Выбрать главу

Dopiero teraz zrozumiałem do końca myśl członków Komisji. Myśleli, że „Raja” Kałabuszewa zaklinowała się w tej podwodno — podziemnej pułapce. Wyholowanie stateczku, prawdopodobnie, nie uda się. A więc trzeba będzie chyba dokonać „przesiadki” pasażerów.

— Kto jest drugim członkiem załogi w wyprawie Kałabuszewa? — spytałem.

— Titow.

Titowa znałem. Człowiek absolutnie zrównoważony.

Spokojny, że nie powiem flegmatyczny. Doskonały „kompensator”, jeżeli tak można się wyrazić, uzupełniający cechy charakteru Kałabuszewa. Instrukcje, które otrzyma, wypełni zawsze co do joty. Nie naruszy najmniejszego punkciku instrukcji, choćby dookoła niego ziemia się zapadała.

— Który z nich jest dowódcą?

— Kałabuszew.

Najwidoczniej sądzone mi było zdumiewać się dzisiaj bez końca z powodu zasad, jakie przyjęto przy kompletowaniu załogi do tej wyprawy.

— Kałabuszew nie miał moralnego prawa zgodzić się na to! — wykrzyknąłem.

— Dlaczego? — zdziwił się Ławrow. — Przecież on rzeczywiście jest swojego rodzaju specjalistą.

— Ależ panowie, panowie! — Upierałem się. Dopiero teraz w całej rozciągłości podzielałem oburzenie Agapowa. — Jak Komisja mogła zgodzić się na nominację Kałabuszewa?

— A według pana dowódcą wyprawy należało mianować Titowa? — Ławrow patrzył na mnie chłodnym, badawczym wzrokiem. Dopiero teraz, pomyślałem sobie, zacznie mnie przyciskać do muru. Słyszałem już, że sztukę prowadzenia dyskusji Ławrow ma opanowaną do takiego stopnia, do takiej perfekcji, do jakiej mistrz świata w zapasach ma opanowaną technikę prowadzenia walki. — Po raz pierwszy — w głosie Ławrowa zadźwięczał odcień zdziwienia — po raz pierwszy wysłałbym na wyprawę badawczą, w charakterze dowódcy tej wyprawy, człowieka, który nie wierzy w możliwość osiągnięcia celu, jaki przed tą wyprawą został postawiony. Gdybym to zrobił, to dopiero byłoby pogwałcenie wszelkich reguł i przepisów!

Nie odezwałem się ani słowem.

Titow rzeczywiście był świetnym podwodniakiem, ale jego specjalnością była hydroakustyka. Trochę racji Ławrow miał.

— Znani biologowie-podwodniacy byli już zaangażowani do innych wypraw. Ci, którzy nie mieli w tym czasie konkretnego przydziału, nie nadawali się na tę wyprawę, tak pod względem cech charakteru, jak i, a nawet przede wszystkim, pod względem kwalifikacji technicznych.

Tak, Titow jest mistrzem głębokiego pływania podwodnego, nikt temu nie przeczy. Oczywiście, jeżeli zaczęto od Kałabuszewa, to wszystko to, co potem nastąpiło, było wynikiem tej pierwszej decyzji. Wszystko sprowadzało się do Kałabuszewa, a dokładniej do węża morskiego, w którego istnienie człowiek ten wierzył z całym uporem.

— Przecież wyprawa nie została zakwalifikowana jako niebezpieczna — zauważył Ławrow. — Nikt nie polecał badania labiryntów Tumberlinga. Mieli po prostu płynąć wzdłuż kanionu i to wszystko. Co tam się wydarzyło, co się z nimi stało, tego nie wie nikt.

— Niech pan powie — spytałem Ławrowa wprost — czy pan sani wierzy w tego, jak mu tam… no…

Ławrow uśmiechnął się.

— Rozumiem pańskie zdumienie. W dwudziestym pierwszym wieku nagle wywleka się na światło dzienne jakieś tam stare marynarskie bajeczki. Czy to są bajeczki, czy nie, będzie można definitywnie wyjaśnić dopiero teraz. Paradoks? Nie, nie ma tu żadnego paradoksu. Zoologowie do tej pory spierają się o istnienie pewnych przedstawicieli fauny lądowej. A gdy w zeszłym wieku uczeni odkryli ryby trzonopłetwe, nie chcieli wierzyć własnym oczom. Przed tym odkryciem uważano, że ostatnie egzemplarze latimerii wymarły kilka dziesiątków milionów lat temu, ustępując miejsca innym gatunkom. A potem schwytano jeszcze kilka latimerii. Czyżby pan myślał, że ryby kopalne raptem zaczęły się odradzać? Nic podobnego, po prostu nauka rozszerzyła front poszukiwań. I coraz więcej latimerii zaczęło wpadać w ręce uczonych. Niech pan sobie przypomni, że badania oceanów, na całej ich powierzchni i głębokości, zapoczątkowano stosunkowo niedawno. A zjednoczenie wysiłków naukowców całego świata nastąpiło jeszcze później.

— No, ale do tej pory żaden z naukowców nie widział węża morskiego — zauważyłem.

— Niewykluczone, że istnieją zaledwie pojedyncze egzemplarze tych węży — powiedział z powagą Ławrow — i może właśnie te ostatnie egzemplarze znalazł Kałabuszew w ich ostatniej kryjówce.

— Przedtem, w dawnych wiekach, jakoś te węże częściej pokazywały się ludziom, nie krępowały się.

Oczywiście, jeśli mamy wierzyć bajeczkom, którymi zapchane są szafy Kałabuszewa.

— Kałabuszew sądzi, że węże morskie są stworzeniami głębinowymi — z taką samą powagą wyjaśniał Ławrow — a na powierzchnię morza wypływały tylko ich trupy. Falowanie, wiatr i wyobraźnia ożywiały je w oczach marynarzy, a potem trupy te były zjadane przez ptaki i ryby. Stworzenia wymierały, no i dlatego przestano je spotykać. Ale może jednak przynajmniej jedna para gdzieś jeszcze istnieje.

— Osobiście…

— Jestem naukowcem — przerwał mi sucho Ławrow — wszystkie tam „wierzę” czy „nie wierzę” nie wchodzą w zakres nauki.

— Chciałem po prostu powiedzieć — błyskawicznie odparowałem — że Kałabuszew być może właśnie w tej chwili przeprowadza wywiad z ostatnim z ostatnich spośród tych ostatnich węży, a ja osobiście zrobię wszystko, aby ten wywiad nie był stracony dla nauki. Nie gwarantuję, że dostarczę panom żywego węża morskiego, ale Kałabuszewa postaram się odnaleźć.

Moja czupurność nie bardzo ich zdziwiła. Najprawdopodobniej coś już o mnie słyszeli.

— Doskonale — powiedział Agapow. — Zawsze uważałem, że prawidłowy dobór składu osobowego wyprawy stanowi połowę jej sukcesu. Kiedy pan jest gotów wyruszyć, kapitanie?

— W ciągu piętnastu minut po otrzymaniu odpowiedzi na moje ostatnie pytanie.

— Słucham pana?

— Co panom wiadomo o cechach charakteru Kałabuszewa? Przecież, panowie, podobno, doskonale go znacie.

— Rozumiem, powinienem, właściwie muszę, powiedzieć panu wszystko to, co może ułatwić panu poszukiwania.

— Właśnie. Ja muszę wyobrazić sobie, jak by postąpił Kałabuszew w tym czy innym wypadku. Jak by postąpił człowiek o charakterze podobnym do mojego, wyobrażam sobie doskonale. Jak postąpi Titow, wiem precyzyjnie i z całą dokładnością. O jego hipotetycznych reakcjach mogę panom powiedzieć więcej niż o swoich. Jak więc widzicie, panowie, w równaniu tym jest tylko jedna niewiadoma, od której zależy wszystko. Nie jestem psychologiem, ale będę zmuszony zająć się psychologią.

— Trudno powiedzieć, jak postąpi człowiek w nieprzewidzianych okolicznościach — w zadumie powiedział Agapow — wiemy tylko jedno, że Kałabuszew jest bardzo uparty. Węże morskie traktuje jako przedmiot kolekcjonerstwa. Może pan sobie wyobrazić, do czego zdolny jest człowiek ogarnięty taką namiętnością, gdy ma możliwość uzupełnienia swojej kolekcji. No… powiedzmy sobie, najmniejszą rzeczą, jakiej mógłby oczekiwać, byłaby fotografia węża morskiego! Albo fotografia tego, co dotychczas uważano za węża. Co tu jeszcze można powiedzieć? Jest nieustraszony. Ten człowiek w ogóle nie zna lęku. Nie wiem, czy w sytuacji, z jaką mamy do czynienia, nie komplikuje to jeszcze bardziej sprawy. Z zawodu jest speleologiem.

— Speleologiem! — potarłem czoło. Tego jeszcze brakowało do pełni szczęścia!.. Przypomniałem sobie opublikowaną niedawno statystykę Urzędu Kontroli Bezpieczeństwa Pracy. Wynikało z niej, że jeśli chodzi o ilość nieszczęśliwych wypadków, speleologowie zajmują jedno z pierwszych miejsc spośród innych przedstawicieli zawodów badacza. Potrafią wleźć w takie mysie dziury, że wystarczy minimalne przemieszczenie się masy skał, aby doszło do niebezpiecznych następstw. Główną przyczyną wypadków, jak wyjaśniał przedstawiciel Urzędu Kontroli Bezpieczeństwa Pracy, jest nieumacnianie ścian i pułapów pieczar i tuneli; odkrywcy chcą bowiem pozostawić badany obiekt w stanie nienaruszonym dla następnych badaczy i speleologów, którzy przyjdą po nich. Ci, którzy ulegali wypadkom, z reguły chcieli najpierw zbadać odkrytą przez nich pieczarę, czy inną rozpadlinę skalną, w takim stanie, w jakim ją stworzyła przyroda, a dopiero potem mieli zamiar budować zapasowe wyjścia, wiercić komfortowe sztolnie, stawiać ściany zabezpieczające i siatki ochronne. Dalej, jak pamiętam, umieszczone były w publikacji zalecenia Urzędu Kontroli Bezpieczeństwa Pracy, mające na celu pogodzenie wymagań nauki z możliwie bezpiecznym przebywaniem ludzi w podziemiu. Wątpię tylko, czy te pożyteczne i rozsądne rady dotarły do świadomości Kałabuszewa.