewiele pracował, ponieważ stał się zbyt nerwowy. Całe szczęście, że miał większą robotę przy aucie Voglerow. Pozwoliło mu to przetrwać.

No i po wszystkim.

Wszedł do małego, niechlujnego pokoju na zapleczu i spod wąskiego łóżka wyciągnął zniszczoną walizkę. Ze starej drewnianej komody wyjął niewielki zapas bielizny i skarpet. Zdjął z wieszaka czerwoną, sportową marynarkę, wytartą i źle skrojoną, oraz kraciaste spodnie. Wszystko to włożył do walizki. Tłusty od brudu kombinezon rzucił na łóżko. Zostawi go tutaj, nie będzie więcej potrzebował tego ubrania.

Z kieszeni płaszcza wyjął magnetofon i jeszcze raz przesłuchał kasetę z nagraniem Sharon i Neila. Drugi magnetofon leżał na komodzie. Przeniósł go na łóżko, poszperał w kasetach, wybrał jedną i włączył. Potrzebował tylko początku taśmy.

To było to.

Znowu puścił kasetę z nagraniem Sharon i Neila do momentu, aż przebrzmiał głos chłopca. Wtedy nacisnął guzik nagrywania. Na drugim magnetofonie włączył odtwarzanie.

Zajęło to tylko minutę. Gdy skończył, przegrał jeszcze raz całe nagranie, które miał wysłać Petersonowi. Doskonale! Doskonale! Zawinął kasetę w kawałek brązowego papieru, zabezpieczając pakunek taśmą klejącą. Czerwonym flamastrem napisał wiadomość na wierzchu paczki.

Pozostałe kasety i obydwa magnetofony ułożył w walizce pomiędzy zwiniętymi ubraniami, dokładnie ją zamknął i zaniósł do samochodu.

Wystarczy, że musi jakoś wnieść na pokład samolotu walizkę z pieniędzmi. Ta i radio mogą lecieć w luku bagażowym.

Otworzył drzwi garażu, wsiadł do samochodu i włączył silnik.

– A teraz do kościoła i na piwo! – szepnął do siebie.

29

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Steve do Hugh beznamiętnym głosem. – W dodatku naraża pan życie Neila i Sharon, traktując to jako upozorowaną sztuczkę.

Dopiero co wrócił z Nowego Jorku. Chodził tam i z powrotem po salonie z rękami wciśniętymi w kieszenie. Hugh obserwował go z mieszaniną współczucia i irytacji. Ten biedak trzymał nerwy w żelaznych karbach, ale w ciągu ostatnich dziesięciu godzin postarzał się o dziesięć lat. Hugh zauważył, że nawet od dzisiejszego ranka Petersonowi przybyło zmarszczek wokół oczu i ust.

– Panie Peterson – odrzekł cierpko – zapewniam pana, że wierzymy, iż to jest rzeczywiste porwanie. Zaczynamy jednakże przypuszczać, że zniknięcie Sharon i Neila będzie bezpośrednio powiązane z próbą negocjacji w sprawie ułaskawienia Ronalda Thompsona.

– A ja mówię, że nie! – niemal krzyknął Steve. – Nie było wiadomości od Glendy? – dodał po chwili już spokojniejszym tonem.

– Obawiam się, że nie – odpowiedział Hugh.

– I ani śladu taśmy czy kasety od porywacza? – dopytywał się Steve.

– Przykro mi.

– Możemy więc tylko czekać?

– Tak. Niech pan się przygotuje na wyjazd do Nowego Jorku koło północy.

– Telefon nie zadzwoni wcześniej niż o drugiej. – Steve był zdziwiony decyzją o tak wczesnym wyjeździe.

– Warunki drogowe, panie Peterson, są dość trudne – wyjaśnił Hugh.

– Czy sądzi pan, że Foxy może się obawiać spotkania ze mną? Może się bać, że nie będzie mógł uciec?

Hugh potrząsnął głową.

– Wiem tyle co pan. Założyliśmy, ma się rozumieć, podsłuch w budce przy Pięćdziesiątej Dziewiątej. Ale podejrzewam, że porywacz skieruje pana natychmiast gdzie indziej, tak jak poprzednio. Nie możemy ryzykować założenia mikrofonu w pańskim samochodzie, bo Foxy może dosiąść się do pana. Umieścimy agentów w otaczających budynkach, którzy będą mogli śledzić pana posunięcia. Obstawimy też teren naszymi autami, z których będą pana obserwować. Proszę się nie martwić, nie będzie nas widać. Sygnalizator w walizce pozwoli nam pana śledzić z odległości paru przecznic.

Dora zajrzała do salonu.

– Przepraszam – powiedziała zmienionym głosem.

Onieśmielał ją chłodny sposób bycia Hugh. Nie podobało jej się to, w jaki sposób obserwował ją i Billa. To, że Bili lubi wypić, nie znaczy, że nie jest porządnym człowiekiem. Napięcie ostatnich dwudziestu czterech godzin było ponad jej siły. Przez ostatnie dwa lata pan Peterson tyle wycierpiał! Takiego dobrego człowieka, nie powinno znowu spotkać nieszczęście. Dora wierzyła, że Steve odzyska Sharon i Neila, a wtedy ona i Bili odejdą. Już czas jechać na Florydę. Starzała się, była zbyt zmęczona, aby opiekować się dzieckiem i tym domem. Neil potrzebuje kogoś młodego, z kim mógłby się dogadać. Wiedziała, że za bardzo się nad nim trzęsie.

Och, Neil. Wydawał się takim szczęśliwym, małym chłopcem, kiedy żyła jego matka. Nie miał wtedy astmy, rzadko się przeziębiał, a te wielkie, brązowe oczy były zawsze błyszczące, nie takie zagubione i smutne jak teraz.

Pan Peterson powinien się szybko ożenić, jeśli nie z Sharon, to z kimś, kto stworzy tu prawdziwy dom.

Dora zdała sobie sprawę, że Steve patrzy na nią pytająco. Chyba coś do niego mówiła. Nie mogła się skupić, była roztrzęsiona. Nie zmrużyła oka przez całą noc. Co to ona chciała powiedzieć? Ach, tak.

– Wiem, że pan nie ma apetytu – zaczęła nieśmiało – ale może przygotuję stek dla pana i pana Taylora?

– Dla mnie nie, dziękuję, Doro. Może pan Taylor…

– Proszę usmażyć steki dla nas obu. – Hugh położył rękę na ramieniu Steve’a. – Proszę posłuchać, nie jadł pan nic od wczoraj. Będzie pan całą noc na nogach. Musi pan być w formie, dojechać tam i działać zgodnie ze wskazówkami.

– Chyba ma pan rację – zgodził się Steve. Dochodzili do jadalni, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Hugh podskoczył.

– Ja otworzę.

Steve zmiął serwetkę, którą właśnie miał rozłożyć na kolanach. Czy usłyszy głos Neila… głos Sharon?