– O, tak. Przypomina mi o tragedii. Każda gazeta w Connecticut opisuje… śmierć Niny. Wiem, że dzieci rozmawiają o tym w szkole. Martwię się, jaki to może mieć wpływ na Neila. Ogromnie mi żal matki Thompsona… Jego zresztą też.
– Czemu nie zabierzesz syna i nie wyjedziesz na parę dni, aż będzie po wszystkim?
Steve się zastanowił.
– Mógłbym tak zrobić. Niezły pomysł.
Limuzyna podjechała do Grand Central. Bradley potrząsnął głową i powiedział:
– Jesteś za młody, aby to pamiętać, Steve, ale w latach trzydziestych ten dworzec był centrum transportu kolejowego. Pamiętam nawet reklamę radiową… – Przymknął oczy: – „Stacja Grand Central, skrzyżowanie miliona ludzkich losów”, tak chyba brzmiała.
Steve się roześmiał.
– A potem nastała era odrzutowców – podsumował, wysiadając z samochodu. – Dzięki za podwiezienie.
Miał pięć minut do odjazdu pociągu. Postanowił zadzwonić do domu, aby powiedzieć Sharon, że zdążył na ten o wpół do ósmej. Wzruszył ramionami. Nie oszukuj się, upomniał w myśli sam siebie. Chcesz po prostu z nią porozmawiać, upewnić się, że nie zmieniła zdania i przyjechała.
Wszedł do budki telefonicznej. Nie miał wystarczającej ilości drobnych, więc zamówił rozmowę na koszt abonenta. Słyszał, jak telefon zadzwonił raz… drugi… trzeci.
Włączyła się operatorka.
– Numer nie odpowiada.
– Tam ktoś musi być. Proszę próbować dalej.
– Oczywiście, proszę pana.
Ostry dźwięk się powtórzył. Po piątym sygnale telefonistka znowu się odezwała:
– Nie ma odpowiedzi, proszę pana. Może zadzwoni pan za chwilę?
– Czy mogłaby pani sprawdzić ten numer? Czy na pewno dzwonimy pod 203-565-1313?
– Wykręcę jeszcze raz.
Steve wpatrywał się w słuchawkę. Gdzie oni mogą być? Jeśli Sharon nie przyjechała, Luftsowie mogli poprosić Perrych, aby zaopiekowali się Neilem.
Nie. Sharon zadzwoniłaby, gdyby zmieniła zdanie. Przypuśćmy, że Neil miał atak astmy i odwieziono go do szpitala… Nie byłoby to zaskoczeniem, jeśli chłopiec usłyszał w szkole o egzekucji Thompsona. Neil ostatnio częściej miewał nocne koszmary.
Była siódma dwadzieścia dziewięć, pociąg odjeżdżał za minutę. Jeśli spróbuje zadzwonić do lekarza albo do Perrych, spóźni się i będzie musiał czekać czterdzieści pięć minut na następny. Może są jakieś problemy z połączeniem z powodu burzy?
Steve już zaczął wykręcać numer telefonu Perrych, lecz się rozmyślił. Odwiesił słuchawkę i pobiegł na peron. Drzwi pociągu już się zamykały, ale zdążył jeszcze do niego wskoczyć.
W tym samym momencie obok budki telefonicznej, którą właśnie opuścił, przeszedł mężczyzna, prowadząc pod rękę kobietę. Miała na sobie długi, szary płaszcz i niebieską chustkę na głowie. Nieznajomy niósł ciężki, płócienny worek żeglarski.
9
Sharon wpatrywała się to w silną dłoń trzymającą pistolet, to w oczy omiatające ściany korytarza, pokój gościnny, schody prowadzące na piętro, a także ją samą.
– Czego chcesz? – wyszeptała. Pod zgiętym w łokciu ramieniem wyczuwała drżące ciało Neila. Objęła go silniej, przytulając do siebie.
– Ty jesteś Sharon Martin. – To było stwierdzenie. Głos brzmiał monotonnie i beznamiętnie.
Sharon poczuła pulsującą grudę w gardle. Spróbowała ją przełknąć.
– Czego chcesz? – ponowiła pytanie. Usłyszała ciche, przeciągłe świszczenie w oddechu Neila, zapewne przerażenie wywołało kolejny atak astmy. Postanowiła nie stawiać oporu.
– Mam około dziewięćdziesięciu dolarów w portfelu…
– Zamknij się!
Każde jednostajnie wypowiedziane słowo przeszywało ją dreszczem. Nieznajomy rzucił na podłogę worek – duży, płócienny, taki, jakich używają marynarze. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kłębek mocnego sznurka i zwinięty szeroki bandaż. Rzucił to w jej kierunku.
– Zasłoń oczy chłopakowi i zwiąż go – rozkazał.
– Nie! Nie zrobię tego.
– Radzę ci!
Sharon spojrzała na Neila. Wpatrywał się w mężczyznę szeroko otwartymi, zamglonymi oczyma. Wiedziała, że chłopiec od śmierci matki jest w głębokim szoku.
– Neil… – W jaki sposób może mu pomóc, jak go uspokoić?
– Siadaj.
Krótkie polecenie skierowane było do Neila. Chłopiec zerknął błagalnie na Sharon, a potem posłusznie usiadł na najniższym schodku. Przyklęknęła przy nim.
– Neil, nie bój się, jestem przy tobie.
Drżącymi rękami niezdarnie rozwinęła bandaż i owinąwszy go wokół oczu chłopca, zawiązała z tyłu jego głowy.
Podniosła oczy. Intruz wpatrywał się w Neila. Pistolet wycelowany był w chłopca, usłyszała trzask. Przyciągnęła synka Steve’a do siebie i zasłoniła własnym ciałem.
– Nie, proszę, nie!
Mężczyzna spojrzał na nią i powoli opuścił broń. Mógł zabić chłopca, pomyślała. Był gotowy go zabić.
– Zwiąż chłopca, Sharon. – W jego głosie zabrzmiała poufałość.
Posłuchała i drżącymi dłońmi, zmagając się ze sznurkiem, związała nadgarstki Neila, uważając, by nie zrobić tego zbyt mocno. Potem uścisnęła dłonie chłopca.
Nieznajomy wyciągnął nóż i obciął koniec sznurka.
– Dalej, teraz nogi!
Wyczuła determinację w jego głosie i pośpiesznie wykonała polecenie. Kolana chłopca dygotały tak bardzo, że sznurek kilka razy wymykał jej się z rąk. W końcu jednak udało jej się skrępować kostki Neila.
– Zaknebluj go!
– Udusi się. Ma astmę…
Słowa sprzeciwu zamarły jej na ustach. Twarz mężczyzny zmieniła się nagle, stała się bledsza, bardziej napięta. Sharon była bliska paniki.
Przerażona, zatkała chłopcu usta, zostawiając odrobinę luzu. Żeby tylko Neil nie zaczął się szamotać…
Silna dłoń odepchnęła ją od dziecka i Sharon upadła na podłogę. Mężczyzna pochylił się, kolanem przycisnął jej plecy i wykręcił do tyłu ręce. Poczuła sznurek wrzynający się w nadgarstki. Chciała zaprotestować, lecz w tej samej chwili napastnik wetknął jej w usta kłąb szmat i przewiązał je bandażem.
Nie mogła oddychać. Proszę… proszę, nie… Duże dłonie przesuwały się powoli po jej udach, wreszcie mocny węzeł unieruchomił ściśnięte kostki.
Podniósł ją gwałtownie, aż głowa opadła jej w tył. Co teraz z nią zrobi?
Przez otwarte drzwi frontowe wpadła fala chłodnego, wilgotnego powietrza. Mimo że Sharon ważyła prawie pięćdziesiąt pięć kilogramów, napastnik bez najmniejszego trudu znosił ją po śliskich schodkach. Było bardzo ciemno. Widocznie wyłączył światła przed domem.
Jej ramię zderzyło się z chłodną, metalową powierzchnią. Samochód. Spróbowała zaczerpnąć świeżego powietrza przez nos. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Czas przestać panikować i zacząć logicznie myśleć.
Usłyszała zgrzyt zamka i otwieranych drzwi. Wepchnięta do środka, uderzyła głową o otwartą popielniczkę. Sznurek na kostkach i nadgarstkach boleśnie wpijał jej się w skórę, gdy Sharon upadła na cuchnącą podłogę. Leżała w tylnej części samochodu.
Dotarły do niej zgrzytliwe odgłosy oddalających się kroków. Mężczyzna najwyraźniej kierował się w stronę domu. Neil! Co chciał zrobić z chłopcem? Przerażona Sharon spróbowała uwolnić ręce, lecz ból przeszył jej ramię. Więzy uniemożliwiały najmniejszy ruch. Przypomniała sobie, w jaki sposób intruz patrzył na Neila, gdy odbezpieczał broń.
Minuty mijały. „Proszę… dobry Boże… proszę”. Dźwięk otwieranych drzwi. Znów chrzęst kroków zbliżających się do samochodu. Otworzyły się przednie drzwiczki auta. Oczy Sharon przywykły już do mroku. Dostrzegła w ciemności sylwetkę porywacza. Dźwigał coś dużego… ogromny żeglarski worek.