— Nie gadasz, nie odwracasz się, nie robisz nic, jak długo ktoś ci nie powie, co masz zrobić. Rozumiesz?
Honor nie odezwała się.
Pytająca przekręciła lekko dłoń i podniosła ją o parę milimetrów z fotela. Honor nie przypuszczała dotąd, że ciągnięciem za włosy można sprawić aż tyle bólu. Przygryzła wargę, ale nie jęknęła.
— Pytałam, czy rozumiesz, chica? — warknęła ostrzej i chłodniej towarzyszka kapitan.
— Tak — odparła starannie bezbarwnym tonem Honor.
I zdołała nie jęknąć z ulgą, gdy tamta puściła jej włosy i prychnęła. Ból Nimitza znacznie przytłumił jego zdolność do odczytywania emocji, poza tym oddzielało ich sporo osób, ale nie potrzebowała więzi, by wiedzieć, że ma do czynienia z sadystką. Całkiem jednoznacznie świadczyły o tym brzmiące w jej głosie uczucia: satysfakcja, przyjemność i… oczekiwanie. Był to ktoś, komu wykonywane zajęcie sprawiało radość.
— To dobrze — dodała ze złośliwą przyjemnością towarzyszka kapitan. — Po drodze do Piekła będziesz miała dość rozrywek. Możesz mi wierzyć: naprawdę nie chcesz zarobić na dodatkowe.
Honor usłyszała cichy szelest materiału, gdy tamta opadła na fotel, i nawet bez oglądania się wiedziała, że w tym rzędzie nie ma nikogo poza nią. Urząd Bezpieczeństwa od początku używał sprawdzonej metody odizolowywania przywódcy i w tym przypadku następny rząd foteli robił za fosę. Wiedziała także, że jest to dopiero pierwszy krok.
Zamiary Ransom były równie oczywiste. Przez lata praktyki organy bezpieczeństwa Republiki, a potem Ludowej Republiki Haven odkryły ponownie starą prawdę — skuteczniejsze jest, gdy ktoś kłopotliwy „znika”, niż ginie. UB tę zasadę uczyniło sztandarową i stosowało na masową skalę. A fakt pozostawał faktem: była ona skuteczna. Śmierć była rzeczą straszną i nieodwracalną. „Zniknięcie” otwierało drogę przerażeniu i niewiedzy, a te automatycznie powodowały czepianie się nadziei, że ten ktoś nadal żyje. I dlatego „zniknięcie” jednej osoby najczęściej powodowało poprawne zachowanie kilku, kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu innych łudzących się, że w ten sposób kupią życie, a być może nawet ewentualnie powrót ukochanej osoby.
Jej przypadek był inny — Ransom zorganizowała tę oficjalną konfrontację przed holokamerami, by uzasadnić jej zabicie. Oczywiście zawsze mogła się rozmyślić i zrezygnować czy to z całego pomysłu, czy też z nagłośnienia go. Miała ku temu dość możliwości, ale było to mało prawdopodobne. Honor nie wierzyła, by tak się stało. Ransom chciała, by wszyscy jej wrogowie tak wewnętrzni, jak zewnętrzni, wyimaginowani czy rzeczywiści wiedzieli, co spotkało Honor Harrington, i traktowali to jako przestrogę. Jej egzekucja na pewno zostanie nagrana i nadana w wieczornych wiadomościach, oczywiście z pełnymi ostrzeżeniami o „brutalności scen i oglądaniu według własnego uznania”. Takie brednie zawsze poprzedzały nagrania ukazujące egzekucje „wrogów ludu”. Prawdę mówiąc, Honor była zaskoczona, że jeszcze żyje. W bazie DuQuesne musiało istnieć dość stosownych miejsc, które niewielkim wysiłkiem można było przystosować do roli miejsca kaźni, więc po co zadawać sobie trud wysłania jej do tego całego obozu Charon w innym systemie planetarnym.
Dywagacje te były bezprzedmiotowe, ale w pewien sposób fascynujące i nie mogła się przed nimi powstrzymać. Najlogiczniejszym wytłumaczeniem było, że Ransom postanowiła dla jakichś sobie tylko znanych powodów oficjalnie potwierdzić istnienie miejsca, o którym dotąd krążyły jedynie pełne obaw pogłoski. I skorzystała z okazji, jaką dała jej egzekucja Honor, by to zrobić w przypadkowy niejako sposób. Jeśli tak było, oznaczało to drastyczną zmianę polityki zapoczątkowanej jeszcze przez bezpiekę i Policję Higieny Psychicznej, a kontynuowanej konsekwentnie przez UB.
Przez ponad siedemdziesiąt lat władze Ludowej Republiki dementowały informacje o istnieniu planety więziennej zwanej Hades czy obozie o nazwie Charon. Twierdzenia, że są to plotki wymyślone przez przeciwników reżimu i nie mające żadnego pokrycia w faktach, były tak konsekwentne, że nawet służby wywiadowcze Gwiezdnego Królestwa prawie im uwierzyły. Jak uważała spora część analityków, plotki o istnieniu takiego miejsca były prawie równie skuteczne w kontrolowaniu społeczeństwa, a nieporównywalnie tańsze od utworzenia i utrzymania takiej planety więziennej.
Opinia publiczna, zwłaszcza Ludowej Republiki, była jednak przekonana o prawdziwości plotek dotyczących istnienia planety zwanej oficjalnie Hadesem, a potocznie Piekłem. Utwierdzały ją w tym zwłaszcza przypadki rehabilitacji, których było kilkadziesiąt, i to, co nieoficjalnie mówili zrehabilitowani byli „wrogowie ludu”. Relacje dotyczące stosunków panujących w Piekle były bowiem zadziwiająco spójne… Tym niemniej nikt poza wybranymi funkcjonariuszami UB nie miał pojęcia, gdzie planeta się znajduje, a systemu Cerberus w ogóle nie było na mapach. Informacje były też zgodne w innej kwestii — ucieczka z niej była niemożliwa, za to wśród więźniów znaleźć można było najgroźniejszych jeńców czy więźniów politycznych zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych z ostatnich siedemdziesięciu lat standardowych.
Być może powodem, dla którego Ransom zdecydowała się potwierdzić istnienie Piekła, było zagrożenie… albo chęć umocnienia zachwianej pozycji Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego… przekonanie wrogów, że najgorsze więzienie UB jednak istnieje, a więc wszystko, co się mówi o żelaznej pięści ubecji, jest prawdą… Gdyby tak właśnie było, oznaczałoby to większą słabość władzy Komitetu, niż dotąd sądzono…
Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia dla niej osobiście, bo władza ta była jeszcze na tyle silna, by doprowadzić do wykonania egzekucji, a to oznaczało śmierć najbardziej zainteresowanej tymi rozmyślaniami, czyli jej, Honor Harrington.
Wniosek ten doprowadził do powrotu fali bezsilności. Wiedziała, że tego właśnie chcą jej prześladowcy. Dlatego siedząca za nią sadystka użyła określenia Piekło, które musiało dotrzeć, gdyby nawet Honor nie skojarzyła nazwy obozu czy systemu planetarnego. Bezsilność stanowiła pierwszy krok do załamania, a chodziło im właśnie o to, by ją złamać. Natomiast świadomość a zdolność przeciwstawienia się to były dwie zupełnie różne rzeczy. Jej pamięć odtwarzała w kółko słowa Ransom ogłaszające wyrok niczym uszkodzone nagranie. Zupełnie jakby coś w jej wnętrzu uparło się uzmysłowić ostatecznie reszcie, że ani ona, ani Nimitz nie mają już przed sobą żadnej przyszłości. Na swój sposób świadomość ta była odświeżająca, bowiem ostatecznie rozwiewała niepewność i nadzieję.
I w pewien sposób było to miłe, gdyż skoro nie było nadziei, nie trzeba było udawać, a apatia była tak przyjemna… Mogła dać sobie spokój z udawaniem godności, odwagi i dumy, gdyż trzymanie się ich będzie jedynie prowokować prześladowców, a dla trupa nie mają już one żadnej wartości. Po co miała udawać królewskiego oficera godnie znoszącego przeciwności losu, skoro apatia była tak miła jak senne marzenie…
Mogła dać się złamać, czyli robić to, czego od niej zażądają — finał będzie dokładnie taki sam, a przynajmniej do egzekucji nie będzie się męczyć. Inaczej będą ją maltretować psychicznie i fizycznie i przeciwstawienie się będzie ją kosztować dużo wysiłku. A miałoby to sens, gdyby miała wybór, gdyby zachowanie godności mogło coś zmienić, ale wiedziała, że nie zmieni niczego w ostatecznym rozrachunku — i tak ją zabiją.
Perspektywa była kusząca i całkiem logiczna. Nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego miałaby się sprzeciwiać klawiszom… I wtedy uświadomiła sobie z dziwną jasnością, że istniały takie powody — nielogiczne, ale jednak istotne. Przynajmniej dla niej.