A dzięki rozbudowanej powierzchni hangarowej pod tym względem Tepes dorównywał superdreadnoughtowi. Warner Caslet nie rozumiał, dlaczego uznano to za potrzebne, dopóki kuter, którym leciał, nie zacumował na jednym z nich. Bowiem oprócz normalnego zestawu pinas, kutrów i promów cumowały tu dwa zajmujące większość powierzchni promy szturmowe. Każdy był o ponad połowę większy od pinasy, potężnie uzbrojony i silnie opancerzony.
Patrząc na nie, Caslet skrzywił się z obrzydzeniem. Ten okręt nigdy nie miał być włączony w skład formacji liniowych Ludowej Marynarki, co oznaczało, że promy nie zostaną użyte przeciw wrogom Ludowej Republiki. Miały zostać użyte przeciwko wrogom Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, a to nie było to samo. Ich celem było wysadzenie uzbrojonych bandytów na planetach Republiki, by ci odebrali je mieszkańcom będącym obywatelami tejże Republiki. Pół biedy, gdyby ich obecność stanowiła jedynie przejaw manii prześladowczej, ale tak nie było, bowiem Komitet posiadał jak najbardziej realnych i skłonnych do użycia siły przeciwników. To, że w znacznej części z własnej winy, było zupełnie inną kwestią. Trudno więc było się dziwić Casletowi, że wysiadając z kutra, miał ponury nastrój.
Nastrój nie poprawił mu się na widok oficera hangarowego i jego ludzi. W ramach zrywania z tradycją nikt nie prosił o pozwolenie wejścia na pokład ubeckiego okrętu, a zamiast warty trapowej czekała na niego normalna kontrola dokumentów i uzbrojeni strażnicy gotowi zastrzelić każdego, kto próbowałby się wśliznąć na okręt, używając fałszywych dokumentów. Caslet przyznawał, że jak długo dyżurny oficer hangarowy sprawdzał, kto przybywa na okręt i kto go opuszcza, tradycja, formalnych pytań i zezwoleń na wejście pozostawała jedynie tradycją, ale nadal uważał, że skoro przetrwała tyle wieków i obowiązywała w tylu flotach, należało jej przestrzegać. A bezczelni wartownicy i arogancki oficer podziałali mu na nerwy. Oficer zresztą nie tyle był arogancki, co okazywał lekceważenie — widać było, że ma gdzieś opinię Casleta tak na swój temat, jak i na temat okrętu. Naturalnie jak wszyscy członkowie załogi był funkcjonariuszem UB i ranga gościa nie wywarła na nim żadnego wrażenia — Caslet był co prawda starszy o dwa stopnie, ale były to tylko stopnie obowiązujące w Ludowej Marynarce. Poza tym od powrotu Ransom na pokład minęło sześć godzin i plotka głosząca, że Caslet jest na liście „przesrańców” towarzyszki sekretarz, zdążyła dotrzeć już wszędzie. Wszystko to czyniło z niego obiekt godny lekceważenia i pogardy, a nie szacunku.
— Caslet? — spytał wyrażającym te właśnie uczucia plus znudzenie tonem i wyciągnął niecierpliwie rękę po dokumenty.
Ton podziałał na Casleta niczym przysłowiowa płachta na byka. Odwrócił się powoli i jeszcze wolniej zmierzył pytającego od stóp do głów. Miał pełną świadomość, że bezsensem było reagowanie, ale bezczelność pytającego rozpaliła w nim przytłumioną przez ostatnie zajęcie nienawiść. Wiedział, że stąpa po kruchym lodzie, a zdrowy rozsądek nakazywał unikać konfrontacji z ubekami, ale w świadomości, jak bardzo ma przegwizdane, było coś wyzwalającego. Czuł się tak, jakby nie miał już nic do stracenia, i dał się ponieść temu uczuciu, odstawiając torbę na pokład i ignorując wyciągniętą rękę.
Oficer hangarowy zarumienił się, czując to lodowate spojrzenie mierzące go powoli, z bezbrzeżną pogardą. I grymas, który pojawił się na twarzy Casleta, a który można by uznać za uśmiech, gdyby nie odsłaniał tylu zębów.
— Tak, jestem komandor Caslet. A ty kto?
Głos był jeszcze bardziej lodowaty niż wzrok i kryła się w nim taka jak w oczach pogarda. Dyżurny już miał mu odpysknąć i sprowadzić do właściwego poziomu, gdy instynkt samozachowawczy wziął górę nad złością. Widział wielu desperatów, ale błysk w oczach Casleta go zaniepokoił — było w nim za dużo wściekłości, a nie było strachu. Plotka co prawda głosiła, że ma bilet w jedną stronę, ale on zdawał się nie mieć o tym pojęcia… a plotki okazywały się czasem błędne. Jeżeli ta taką by była, to Caslet jedynie wzmocni swoją pozycję, a już był oficerem operacyjnym drugiego co do ważności sztabu floty w całej Ludowej Republice. Jeżeli wróci na to stanowisko, będzie miał dojścia do naprawdę ważnych uszu, a wyraz jego oczu świadczył, że nie należy do tych, którzy zapominają i wybaczają…
— Towarzysz porucznik Janseci, towarzyszu komandorze — zameldował, podejmując błyskawiczną decyzję.
Caslet kiwnął głową.
A Janseci wyprężył się na baczność. Przeszło mu nawet przez myśl, by zasalutować, ale w ten sposób przyznałby się wszystkim, że powinien to zrobić na początku i że przestraszył się Casleta.
— Muszę sprawdzić pańskie dokumenty, towarzyszu komandorze — dodał prawie przepraszająco.
Caslet powoli wyjął je z kieszeni kurtki mundurowej i podał mu, starannie kryjąc rozbawienie na widok wartowników, którzy nie tylko wyprężyli się w postawie zasadniczej, ale i oddali mu honory. I to wszystko zwykłemu komodorowi marynarki…
Janseci przejrzał szybko dokumenty i podał mu je. Caslet spoglądał na jego wyciągniętą dłoń równo przez trzy sekundy, nim wziął je i schował.
— Cóż, towarzyszu poruczniku — powiedział powoli. — czy ktoś tu wie, dokąd dokładnie mam się udać?
— Oczywiście, towarzyszu komandorze. Pański przewodnik jest już w drodze i spodziewam się… — Janseci urwał i uniósł dłoń, przywołując podoficera, który właśnie wysiadł z jednej z dwóch wind. — Już jest… towarzysz mat Thomas zaprowadzi pana do kabiny.
— Doskonale — ton Casleta przestał był lodowaty: stał się jedynie zimny.
Odwrócił się, tak zgrywając ruchy, by znieruchomieć w chwili, w której mat skończył salutować i spytał:
— Towarzysz komandor Caslet?
— Tak — potwierdził, odsalutowując.
— W takim razie proszę za mną. — Thomas wziął dwie z trzech toreb, które załoga kutra dostarczyła w tymczasie, i skierował się ku windzie.
Caslet przerzucił przez ramię pasek trzeciej i poszedł za nim, zastanawiając się, skąd też ktoś taki jak Thomas wziął się na pokładzie Tepesa. W przeciwieństwie bowiem do Janseciego Thomas wywodził się z Ludowej Marynarki, co było widać po całym jego zachowaniu. Caslet zaś nie mógł zrozumieć, co mogło skłonić zawodowego podoficera do przeniesienia się na pokład… czegoś takiego. Już miał go o to spytać, ale doszedł do wniosku, że nie warto.
Po pierwsze nie była to jego sprawa, po drugie bał się tego, co mógł usłyszeć. Skoro niegłupi, wykształceni i jak się okazało w sumie uczciwi ludzie tacy jak Dennis LePic zostawali komisarzami ludowymi, a więc oficerami UB, bo wierzyli w obietnice Komitetu, to wolał nie wiedzieć, co mogło skłonić kogoś głupszego i bardziej prymitywnego do wstąpienia w szeregi Urzędu Bezpieczeństwa.
Kabina, do której mat Thomas zaprowadził Casleta, była mniejsza, niż przysługiwałaby komuś o jego randze na pokładzie okrętu Ludowej Marynarki, ale nie była celą. W obecnej sytuacji uznał to za dobry omen, ale nie wiązał z tym zbytnich nadziei. Blok więzienny Tepesa był naprawdę obszerny, a uciec i tak nie miał dokąd. Podziękował Thomasowi i zabrał się do rozpakowywania, co szło mu sprawnie, jako że miał dwadzieścia lat praktyki w przeprowadzkach z jednego okrętu na inny. Na wszelki wypadek wolał nie myśleć o tym, o czym niedawno się dowiedział — system Cerberus znajdował się sto siedemdziesiąt lat świetlnych od systemu Barnett, a więc krążownikowi liniowemu droga w jedną stronę zajmie prawie miesiąc, co da Ransom aż za dużo czasu. Nie tylko na przeniesienie go do celi.
A nie ulegało wątpliwości, że jeśli nie zacznie choć udawać grzecznego chłopca, to właśnie na to się suka zdecyduje. Albo na to, żeby zaoszczędzić sobie kłopotu i zostawić go w Piekle. Wniosek nie był miły, ale słuszny. Sytuację, w jakiej się znalazł, należało zacząć traktować jako problem taktyczny, jeśli miał zamiar spróbować się ratować. Kapitan okrętu uczy się w czasie pierwszej walki odsuwać na bok emocje albo nie wychodzi z tej walki żywy. Jemu mogło pomóc tylko przestrzeganie tych samych zasad. A że Ransom i UB stali się jego przeciwnikami, cóż: nie on o tym decydował. Dziwne tylko, jak pasowali do tej roli i jak łatwo przychodziło mu w ten sposób o nich myśleć…