Informacje o próbie zamachu na Haven były mętne i sprzeczne, ale zgodne w jednej kwestii: to Ludowa Marynarka go stłumiła. Natomiast co by było, gdyby nie stłumiła następnego, łatwo było przewidzieć. Albo z punktu widzenia Ransom jeszcze gorsza ewentualność: gdyby dowództwo floty zaczęło myśleć samodzielnie i zwróciło się przeciw Komitetowi, miałoby realne szansę na sukces. A ktoś taki jak Ransom, dla kogo pojęcie honoru czy lojalności nie tylko wobec wroga, ale nawet wobec własnych ludzi były czymś organicznie obcym, musiał znaleźć logiczne wytłumaczenie dziwnego zachowania Tourville’a. No i znalazła — jedyne logiczne według własnej pokrętnej logiki. Był to jakiś chwilowo jeszcze niezrozumiały ale ruch związany z organizowanym przez wojsko zamachem stanu. Ponieważ sama by tak zrobiła, uznała, że Tourville zamieszany jest w intrygę, dla sukcesu której niezbędne jest, by Honor Harrington pozostała żywa i w dyspozycji Ludowej Marynarki.
A skoro tak właśnie było, należało ją zabić, a jego zniszczyć, by dać nauczkę innym spiskowcom, że z Komitetem nie ma co zadzierać. W ten sposób przy jednej okazji osiągała dwa cele.
Wszystko to przemknęło Honor przez głowę w parę sekund, ale tak ją zaskoczyło, że praktycznie nie była zdolna się ruszyć. Ransom odwróciła tryumfujący wzrok od Tourville’a i znów spojrzała na nią, a Honor nawet nie drgnęła. Za to przez szereg jeńców przetoczyło się podobne do fali poruszenie. Ransom uśmiechnęła się lodowato i poleciła, wskazując na Nimitza:
— Póki co, towarzyszu majorze, weźmie pan to zwierzę na zewnątrz i zabije. Natychmiast.
— Tak jest, towarzyszko sekretarz — towarzysz major zasalutował, wskazał dwóch podwładnych i warknął: — Słyszeliście rozkaz. Wykonać!
— Tak jest, towarzyszu majorze!
Strażnicy ruszyli w kierunku Honor.
A w niej coś pękło. Wiedziała, że opór jest bezcelowy i spowoduje jedynie śmierć lub obrażenia wśród jej towarzyszy, bo nie miała złudzeń, że jeśli ona zacznie, to oni pozostaną bierni. Wiedziała o tym od dobrej chwili i usilnie zmuszała się do bezczynności, by nie spowodować gestem czy słowem masakry tych, za których była odpowiedzialna.
Tym razem jednak miarka się przebrała i zdrowy rozsądek przestał się liczyć. Jej więź z Nimitzem nagle wzmocniła się i pogłębiła jak nigdy dotąd. Przestali być dwoma istotami, a stali się jednością. Jednością, która przestała mieć wątpliwości, za to miała tylko jeden cel.
Wszyscy strażnicy zostali uprzedzeni zarówno o tym, co planuje Ransom, jak i o tym, w którym momencie można spodziewać się kłopotów, ale zwiodła ich bierność Honor. I nie docenili jej refleksu i siły. I dlatego nie zdążyli zareagować, gdy nagłe wyskoczyła w górę i wyrzuciła w powietrze Nimitza na podobieństwo sokolnika wypuszczającego sokoła.
Kremowo-szara błyskawica przeleciała nad ich głowami i powietrze wypełnił bojowy okrzyk atakującego treecata. W następnej sekundzie dołączył do niego wrzask towarzysza majora, którego twarz zmieniło w krwawą miazgę sześć zakończonych pazurami łap. Wrzask natychmiast prawie przeszedł w charkot, gdy Nimitz na zakończenie rozorał mu krtań i tchawicę i skoczył dalej, zmieniając kierunek. Towarzysz major był bowiem jedynie platformą startową do właściwego ataku. Nimitz wylądował na strażniku, rozorał mu brzuch, piersi, szyję i nim ten upadł, skoczył ponownie. Tym razem już ku właściwemu celowi, czyli towarzyszce sekretarz Cordelii Ransom.
Pierwszy cios kolbą dosięgnął Honor, nim Nimitz uporał się z towarzyszem majorem, ale wiedziała o nim i obróciła się, amortyzując uderzenie i pozwalając, by jego siła zniosła ją z ciosu drugiego wartownika. Ledwie dotknęła plecami podłogi, jej nogi wystrzeliły niczym nożyce, trafiając obu przeciwników — pierwszego w brzuch, drugiego w krocze. Natychmiast przeturlała się, by uniknąć uderzeń dwóch kolejnych kolb, które trafiły w podłogę w miejscu, w którym przed chwila była, i poderwała się, przyklękając na jedno kolano. Prosty cios w jaja zgiął najbliższego ubeka, a wstając, zdzieliła go kantem dłoni w nasadę nosa, miażdżąc kości i wbijając je w mózg. Nim padł, sięgnęła po jego strzelbę.
Zdążyła nawet jej dotknąć, gdy kolejna kolba trafiła ją w nasadę czaszki i pozbawiła przytomności, rozciągając na podłodze. Natychmiast dostała jeszcze dwa ciosy — w nerkę i w żebra, ale już ich nie czuła. Podobnie jak nie słyszała pandemonium rozkazów, wrzasków i łomotów, które przebiły się przez rozpaczliwy krzyk drugiej ofiary Nimitza.
A wokół wybuchła regularna bitwa. McKeon zmiażdżył kolano jednego wartownika i krtań innego, nim padł zasypany gradem ciosów. Venizelos załatwił kolejnego, nim przykryło go pół tuzina następnych. Marcia McGinley miała mniej szczęścia — zdążyła swojemu tylko połamać żebra, gdy spotkał ją ten sam los co Venizelosa. Zaś Andrew LaFollet dostał szału. Kontrolowanego, ale wcale przez to nie mniej groźnego. Pierwszy wartownik zginął trafiony z półobrotu w krtań, nim zdążył się zorientować, że jest atakowany. Dwóch następnych skoczyło ku LaFolletowi, blokując mu drogę do Honor, więc przeszedł przez nich, rozdając krótkie, precyzyjne ciosy. Jeden padł ze złamanym karkiem, drugi z rozerwaną krtanią. A LaFollet skoczył ku następnej przeciwniczce, tej, która właśnie rąbnęła Honor w żebra i wznosiła broń do kolejnego ciosu. Zadać go już nie zdążyła — padła ze strzaskanymi żebrami. W następnej zaś chwili LaFollet dostał cios kolbą z boku, tak silny, że podniósł go w powietrze. A zaraz potem drugi, który zwalił go na posadzkę. Legł w poprzek nóg Honor i znieruchomiał.
Większość pozostałych jeńców nie zdążyła nic zrobić, gdyż zostali powaleni i rozciągnięci na podłodze przez wartowników. Natomiast wojenny zew Nimitza nadal rozbrzmiewał, gdy treecat dopadł trzeciej ofiary. Ta znalazła się zupełnie przypadkiem na jego drodze — była tak przerażona jego skutecznością, że robiła co mogła, by nie zostać kolejnym celem. W panice zrobiła krok dokładnie w przeciwną stronę niż należało i zagrodziła mu drogę do Ransom. Żyła po swym błędzie ledwie parę sekund — Nimitz rozerwał jej gardło jednym ciosem przedniej łapy i skoczył, gdy padała, tryskając fontanną krwi. Jej zabicie zabrało mu tę najistotniejszą sekundę i ledwie się odbił, kolba strzelby innego wartownika trafiła go w sam środek tułowia. Wojenny zew zmienił się w krzyk bólu i Nimitz wylądował na podłodze.
Honor krzyknęła wraz z nim, czując ból pękających kości i rozdzieranych mięśni, jakby to jej ramię i żebra pękły pod tym uderzeniem. Odruchowo zwinęła się tak jak on, osłaniając zranione miejsce, i w dzikim grymasie odsłoniła zęby, gdy Nimitz wyszczerzył kły, widząc, jak przeciwnik unosi broń do kolejnego ciosu.
Strzelba zaczęła opadać, ale w połowie drogi złapały ją czyjeś dłonie i pchnęły gwałtownie, dzięki czemu nie trafiła w treecata, tylko łupnęła o pokład. Wartownik zaklął i odwrócił się, żeby poczęstować kolbą natrętnego jeńca. I zamarł zaskoczony.
Bo to nie był jeniec, tylko Shannon Foraker, która odepchnęła go i odwróciła się ku Ransom.
— Jeżeli zabijecie treecata, ona umrze! — krzyk Foraker przebił się przez ogólny harmider. — Oni są połączeni! Nie rozumiesz, Ransom? Jeżeli zabijesz treecata, ona także zginie!
Honor leżała na podłodze targana takimi samymi atakami bólu jak Nimitz. Ich ciała miały te same pozycje i tak samo podrygiwały niczym w agonii. Ransom zmrużyła oczy. Spodziewała się czegoś takiego, a właściwie zaplanowała podobny rozwój wypadków, ale nie brała pod uwagę, że sama znajdzie się o krok od śmierci. Na dodatek wszystko rozegrało się tak szybko, że nie miała czasu zareagować w żaden sposób. Teraz nadszedł czas reakcji i dopiero w tym momencie zarejestrowała ponad tuzin ciał w czarnych uniformach leżących lub zwijających się z bólu na podłodze. Spojrzała na treecata i wyszczerzyła zęby w grymasie prawie takim jak jego. Już miała polecić, by odsunięto Foraker z drogi, gdy uświadomiła sobie, że najpierw powinna przemyśleć, co widzi. Teraz miała na to dość czasu — wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i powoli wypuściła powietrze z płuc.