Выбрать главу

I tak ku swemu sporemu zaskoczeniu i zadowoleniu powróciła na Graysona nie na pokładzie okrętu wojennego którejś z dwóch flot i nie w towarzystwie jednego treecata, ale na pokładzie własnego jachtu RMS Paul Tankersley o masie pięćdziesięciu tysięcy ton w towarzystwie czternastu treecatów. Jacht należał do klasy Star Falcon i okazał się wygodniejszy, niż się spodziewała. Dopiero w trakcie podróży zorientowała, się co tak naprawdę zrobiła.

A ni mniej, ni więcej, tylko pomagała treecatom dokonać pierwszej w dziejach ich gatunku inwazji planetarnej. Przyjaznej co prawda, ale jednak inwazji. Nimitz i reszta jego klanu, o ile nie cała populacja treecatów, doszli bowiem najwyraźniej do wniosku, że czas skolonizować inną niż rodzinna planetę. A to samo w sobie oznaczało olbrzymią zmianę w ich stosunkach z ludźmi i udowadniało niezbicie, że są istotami znacznie inteligentniejszymi, niż nawet Honor podejrzewała (o reszcie ludzkości nie wspominając). Wiedziała, że przynajmniej Nimitz zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogła nieść tocząca się wojna dla jego rasy. Wielokrotnie miał okazję oglądać, do czego jest zdolna ludzka broń, przynajmniej w starciach między okrętami. Było całkiem możliwe, że inne treecaty widziały skutki użycia podobnego uzbrojenia przeciwko celom planetarnym i podzieliły się tą wiedzą. Możliwe także było, że Nimitz po prostu domyślił się ewentualnych skutków na podstawie tego, co sam widział. Zawsze wiedziała, że był inteligentniejszy od większości przedstawicieli jej własnego gatunku, toteż spytała go wprost, czy powodem tego nadzwyczajnego zachowania jest obawa przed zagrożeniem natury militarnej. Jak zwykle nie całkiem zrozumiała jego odpowiedź, ale to co najważniejsze, czyli potwierdzenie, było całkowicie jasne.

Zarówno on, jak i Samantha doskonale wiedzieli, co dla zamieszkujących planetę oznacza użycie przeciwko celom znajdującym się na jej powierzchni broni nuklearnej czy energetycznej. Wiedzę tę przekazali klanowi Nimitza i zdecydowano — tu Honor nie była pewna, czy zdecydował tak klan, czy cała populacja treecatów — że najwyższy czas zabezpieczyć się przed ewentualnym zniszczeniem Sphinxa lub jego części. Jak podejrzewała, w niedługim czasie inni ludzie znajdą się w podobnej co ona sytuacji i będą pomagali treecatom w przesiedleniu się na Manticore i Gryphona. A to z kolei nasuwało inne nieodparte wnioski: od dawna była przekonana, że treecaty są znacznie inteligentniejsze, niż to okazują, podobnie jak podejrzewała, że są telepatami. To ostatnie także nie ulegało już wątpliwości, przynajmniej dla niej. Ukrywanie prawdziwego poziomu inteligencji miało masę zalet z ich punktu widzenia i było wysoce logiczne. Żaden człowiek adoptowany przez treecata nigdy nie wątpił w siłę czy prawdziwość łączącej ich więzi. Ona sama wiedziała, że Nimitz kocha ją równie gorąco i szczerze jak ona jego. Ale liczba treecatów, które adoptowały ludzi, stanowiła ledwie drobną część całej ich populacji i Honor sądziła, że pełnią one także rolę zwiadowców i obserwatorów.

Nie wiedziała tego na pewno, ale przypuszczała, że Nimitz przy każdej okazji, gdy tylko znajdował się na Sphinxie, zdawał relację klanowi z tego, co przeżył i co widział od ostatniego pobytu na planecie. Być może treecaty na samym początku zdecydowały się zbierać jak najwięcej wiadomości o ludziach, którzy nieświadomie, ale jednak dokonali inwazji na ich planetę. Biorąc pod uwagę to, jak z jednej strony niszcząca, a z drugiej pomocna była ludzka technika, obserwowanie i uczenie się od ludzi było z pewnością sensownym posunięciem. Co prawda nigdy nie spytała Nimitza, czy zdaje takie relacje czy też nie, ale skoro ona opowiadała o swych przeżyciach czy doświadczeniach innym ludziom, głupotą byłoby sądzić, że on nie robił tego z członkami własnej rodziny. Poza tym nie miała nic przeciwko temu, by tak właśnie postępował.

Natomiast decyzja o utworzeniu pozaplanetarnej kolonii sugerowała zdolność treecatów do abstrakcyjnego myślenia na takim poziomie, jakiego nikt dotąd nie podejrzewał. Nie dość, że musiały przeprowadzić całkiem zaawansowaną analizę zagrożenia, o którym jedynie słyszały, to jeszcze stworzyć strategię na przyszłość, czyli myśleć perspektywicznie, do czego zdolnych było niewielu ludzi. Kiedy fakt ten przedostanie się do publicznej wiadomości, wszyscy „eksperci” od treecatów zmuszeni będą raczej radykalnie zmienić podejście do nich i wnioski co do stopnia ich rozwoju. A zwłaszcza te próbujące wyjaśnić, dlaczegóż to siedmioro spośród ostatnich dziewięciorga władców Gwiezdnego Królestwa Manticore zostało adoptowanych w czasie swych pierwszych wizyt na Sphinksie. Myśl ta wywołała jej złośliwy uśmieszek — jeśli bowiem słusznie podejrzewała, treecaty od dawna znacznie lepiej orientowały się w ludzkiej strukturze władzy i polityki, niż ktokolwiek ośmielił się przypuścić.

Ona tymczasem miała do załatwienia inne, bardziej palące kwestie związane z ich decyzją o imigracji. Bezwzględną korzyścią z tejże decyzji wynikającą było to, iż Samantha i Nimitz mieli do dyspozycji naprawdę liczną grupę nianiek, co było o tyle istotne, że ich przychówek wykazywał oszałamiającą wręcz energię i samodzielność. Nowo przybyłe treecaty wykazywały znacznie większą skłonność do interakcji z ludźmi niż większość ich „dzikich” pobratymców. Honor dotąd nie sprawdzała, jak będą reagowały na większy tłum, ale ani Mac, ani dwunastu członków jej osobistej ochrony nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu. Co więcej, każdy z przybyszów formalnie przywitał się z każdym z ludzi, przedstawiony oficjalnie przez Nimitza lub Samanthę. Większość wzorem Nimitza przyjęła zwyczaj podawania prawej chwytnej łapy, reszta strzygła uszami lub machała ogonem w geście powitania i to tak, że nie można było inaczej go zinterpretować.

Z równym spokojem goście przenieśli się na pokład jachtu, gdzie dokładnie przestrzegali instrukcji Honor, by nigdzie nie zapuszczali się bez towarzystwa człowieka. Nie ulegało wątpliwości, że podobnie jak Nimitz czy Samantha doskonale rozumieją, iż ludzka technika może zabić przez przypadek, nie tylko celowo. Nie dość, że same unikały takiego zagrożenia, to starannie pilnowały kociaków, i to z niesłabnącą uwagą.

Zadanie okazało się nieco trudniejsze na pokładzie pinasy, raz dlatego, że małe oswoiły się już z wnętrzem jachtu, natomiast pinasę potraktowały jako doskonały plac zabaw, po drugie dlatego, że przelot trwał ledwie pół godziny. W przedziale pasażerskim nic nie mogło im zagrażać, za to było wiele kryjówek i nowości do zwiedzania. Opiekunowie robili co mogli, o czym świadczyło choćby dostarczenie Achillesa przez Herę z powrotem pod opiekę Samanthy, ale bywały chwile, zwłaszcza na samym początku lotu, gdy treecatów było wszędzie pełno. Korzystając z chwilowego spacyfikowania młodego pokolenia, Honor kolejny raz zastanowiła się, jak też mieszkańcy Graysona zareagują na tę pierwszą udaną w dziejach planety inwazję.

Osadnicy na Graysonie od samego początku mieli przeciwko sobie całe środowisko naturalne, które można było uznać za wysypisko toksycznych odpadów. Enklawy, w których ludzie mogli żyć, utrzymywano jedynie dzięki stałym i wytężonym wysiłkom. Od początku wprowadzono też drakońską kontrolę urodzeń utrzymywaną przez ponad milenium. W ciągu ostatnich trzystu lat sytuacja zaczęła się poprawiać, ale o radykalnej zmianie na lepsze można było mówić zaledwie od dziesięciu lat. Gdy Grayson przyłączył się do Sojuszu Manticore, posiadał już własne farmy orbitalne i przemysł tamże zlokalizowany. Natomiast ich rozwój nastąpił dopiero po napływie technologii z Gwiezdnego Królestwa, sytuacja zaś na powierzchni planety uległa poprawie, gdy pewien młody inżynier nazwiskiem Gerrick przedstawił swej patronce propozycję budowy całych farm i miast pod kopułami. Dotąd znajdowały się pod nimi jedynie poszczególne budynki, natomiast teraz dzięki dostępowi do nowych, wytrzymalszych materiałów i lepszych technik budowlanych możliwe stało się budowanie znacznie większych konstrukcji. Plan ten jednak przekraczał możliwości finansowe domeny Harrington. Nie przekraczał natomiast prywatnych możliwości hrabiny Harrington i w ten sposób powstała firma Grayson Sky Domes, Ltd. Od początku swego istnienia cierpiąca na nadmiar zamówień.