Выбрать главу

Boże, w środku był Neil, nie miała wątpliwości.

Mężczyzna zajrzał do samochodu, położył torbę na siedzeniu, a potem zsunął ją na podłogę. Usłyszała głuchy odgłos. Wyrządzi krzywdę Neilowi. Zrobi mu coś złego. Drzwi zatrzasnęły się, a pośpieszne kroki okrążyły samochód. Po chwili zgrzytnęły drzwi od strony kierowcy. Cień zniknął jej z oczu i usłyszała chrapliwy oddech. Mężczyzna pochylił się nad nią i poczuła na twarzy coś szorstkiego, jakiś koc czy płaszcz. Pokręciła głową, chcąc uwolnić się od duszącego, kwaśnego zapachu potu.

Silnik zawarczał i samochód ruszył.

Nie stracić orientacji. Zapamiętać każdy szczegół. Policja będzie o to wszystko pytać. Samochód skręcił w lewo na szosę. Było zimno, bardzo zimno. Sharon poruszyła się, przez co natychmiast zacisnęły się węzły na rękach i nogach, powodując nowy ból. To była nauczka. Nie ruszać się! Spokojnie. Nie wpadać w panikę.

Śnieg. Jeżeli nadal pada śnieg, to na jakiś czas zostaną ślady. Ale nie, teraz padał deszcz. Słyszała bębnienie kropli o szybę. Dokąd jadą?

Knebel. Zaczęło jej brakować powietrza. Oddychać powoli przez nos. Neil. Czy może oddychać tak szczelnie zamknięty? Chyba się nie udusi!?

Samochód nabierał szybkości. Dokąd ich wiózł?

10

Roger Perry stał przy oknie salonu w swoim domu przy Driftwood Lane, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ciemność. Noc była paskudna i cieszył się, że jest teraz w domu. Nagle uzmysłowił sobie, że śnieg pada coraz gęściej.

Ciekawe, wszystkie spostrzeżenia tego dnia go rozdrażniały. Glenda od kilku tygodni nie wyglądała najlepiej. O to chodziło. Zawsze przekomarzał się z nią, mówiąc, że jest jedną z tych szczęśliwych kobiet, które z każdym rokiem wyglądają korzystniej. Włosy, teraz już całkiem srebrne, wspaniale podkreślały chabrowy błękit oczu i cudowną cerę.

Kiedy chłopcy byli mali, była dobrze zbudowana, ale dziesięć lat temu zeszczuplała. „Po prostu chcę dobrze wyglądać w swoich ostatnich latach” – żartowała. Tego ranka jednak, gdy Roger przyniósł jej kawę do łóżka, spostrzegł, że twarz Glendy jest śmiertelnie blada i chorobliwie szczupła. Z biura zadzwonił do lekarza, który potwierdził jego podejrzenia, że to wynik owej tragicznej środy. Zeznanie Glendy przyczyniło się do skazania Thompsona.

Roger pokręcił głową. Straszna sprawa. Okropna dla tego nieszczęsnego chłopca i wszystkich, którzy byli w nią zamieszani. Steve… mały Neil… matka chłopca… no i Glenda. To był dla niej zbyt duży ciężar. Zeznawanie w procesie przypłaciła chorobą serca. Roger starał się oddalić myśl, że następny atak mógłby ją zabić. Glenda miała tylko pięćdziesiąt osiem lat. Teraz, kiedy chłopcy stali się już samodzielni, oni dwoje mogli zająć się wyłącznie sobą. Bez niej wszystko straciłoby sens.

Cieszył się, kiedy żona zgodziła się przyjąć pomoc domową. Pani Vogler będzie przychodziła codziennie o dziewiątej i pracowała do pierwszej po południu. Dzięki temu Glenda odpocznie, nie martwiąc się o dom.

Odwrócił się, słysząc, że żona weszła do pokoju.

– Właśnie miałem do ciebie zajrzeć – powiedział z łagodnym wyrzutem.

– Nie szkodzi. Wydaje mi się, że to ci się przyda. – Wręczyła mu szklaneczkę burbona i stanęła razem z Rogerem przy oknie.

– Rzeczywiście, potrzebuję tego. Dziękuję, kochanie. – Zauważył, że sama popijała colę.

Jeśli Glenda zrezygnowała z tradycyjnego drinka przed kolacją, mogło to oznaczać tylko jedno.

– Bolało cię dzisiaj? – Właściwie nie było to pytanie.

– Trochę…

– Dużo nitrogliceryny wzięłaś?

– Tylko kilka tabletek. Nie denerwuj się, czuję się dobrze. O, popatrz! To ciekawe.

– Co takiego?

– Dom Steve’a. Światło przed wejściem się nie pali.

– To dlatego wydało mi się, że na zewnątrz jest ciemno. – Roger zastanawiał się przez chwilę. – Jestem pewien, że było zapalone, kiedy wróciłem do domu.

– Ciekawe, kto i dlaczego je wyłączył. – W głosie Glendy pojawiła się troska. – Dora Lufts jest taka nerwowa. Może przeszedłbyś się tam…

– Och, nie ma potrzeby, kochanie. Jestem pewien, że nic się nie stało.

Westchnęła.

– Mam nadzieję. Tylko że… Ostatnio tyle się wydarzyło… Jeszcze nie mogę się otrząsnąć.

– Wiem. – Objął ją troskliwie, czując, jak cała drży. – A teraz usiądź i odpręż się…

– Czekaj, Roger, spójrz! – Pochyliła się do przodu. – Jakiś samochód rusza sprzed domu Steve’a. Ma wyłączone światła. Kto to może być?

– Nie myśl o tym teraz. – Jego głos stał się stanowczy. – Usiądź, przyniosę trochę sera.

– Brie leży na stole.

Nie zważając na delikatny nacisk, z jakim mąż chwycił jej łokieć, Glenda sięgnęła do kieszeni spódnicy i wyciągnęła okulary. Włożyła je i jeszcze raz wychyliła się do przodu, wpatrując się w ciemność. Jednak samochód, który zauważyła na podjeździe Petersonów, zniknął już z pola widzenia, rozpływając się w wirującym, gęstym śniegu.

11

„Poza tym jutro też jest dzień”. – Siedząc na schodach, Scarlett O’Hara z nutą nadziei w głosie wypowiedziała finałową kwestię, po czym ekran wypełnił odległy plan Tary.

Marian Vogler westchnęła, kiedy ostatnie dźwięki muzyki ucichły i na sali rozbłysły światła. Teraz już nie robi się takich filmów, pomyślała. Absolutnie nie miała ochoty oglądać dalszego ciągu „Przeminęło z wiatrem”. Z pewnością byłoby to rozczarowanie.

Wstała z ociąganiem. Czas zejść na ziemię. Na miłą, obsypaną piegami twarz pani Vogler powróciło zwykłe zatroskanie, gdy tylko ruszyła po pokrytej dywanami posadzce ku wyjściu z kina.

Każde z dzieci potrzebowało nowego ubrania. Nic dziwnego, że Jim bez wahania zgodził się, aby przyjęła posadę gospodyni domowej.

Zorganizował sobie dojazd do fabryki tak, że mogła używać samochodu. Dzieci będą w szkole, więc wystarczy jej czasu na uporządkowanie domu, zanim pojedzie do Perrych. Od jutra zaczyna swoje zajęcia. Trochę się denerwowała, bo nie pracowała od dwunastu lat, to znaczy od urodzenia małego Jima. Wiedziała jednak, że jeśli cokolwiek potrafi, to właśnie utrzymać dom w czystości.

Wyszła z przytulnego holu kina na ostry chłód marcowego wieczoru. Dygocząc z zimna, skręciła w prawo i pośpiesznie ruszyła naprzód. Zacinał ostry deszcz zmieszany ze śniegiem, wtuliła więc twarz w futrzany kołnierz znoszonego palta.

Zostawiła samochód na parkingu oddalonym od kina. Dzięki Bogu, że zdecydowali się wydać pieniądze na remont auta. Miało osiem lat, ale karoseria nadal prezentowała się nieźle i, jak mawiał Jim, lepiej odżałować czterysta dolarów na własne, sprawdzone cztery kółka niż kupować innego grata.

Marian szła tak szybko, że zostawiła daleko w tyle tłum, który razem z nią opuścił kino. Spieszno jej było do domu, gdzie Jim obiecał czekać na nią z kolacją. Zdążyła już zgłodnieć.

Dobrze jej zrobiła odrobina rozrywki. Mąż wyczuł jej przygnębienie i namówił Marian na to kino.

– Trzy dolary ani nas nie zrujnują, ani nie zbawią. Zajmę się dziećmi, a ty baw się dobrze, kochanie, i nie myśl o rachunkach.

Echo tych słów dźwięczało jej jeszcze w uszach, gdy zwolniła nagle i rozejrzała się zaskoczona. Była pewna, że zaparkowała właśnie w tym miejscu. Dokładnie naprzeciwko reklamy w oknie banku, która krzyczała: „Chcemy powiedzieć «tak» twojemu kredytowi”. Wielka sprawa, pomyślała. „Tak”, jeśli go nie potrzebujesz, „nie”, kiedy wypruwasz sobie flaki, żeby go dostać.

Na pewno tu stał, była o tym przekonana. Zauważyła wtedy okno banku z rozświetloną reklamą, widoczną nawet mimo gęsto padającego śniegu.