Выбрать главу

— Obszaru Północnej Afryki… — powtórzyła jak echo Ann.

— Nareszcie zrozumiałaś — rzucił Piotr. Kulski spojrzał na Ann ze współczuciem. Do dziś nie mógł się otrząsnąć z przygnębienia, jakie nastąpiło po szoku, wywołanym tragicznym odkryciem. Jak starożytni w Księżyc tak on wierzył w humanistyczną logikę historii swojej epoki. Ann Thorson z jej żałosnym osłupieniem wydała mu się nagle kimś bliskim i niezmiernie sympatycznym.

— Co to jest? — spytała teraz, wznosząc wzrok na dłoń Cortona, trzymającą zeszyt.

— Znaleźliśmy to w londyńskim archiwum armii — powiedział Kulski, ubiegając profesora. — Zresztą posłuchajcie…

Corton stał chwilę bez ruchu, z wyciągniętą ręką, jak aktor uczący się roli, wreszcie opuścił powoli ramię, spojrzał na nich, jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i otworzył zeszyt. Kartki rozwarły się od razu we właściwym miejscu, jak tom wierszy na ulubionym utworze właściciela biblioteki. Myśleli, że zacznie czytać, on jednak po chwili ponownie oderwał wzrok od zeszytu i spojrzał na Kolskiego.

— To, co mówił Paweł… — zaczął. Odchrząknął i ciągnął już normalnym tonem: — Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z pracy, jaką wykonały tu na Ziemi ekipy historyczne od momentu, w którym udało się wam ustalić czas i miejsce penetracji naszego globu przez te istoty z okolic Procjona. Przekopaliśmy wszystkie materiały publikowane i zapisy dotyczące dziejów Afryki Północnej, zwłaszcza lat czterdziestych zeszłego stulecia. Zbadano muzea i archiwa na obu półkulach. Z materiałami nowszymi, a także ważniejszymi zabytkami księgarskimi, utrwalonymi w zapisie krystalicznym, nie było kłopotu. To załatwiały automaty, analizatory. Ale przecież w podziemiach archiwów mamy tysiące ton najrozmaitszych akt, dokumentów, zapisów i notatek, do których nie przywiązywano żadnego znaczenia. Z rzadka sięgają do nich autorzy jakichś prac przyczynkarskich i to głównie popularyzatorzy… To wszystko musieli zbadać i przeczytać ludzie. Setki ludzi, jeśli praca miała być wykonana w możliwie krótkim czasie. Mieliśmy szczęście… Zaraz czwartego dnia młoda asystentka British Museum natknęła się w starym magazynie Muzeum Broni na ten oto zeszycik…

— Co to jest? — szepnęła Ann.

— Pamiętnik… pamiętnik żołnierza. Fragment, który wam przeczytam, dotyczy roku tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego. Chodzi o walki w Libii… Zresztą posłuchajcie.

Corton podszedł do stołu i usiadł ciężko na jednym z prostych, trójnogich zydli. Zeszyt położył przed sobą i przytrzymując palcami brzegi kartek, zaczął powoli czytać:

„Skwar był taki, że język przysychał do podniebienia. Już piąty dzień tkwiliśmy w tym cholernym piachu jak w beczce kipiącej smoły. Fryce siedziały cicho, trzymaliśmy ich w szachu krzyżowym ogniem cekaemów i moździerzy, ale na to, żeby pójść naprzód, było za mało amunicji. Trzeba było mieć oczy z tyłu głowy i trzymać je otwarte, zwłaszcza na takiej placówce jak nasza, bo ich patrole przemykały się między wydmami i zachodziły od tyłu. Tego dnia rano Fiddon poszedł po wodę i nie wrócił…” — zostało ich dwóch, na wysuniętej placówce ogniowej — wyjaśnił Corton, przerywając na chwilę czytanie. Zaraz jednak wrócił do pamiętnika:

„Zasnąłem na chwilę, ale zbudził mnie kapral Joe. Blady jak ściana pokazywał palcem przełączkę między wydmami, na prawo od nas. Wyjrzałem — i w pierwszej chwili przestraszyłem się, że dostałem bzika. Lazło tam takie świecące, kwadratowe pudło wielkości czołgu albo nieco wyższe. Nie słyszałem gąsienic, warkotu silnika, w ogóle nic. Pudło staszczyło się na dno muldy i stanęło. Wylazł jakiś facet, nie wiem, skąd się wziął, bo nie widziałem, żeby się tam otwarła klapa czy inny właz. Miałem dość. Pomyślałem, że to nowe diabelstwo Rommla, i podciągnąłem pepancę. Przyłożyłem się dobrze i wygarnąłem. Siedziało. Zobaczyłem, że facet upadł, a z pudła poleciały drzazgi. Potem schyliłem się po nowy pocisk i wtedy przyszło to uderzenie. Pepanca zniknęła z nasypu, a Joemu zdmuchnęło głowę, jakby to była piłka. Siedziałem chwilę bez ruchu, jak mysz pod miotłą. Kiedy wreszcie wyjrzałem, pod wydmą stały już dwa takie pudła. Trzech facetów w maskach i czarnych kombinezonach zabierało tego, którego rąbnąłem. Potem wszyscy wleźli do drugiego czołgu, czy co to tam było. Musiałem mieć gorączkę, bo wydało mi się, że poszli pionowo w górę. Tam nie było żadnych śmigieł ani niczego takiego. Pudło świeciło jak księżyc. Przypadłem do piachu, bo bałem się, że będą walić z góry. Mogliby mnie dostać. Kiedy podniosłem głowę, nie było już po nich śladu. Tylko to pierwsze pudło, które dostało z mojej pepancy, jeszcze trochę dymiło. Chciałem je obejrzeć, ale spojrzałem na to, co zostało z Joego, i nie poszedłem. Zresztą musiałem iść do sztabu kompanii, powiedzieć, co się stało. Bez pepancy nie było co tam siedzieć. Poszedłem od razu, ale w drodze złapała mnie burza piaskowa. W tej cholernej Libii burze przylatują jak piorun, człowiek nie zdąży nawet zasłonić twarzy. Kiedy wróciłem z nowym amunicyjnym, po dawnym stanowisku nie było już nawet śladu. Zresztą zaraz zapadła noc. Rano Niemcy przełamali nasz pierścień od północy i całą dywizję przerzucono na wybrzeże…”

Corton skończył i zamknął zeszyt. W ciszy, jaka zapadła, słychać było wyraźnie ziarenka piasku, osypujące się cienkimi sznureczkami z dachu baraku.

— Burza piaskowa pogrzebała w wydmie nie tylko angielskie działo przeciwpancerne — powiedział wreszcie półgłosem Kułaki.

Potton przełknął ślinę. — Znaleźliście? — wykrztusił. Corton spojrzał mu w oczy i powoli skinął głową.

— Pracowało przy tym — powiedział — kilkanaście ekip. Puszczaliśmy najpierw sondy lotnicze, potem podzielono pustynię na kwadraty i każdy z osobna przeczesywano ultradźwiękami. To nic nie dało. Czujniki ferromagnetyczne też sygnalizowały każdy strzęp żelastwa, zagrzebany w piachu. A jest tego tutaj niemało. Ziemia to jedno wielkie cmentarzysko… Pustynia Libijska nie jest wyjątkiem. Dopiero kiedy dostaliśmy od was wyniki analiz chemicznych ich budulca i materiałów, przestroiliśmy sondy na odpowiednie częstotliwości… — Corton położył otwartą dłoń na zeszycie i wskazał go oczyma. — Nazywał się Wiliams. Służył w jednostce piechoty zmotoryzowanej ósmej armii libijskiej. Zginął pod Trypolis w sierpniu tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku. Niedługo po wydarzeniu, które opisał. Rodzina przekazała jego pamiętnik brytyjskiemu Muzeum Broni. Nie doczekał się publikacji ani opracowania. Dlatego pozostał w tym archaicznym kształcie rękopisu.

— Gdyby wiedział — wyszeptała Ann. — Gdyby mógł wiedzieć…

— Nic by mu z tego nie przyszło — odparł Corfcon. — Musiałby wiedzieć to wszystko, co my dzisiaj. Był żołnierzem. Może dobrym żołnierzem. Zapewne nienawidził wojny i marzył o dniu, w którym wróci do domu, o żonie lub o dziewczętach w letnich sukienkach. Nie wrócił. Walczył w dobrej sprawie. Milionom takich jak on całe pokolenia oddawały cześć przed pomnikami nieznanych żołnierzy na całej kuli ziemskiej.

Jeden z tragicznych paradoksów epoki dezintegracji, segregacji państwowej. Bo przecież dla ludzkości, dla społeczności ziemskiej żadna wojna nie mogła być sprawą dobrą… Tu w piasku, obok, leży tragiczne potwierdzenie tej prawdy. Chodźcie…

Corton wstał i nie patrząc na nikogo z obecnych skierował się do wyjścia. Jedno po drugim, jak zahipnotyzowani, podążyli za nim.

Schodzili powoli, mimo że złocisty, ziemski piach ruszał spod ich nóg i spływał całymi ławami. Wykop mierzył ze sześć metrów głębokości. Pośrodku…