Выбрать главу

Kilkanaście metrów dalej, na wysokości głowy, pojawiła się w powietrzu kolorowa kula, wielkości małej podmiejskiej willi. Zagradzając całą perspektywę gigantycznej hali wirowała leniwie, sącząc subtelne, matowe światło. Teraz dopiero spostrzegli, że hala szczelnie zdawałoby się wypełniona dżunglą splątanych i krzyżujących się konstrukcji, była w tym miejscu pusta, przewody obiegały kulę łagodnymi łukami, nie zbliżając się do niej bliżej niż na odległość półtora metra.

— To Ziemia! — Okrzyk, który wyrwał się Lenie, pozostał bez echa. Kontury lądów i oceanów rysowały się wyraźnie, barwy odpowiadały ich rzeźbie pionowej, trzeba było wielkiego wysiłku woli, aby nie ulec złudzeniu, że to, co mają przed sobą, jest prawdziwą Ziemią, planetą, i że to tylko oni zostali przez jakieś moce wtłoczeni w rozbieżne drogi czasu ł przestrzeni, że powiększeni do kosmicznych rozmiarów spoglądają oczami próżni na swój utracony dom.

Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia Batuzow spostrzegł coś, co ścięło mu serce, tak że przez moment nie mógł złapać tchu.

Przestrzeń pomiędzy boczną ścianą hali a kulą przecinała przerywana wstążka, jak zawieszona w powietrzu taśma miernicza, z której wycięto co drugi centymetr. Wynurzała się wprost z muru, jakby przenikając przez niego, i trafiała w kulę tam, gdzie blednąca zieleń przymorza wsiąka w żółć Pustyni Libijskiej.

— Jak widać, wiemy nawet, w jaki punkt naszego globu… — powiedział Rankon, jak gdyby kończąc zdanie rozpoczęte przed demonstracją. Milczeli.

— Projekcja przestrzenna… — szepnęła wreszcie Lena.

— Tak — podchwycił skwapliwie Rankon. — Odkryliśmy to zresztą przypadkiem. Ta Rotunda, wiesz? — zwrócił się do Batuzowa — Piotr opowiadał o dziwnych manewrach kuli zawieszonej na magnetycznych zastrzałach, pamiętasz? — Nie czekając na potwierdzenie mówił dalej: — To jest po prostu projektor. Sterowany stąd, z tego pulpitu. Nie wiem, jak to się stało, że mechanizm zaczął działać, kiedy weszliście tam wtedy. Zresztą — dodał po chwili — wielu rzeczy jeszcze nie wiemy…

— Libia… — szepnął Batuzow, jakby teraz dopiero dotarło do jego świadomości to, co zobaczył. — Kiedy…?

— Sto trzydzieści pięć do stu czterdziestu lat temu — odpowiedział Ruszkin. — To stwierdziliśmy dopiero dzisiaj. To znaczy, dzisiaj zyskaliśmy potwierdzenie. Tyleż lat próżnuje — jeśli tak można powiedzieć — ta druga wyrzutnia, wycelowana w Ziemię.

— A zatem byli tutaj…

— W latach tysiąc dziewięćset czterdzieści dwa do czterdzieści sześć — podpowiedziała Ann.

— Czynna wyrzutnia ma taki sam projektor, po przeciwnej stronie — Ruszkin skinął głową, wskazując perspektywę hali. — Tylko ta linia, łącząca kulę ze ścianą, lśni tam ostrym blaskiem.

— Kulę?! — wykrzyknął Batuzow. — Ależ… czy to ich planeta?

Rankon pokiwał głową z powątpiewaniem.

— Nie sądzę. Po pierwsze jej powierzchnia jest jakaś gładka i monotonna, po drugie model jest znacznie mniejszy od tego tutaj, a po trzecie…

— Po trzecie — przerwał Potton — Procjon nie ma planet. A więc chodzi raczej o bazę na jakiejś asteroidzie albo czymś w tym rodzaju.

— Ziemia już wie? — spytał Andrzej. Rankon skinął głową.

— Meldunek poszedł wczoraj. Dzisiaj uzupełniliśmy go tylko wynikami analiz osadu.

— Czego?

— Osadu, warstw skorodowanych, przecież to jasne. W ten sposób udało się określić wiek tych konstrukcji i moment, w jakim zostały opuszczone…

— I w ten sposób wypełniliśmy naszą misję. Pierwszy etap zamknięty — powiedział Como. — Koniec.

— Albo początek — bąknął Potton. Rankon zmierzył go spojrzeniem.

— Cztery parseki — powiedziała Ann, zamyślona.

— Co mówisz?

— Mówię, że Procjon jest oddalony od naszego słońca o cztery parseki.

— To jest gwiazda podwójna, prawda? — spytała Lena.

— Tak — odrzekł Ruszkin — Alfa Canis Minoris, najjaśniejsza w gwiazdozbiorze. Słabszy składnik jest białym karłem.

— Tak… — Batuzow zamyślił się. — Ale skoro mówicie, że nie mogą pochodzić stamtąd, bo tam nie ma planet…

— To znaczy — przerwał Potton — że tracimy czas. Dawno to mówię.

— Poczekaj — Batuzow zwrócił się do Rankona — jaki właściwie rodzaj energii emitują te wyrzutnie? To znaczy… chodzi mi o to, czy mogli zagrozić Ziemi?

— No cóż — odpowiedział z wahaniem zagadnięty — nie badaliśmy stosów. Tak jak rzecz wygląda w tej chwili, każda próba ingerencji w procesy toczące się w fundamentach wyrzutni grozi nieobliczalną katastrofą.

— Nie dziwię się teraz, dlaczego Rada nie publikuje wyników waszych badań — szepnęła Lena. — Skoro w każdej chwili mogą tu wrócić i zniszczyć Ziemię…

— Zniszczyć… — skrzywił się Rankon. — Zależy, co przez to rozumiesz. Raczej wysterylizować…

— Dziękuję — usiłował się uśmiechnąć Andrzej. — Zawsze to jakaś pociecha.

— Jak myślicie — Batuzow wbił wzrok w przewalającą się ospale kulę — dlaczego oni zostawili tak to wszystko…? I dlaczego odlecieli nie próbując się z nami porozumieć?

— Dlaczego zostawili? — powtórzył Potton. — To proste. Wrócą. Zresztą Rankon przypuszcza, że wykorzystują wiązki emitowane ze swoich wyrzutni do podróży kosmicznych. Myślę, że ma rację, chociaż to na razie hipoteza. A dlaczego nie złożyli nam kurtuazyjnej wizyty? Prawdopodobnie dlatego, że nie mieli na to ochoty. Nic wam to nie mówi? A okres, w jakim przylecieli i badali Ziemię?

Lata czterdzieste ubiegłego wieku. To także nic wam nie mówi…?

— Wielka wojna… — wykrztusił Batuzow.

— Lata załamania naszej cywilizacji — powiedział łagodnie Como. — Kto wie, z czym od nas odlecieli? Co o nas myślą? I co chcą zrobić? Bo nie wierzę, żeby po prostu zostawili nas w spokoju, przestali się nami interesować. Tak nie postąpiłyby żadne inteligentne stworzenia. Każda rozumna istota pragnie zbadać do końca nowe dla siebie zjawisko. Zwłaszcza tak rzadkie zjawisko jak obca cywilizacja. Więc wrócą. Ale po co? Kiedy? W jakim charakterze?

— Nareszcie rozsądne słowo — powiedział Potton.

— Co odpowiedziała Ziemia na ostatni meldunek? — spytał Batuzow.

— Nic. Muszę przyznać, że mnie to dziwi — odparł Rankon. — Zwykle odpowiadają od razu.

— Północna Afryka — Lena wpatrzyła się ponownie w przestrzenny globus — tam chyba nie było działań wojennych?

— Były — rzucił sucho Potton. — W każdym razie wystarczająco ostre, aby…

— Nie kończ! — krzyknęła Ann. Piotr wzruszył ramionami. Zapanowało milczenie.

— Nic jeszcze nie wiemy — powiedział po chwili pojednawczo Rankon.

— Idziemy? — dodał, kładąc rękę na dźwigni. W ułamku sekundy Ziemia zniknęła sprzed ich oczu, otworzyła się pełgająca światełkami głębia.

— Słuchajcie — przypomniał sobie nagle Batuzow — a co z tą drugą kulą, pamiętacie? Tą płonącą takim słonecznym światłem. Ona wydawała jakiś głos?

Rankon rozłożył ręce.

— Nie pokazała się więcej. Robiliśmy wszystko, żeby ją wywołać. To będzie jedno z zadań drugiej rundy. Może wam uda się coś wyjaśnić — zwrócił się do Leny.

— Musicie nam powiedzieć, jak zaprogramowaliście sprężarki — Batuzow rozejrzał się po hali. Rozmawiając, doszli do laboratorium i zaczęli się zbierać do wyjścia na powierzchnię.

— Wszystko wam powiemy — rzucił Potton, sięgając po hełm. W pulpicie zapłonęło nagle rubinowe światełko. Rozległo się ciche brzęczenie.