Выбрать главу

Kiedyś tu pracował. Rękami spuchniętymi od żrących detergentów, wrzątku i ciężkich, mokrych ścierek mył talerze po krewetkach, ostrygach, okoniach i innych przysmakach, które jedli w restauracji elegancko ubrani ludzie, śpieszący potem do swych luksusowych samochodów i domów. Na niego nikt nie zwracał uwagi. Teraz sprawi, że wszyscy na Grand Central, w Nowym Jorku, a nawet na całym świecie go zauważą. Dostał się do pokoju bez trudności, wystarczyła woskowa odbitka starego zardzewiałego zamka u drzwi. Potem dorobił klucz. Mógł teraz wchodzić i wychodzić, kiedy chciał.

Dziś wieczorem Sharon Martin i chłopiec znajdą się tutaj. Na stacji Grand Central, najbardziej ruchliwym dworcu kolejowym na świecie. To najlepsze miejsce, aby kogoś ukryć.

Roześmiał się głośno. Teraz już mógł się śmiać. Był podekscytowany. Obłażące ściany, koślawe łóżko, cieknąca woda i odrapane blaty go podniecały. Był panem sytuacji. Zorganizował wszystko, aby zdobyć pieniądze. I zamknie te oczy na zawsze. Nie będą go już prześladować.

Do jedenastej trzydzieści w środę rano brakowało czterdziestu ośmiu godzin. Wówczas wsiądzie do samolotu odlatującego do Arizony, gdzie nikt go nie zna. W Carley nie czuł się zbyt bezpiecznie. Ale tam, z pieniędzmi… wolny od widoku tych oczu… A jeśli Sharon go kocha, zabierze ją ze sobą.

Przeniósł walizkę obok łóżka polowego i ostrożnie ułożył na podłodze. Otworzył, wyjął mały kasetowy magnetofon i aparat fotograficzny. Włożył je do lewej kieszeni brązowego płaszcza. Nóż myśliwski i rewolwer powędrowały do prawej. Głębokie, sztywne kieszenie nie zdradzały żadnych wypukłości.

Podniósł torby z zakupami i wyłożył ich zawartość na łóżko. Płaszcz, chustkę, sznurek, taśmę i rolki bandaży upchnął do żeglarskiego worka. Sięgnął po starannie zrolowane, duże fotografie. Rozłożył je, wygładził i rozprostował załamania. Chwilę przyglądał się zdjęciom z zamyślonym uśmiechem.

Pierwsze trzy zawiesił na ścianie nad łóżkiem, a czwarte ponownie wolno zwinął.

Jeszcze nie, zdecydował.

Czas mijał. Zgasił światło, po czym ostrożnie uchylił drzwi. Nastawił ucha, ale w pobliżu wyjścia panowała cisza. Wyśliznąwszy się na zewnątrz, bezszelestnie zszedł po metalowych stopniach i mijając dudniący generator, szumiące wentylatory i rozdziawioną paszczę tunelu, pośpieszył na górę rampą wokół torów i schodami na dolny poziom stacji Grand Central. Tam wmieszał się w strumień idących ludzi – krępy mężczyzna pod czterdziestkę, o wypukłej klatce piersiowej, sztywnej sylwetce i nalanej, spierzchniętej twarzy z wydatnymi kośćmi policzkowymi, wąskimi ustami, ciężkimi powiekami i wyblakłymi oczami.

Z biletem w ręku ruszył do przejścia na górny poziom, skąd odjeżdżał pociąg do Carley w stanie Connecticut.

4

Neil stał na rogu ulicy, czekając na szkolny autobus. Wiedział, że pani Lufts obserwuje go przez okno. Nienawidził tego. Żadna z matek jego kolegów tak nie robiła. Można by pomyśleć, że jest maluchem z przedszkola, a nie pierwszoklasistą.

Kiedy padało, musiał czekać w domu na przyjazd autobusu. Tego też nienawidził. Próbował wytłumaczyć ojcu, że nie jest maminsynkiem, lecz tata tego nie rozumiał. Powiedział tylko, że Neil musi zachować szczególną ostrożność ze względu na astmę.

Sandy Parker chodził do czwartej klasy. Mieszkał przy następnej ulicy, ale wsiadał do autobusu na tym samym przystanku co Neil. Zawsze chciał siedzieć obok Petersona, a Neil tego nie lubił. Sandy zawsze mówił o sprawach, o których Neil nie chciał dyskutować.

Gdy tylko autobus wyjechał zza rogu, pojawił się zasapany Sandy z książkami, lecącymi mu z rąk. Neil ruszył do tyłu przejściem pośrodku autobusu, ale kolega zawołał:

– Tutaj, Neil! Tu są dwa miejsca.

W autobusie panował harmider, dzieciaki przekrzykiwały się nawzajem.

Sandy był wyraźnie podekscytowany. Ledwo usiedli, powiedział:

– Widzieliśmy twojego ojca w dzienniku, kiedy jedliśmy śniadanie.

– Mojego ojca? – Neil potrząsnął głową. – Chyba żartujesz.

– Wcale nie. Ta pani, którą poznałem u was w domu, Sharon Martin, też tam była. Kłócili się!

– Dlaczego? – Neil wcale nie chciał o to pytać. Nie miał zaufania do Sandy’ego.

– Bo ona nie wierzy w zabijanie złych ludzi, a twój ojciec tak. Mój tata mówi, że twój tata ma rację. Powiedział, że ten facet, który zabił twoją matkę, powinien się smażyć. – Sandy z naciskiem powtórzył ostatnie słowo: smażyć.

Neil odwrócił się do okna i oparł czoło o chłodną szybę. Na zewnątrz zaczynał padać śnieg. Chłopiec chciałby, żeby już był wieczór i żeby ojciec wrócił do domu. Nie lubił zostawać z Luftsami. Obydwoje byli dla niego dobrzy, ale często się kłócili i pan Lufts wychodził potem do baru, a pani Lufts złościła się, choć próbowała tego nie okazywać.

– Nie jesteś zadowolony, że zabiją w środę Ronalda Thompsona? – naciskał Sandy.

– Nie… to znaczy… nie myślę o tym – odrzekł Neil ściszonym głosem.

Nie mówił prawdy. Wiele myślał o wydarzeniach, których był świadkiem, i często mu się śniły. Bawił się wtedy kolejką w swoim pokoju na górze. Mamusia była w kuchni, rozpakowywała zakupy. Na zewnątrz zapadał zmrok. Jeden z wagoników wypadł z torów, więc Neil wyłączył prąd.

Wtedy właśnie usłyszał ten dziwny dźwięk, jakby krzyk, ale niezbyt głośny. Zbiegł na dół. W salonie było prawie ciemno, ale zobaczył mamę, która próbowała kogoś odepchnąć. Wydawała okropne, zdławione dźwięki. Ten mężczyzna okręcał coś wokół jej szyi.

Chłopiec stał na podeście schodów. Chciał biec na pomoc, ale nie mógł się poruszyć. Chciał krzyczeć, lecz nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Zaczął oddychać tak jak mama. Wydawał śmieszne, gulgoczące dźwięki, a potem nogi zrobiły mu się miękkie jak z waty. Mężczyzna usłyszał go, odwrócił się i puścił mamę. Upadła.

Neil też upadł. Czuł, jak osuwa się na podłogę. Potem w pokoju zrobiło się jaśniej. Mama leżała na dywanie, język wystawał jej z ust, twarz była sina, a oczy patrzyły nieruchomo. Mężczyzna klęczał przy niej, dotykał rękami jej gardła. Spojrzał na Neila i zerwał się do ucieczki, ale chłopiec zdołał dostrzec jego twarz. Była mokra od potu i przerażona.

Neil musiał opowiedzieć o tym wszystkim policjantowi i wskazać w sądzie tego mężczyznę. Potem tatuś mówił: „Postaraj się o tym zapomnieć, Neil. Myśl tylko o szczęśliwych chwilach”, chłopiec jednak nie mógł zapomnieć. Wciąż to wszystko wracało do niego we śnie i budził się z atakami astmy.

Może tata ma zamiar ożenić się z Sharon? Sandy powiedział mu, że wszyscy uważają, że tata z pewnością ożeni się ponownie. Sandy powiedział również, że nikt nie chce dzieci innej kobiety, szczególnie dzieci, które są chore.

Pan i pani Lufts wspominali, że chcą się przenieść na Florydę. Neil zastanawiał się, czy tatuś odda go Luftsom, jeśli ożeni się z Sharon. Miał nadzieję, że nie.

Gapił się przez okno, tak pogrążony w rozmyślaniach, że Sandy musiał go szturchnąć, kiedy autobus zajechał przed szkołę.