Выбрать главу

– Mówiłam, że to był ciemny, szeroki samochód – mruknęła pod nosem Glenda.

– Pani Vogler – odezwał się Taylor. – To bardzo ważne. Gdzie znaleziono państwa samochód?

– W Nowym Jorku. Policja go odholowała. Był nieprawidłowo zaparkowany.

– Gdzie? Może przypadkiem pani wie, w którym miejscu go znaleźli?

Marian próbowała się skoncentrować.

– Koło hotelu, koło jakiegoś hotelu.

– Pani Vogler, niech pani spróbuje sobie przypomnieć. Przy którym hotelu? Może nam pani oszczędzić wiele cennego czasu.

Marian potrząsnęła głową.

– Nie wiem – odpowiedziała bezradnie.

– Czy pani mąż będzie pamiętał?

– Tak, ale on ma dzisiaj robotę za miastem. Będziecie musieli zadzwonić do fabryki i sprawdzić, czy mogą się z nim skontaktować.

– Jakie numery rejestracyjne ma pani samochód? – zapytał Hugh.

Marian szybko je podała. Jaki to hotel? Jim mówił, przy jakiej to było ulicy. Dotarcie do Jima zajmie im sporo czasu… Sprawdzenie rachunku za holowanie… Musi sobie przypomnieć. To było coś o starym gracie na ekskluzywnej ulicy. Tak powiedział Jim. Nie, mówił, że przecznica ma nazwę od nazwiska rodziny, która zawsze należała do elity.

– Aleja Vanderbilt! – zawołała. – To jest to! Mój mąż powiedział, że nasz samochód był zaparkowany przy alei Vanderbilt przed jakimś hotelem… Hotelem Biltmore!

Hugh chwycił słuchawkę i wybrał numery kwatery FBI w Nowym Jorku. Przez chwilę wydawał polecenia z szybkością karabinu maszynowego.

– Oddzwońcie jak najszybciej. – Odłożył słuchawkę. – Jeden z agentów jedzie do hotelu ze starą fotografią Taggerta – powiedział. – Miejmy nadzieję, że zachowało się podobieństwo i będą w stanie coś nam powiedzieć.

Czekali w napięciu.

Mijały minuty. Proszę, modlił się Steve, dobry Boże, proszę…

Zadzwonił telefon. Agent chwycił słuchawkę.

– Co macie? – spytał i nagle wykrzyknął: – Słodki Jezu, sprowadzę helikopter! – Odłożył słuchawkę i zwrócił się do obecnych. – Recepcjonista z całą pewnością zidentyfikował osobę na zdjęciu jako A. R. Renarda, który zgłosił się w niedzielę wieczorem. Trzymał ciemnozielonego volkswagena w hotelowym garażu. Wymeldował się dziś rano.

– Renard. To po francusku lis! – wykrzyknęła Glenda.

– Rzeczywiście – potwierdził Hugh.

– Czy on… – Steve ścisnął krawędź stołu.

– Był sam. Ale recepcjonista pamięta, że wychodził z hotelu i wracał o dziwnych porach. Czasem nie było go tylko chwilę, co może oznaczać, że trzymał Neila i Sharon gdzieś w śródmieściu. Proszę pamiętać, że Jim Owens wykrył w dźwiękowym tle kasety odgłosy pociągów.

– Nie mamy czasu, nie mamy czasu! – Głos Steve’a był pełen goryczy. – Co nam z tego przyjdzie, że to wiemy!

– Wezwałem helikopter, który zabierze mnie do budynku PanAm. Zapewnią nam tam awaryjne lądowisko. Jeśli dostaniemy Taggerta na czas, zmusimy go do mówienia. Jeśli nie, najlepszym wyjściem jest skupienie naszych poszukiwań w okolicy hotelu Biltmore. Chce pan z nami polecieć?

Glenda spojrzała na zegar.

– Jest wpół do jedenastej – powiedziała bezbarwnym głosem.

46

Ojciec Kennedy siedział przy biurku na plebanii kościoła Świętej Moniki, słuchając wiadomości. Pokiwał głową, myśląc o skurczonej cierpieniem twarzy Steve’a Petersona, który wczoraj wieczorem odbierał stąd paczkę. Nic dziwnego, że był taki zdenerwowany.

Czy możliwe, aby znaleźli na czas to dziecko i kobietę? Gdzie nastąpi eksplozja? Ilu ludzi zostanie zabitych?

Zadzwonił telefon. Zmęczonym ruchem podniósł słuchawkę.

– Ojciec Kennedy – powiedział.

– Dzięki za dostarczenie paczki, którą zostawiłem na ołtarzu wczoraj wieczorem, ojcze. Mówi Foxy.

Ksiądz poczuł, że coś go ściska w gardle. Prasę poinformowano tylko o tym, że kaseta została znaleziona w kościele.

– Co…

– Żadnych pytań. Zadzwoń do Steve’a Petersona w moim imieniu i przekaż mu kolejną wskazówkę. Powiedz, że bomba wybuchnie w ważnym punkcie komunikacyjnym w mieście Nowy Jork. Tam może kopać.

47

Foxy przesuwał się wolno przez poczekalnię obok bramki numer dziewięć, w stronę podestu prowadzącego na pokład samolotu. Przeczucie niebezpieczeństwa nie dawało mu spokoju. Nieufnie błądził wzrokiem dookoła. Pasażerowie ignorowali go, skupieni na grzebaniu w podręcznym bagażu i przygotowywaniu biletów do kontroli.

Spojrzał na swój bilet, schludnie schowany do koperty. W drugiej ręce mocno ściskał uchwyt czarnej, starej walizki. Ten odgłos! To było to! Odgłos biegnących stóp. Policja!

Upuścił bilet, przesadził niską przegrodę między wejściem na pokład a korytarzem. Dwaj mężczyźni biegli szybko w jego stronę. Desperacko rozejrzał się wokół. W odległości około piętnastu metrów zauważył wyjście awaryjne. Musiało prowadzić na zewnątrz.

Walizka! Nie mógł biec z walizką. Po chwili wahania rzucił ją za siebie. Upadła na kamienną posadzkę, przesunęła się i gwałtownie otworzyła. Banknoty rozsypały się po korytarzu.

– Stać albo będziemy strzelać! – usłyszał rozkazujący głos.

Arty pchnął na oścież drzwi awaryjne, szybko zatrzasnął je za sobą i pobiegł zygzakiem na płytę lotniska. Samolot do Phoenix stał na pasie startowym. Mężczyzna obiegł go dookoła. Mała furgonetka z włączonym silnikiem stała przy lewym skrzydle, kierowca właśnie wsiadał. Foxy chwycił go od tyłu i zadał mu brutalny cios w szyję. Mężczyzna upadł. Arty odepchnął go na bok i wskoczył do furgonetki. Wciskając pedał gazu, zygzakiem wjechał za samolot.

Lada moment gliny zaczną go ścigać. Ryzykiem było wysiadać z furgonetki, ale jeszcze większym w niej zostać. Pasy startowe kończyły się ślepo lub dochodziły do zatoki. Jeśli pojedzie jednym z nich, znajdzie się w pułapce.

Szukają mężczyzny jeżdżącego furgonetką po płycie lotniska. Nigdy nie będą go szukać w poczekalni. Na siedzeniu obok niego leżała otwarta książka z luźno powkładanymi kartkami. Przejrzał je pobieżnie. Coś na temat zamówień i dostaw. Zabrał to i wysiadł. Drzwi, oznaczone napisem „Tylko dla personelu”, akurat się otwierały. Schylając głowę nad książką, wyciągnął rękę i przytrzymał je, aby się nie zamknęły. Młoda kobieta w lotniczym mundurze rzuciła okiem na książkę i przeszła obok niego.

Teraz szybkim, pewnym krokiem przemaszerował przez wąski korytarz i w chwilę później był w rejonie odlotów. Policjanci przebiegli obok, żeby szukać go na płycie lotniska. Nie zwracając na nich uwagi, przeszedł przez hol dworca, stanął na krawężniku i machnął na taksówkę.

– Dokąd? – spytał taksówkarz.

– Stacja Grand Central. – Wyciągnął banknot dwudziestodolarowy – resztę swoich pieniędzy. – Jak szybko może pan tam dojechać? Odwołano mój samolot i muszę zdążyć na pociąg przed jedenastą trzydzieści.

Taksówkarz był bardzo młody, nie miał więcej niż dwadzieścia dwa lata.

– Panie, to kuszenie losu, ale postaram się. Drogi są teraz całkiem niezłe, a ruch niewielki. – Wcisnął pedał gazu. – Trzymaj się pan.

Foxy oparł się o poduszki siedzenia. Lodowaty pot chłodził mu czoło. Wiedzieli, kim jest. Załóżmy, że sprawdzili w starych raportach, że pracował kiedyś w barze Ostryga i był pomywaczem. Przypuśćmy, że przyszło im na myśl to pomieszczenie i poszli, by tam zajrzeć.

Bomba była podłączona do zegara. To znaczy, że jeśli ktoś wszedłby do pokoju, miałby czas uwolnić Neila i Sharon, może nawet zdołałby rozbroić bombę. Chociaż nie, wybuchłaby, gdyby ktoś jej dotknął, jest bardzo czuła.