Być może zresztą przez te lata z Nimitzem wyostrzył się jej własny zmysł empatyczny i była w stanie samodzielnie wyczuwać silne emocje. A być może znając je dzięki niemu, nauczyła się właściwie łączyć je z najdrobniejszymi szczegółami zachowania jak gesty, intonacja głosu czy wyraz oczu. Nie potrafiła tego powiedzieć, bo zawsze była razem z Nimitzem i to, że zna emocje rozmówcy, kładła na karb umiejętności treecata i łączącej ich więzi. Jednak teraz mimo że go nie było, co do dominujących uczuć i charakteru Timmonsa nie miała cienia wątpliwości. Był psychopatą-sadystą gorszym od deSangro bo o stopień głębiej posuniętym. Jemu mianowicie przyjemność sprawiało nie tylko zadawanie cierpień i oczekiwanie na nie, ale i sama wypełniająca go wściekłość. Tak jakby dodawała smaku oczekiwaniu, jakby panowanie nad sobą zwiększało przyjemność, gdy już zacznie się znęcać.
Tak ją to zaskoczyło, że na moment straciła samokontrolę, ale tylko na moment i Timmons tego nie zauważył, bowiem był zajęty czytaniem zawartości elektrokarty otrzymanej od deSangro.
Zajęło mu to dobre pięć minut, najwidoczniej zawierała dużo danych na jej temat, bo co chwila przewijał tekst. Po czym uniósł głowę i błysnął zębami w uśmiechu. Na jego widok Honor poczuła dreszcz — co prawda zwierzęta zamieszkujące Sphinxa nie były podatne na ziemskie choroby, ale miała dziwną pewność, że gdyby hexapuma mogła być chora na wściekliznę, to szczerzyłaby się podobnie.
— Mamy tu specjalny przypadek, chłopcy i dziewczęta — poinformował pozostałych. — To jest Honor Harrington. Jak sądzę, słyszeliście o niej?
Odpowiedziała mu fala złośliwych chichotów i śmiechów.
— Tak właśnie sobie myślałem — ocenił, uśmiechając się paskudnie. — W końcu się doigrała i zabierają ją do Piekła, żeby sobie trochę podyndała w krawacie. Szkoda.
Honor już w pełni odzyskała panowanie nad sobą, toteż stała, jakby to nie o niej była mowa, i patrzyła prosto przez niego, jakby był powietrzem. Nie podobało mu się to i wiedziała, że jej brak reakcji może okazać się niebezpieczny, ale żadne postępowanie z podobną bandą nie dawało gwarancji bezpieczeństwa.
— Tu napisali, że zabrała kumpli na wycieczkę — dodał, nie dając się ponieść złości — ale to wojskowi, więc będą jechać na górze, a ona sama jak palec z nami na dole. Prawie mi jej żal, biduli.
Zawtórowała mu kolejna fala chichotów.
Honor zaś trochę abstrakcyjnie zaczęła się zastanawiać, czy to przedstawienie jest zorganizowane na jej cześć, czy też Timmons lubi się zgrywać przed szerszą publicznością. Powód był naturalnie nieistotny, jako że konsekwencje praktyczne przynajmniej dla niej w obu przypadkach były identyczne.
— To jak to jest, że oni są wojsko, a ona nie? — zaciekawił się kapral o nie nachalnie inteligentnym (łagodnie rzecz ujmując) wyrazie twarzy. — Mundury wyglądają na takie same.
— Każdy może włożyć mundur, matole — wyjaśnił mu cierpliwie Timmons, najwyraźniej nie pierwszy raz tłumacząc coś oczywistego. — Ważne jest, co piszą. A o niej napisali tu, że oprócz tego, że jest wrogiem ludu, znaczy nas, co widać, jest też masowym mordercą. Co znaczy, że mamy tu cywilnego więźnia, którego żadne tam denebskie konwencje czy inne gówno nie dotyczą. Czyli możemy zapomnieć o tych wszystkich zasranych zasadach traktowania jeńców wojennych.
— A, cholera — ucieszył się kapral.
— Hayman, przestań myśleć jajami! — ostudził go Timmons. — Słyszałeś, że szefowa chce mieć ją całą i zdrową na pokazówkę, więc wybij sobie ze łba, że będziesz się z nią zabawiał.
— Jak tak, to trudno — westchnął Hayman — ale szkoda cholera, żeby się taki towar zmarnował.
— Kto ci powiedział, że musi się zmarnować? — zdziwił się Timmons. — Może się poczuć samotna i mieć ochotę na jakieś towarzystwo, jak sobie posiedzi w izolatce tydzień czy dwa…a co się wyprawia między dwiema pełnoletnimi osobami odmiennych płci, albo niekoniecznie odmiennych… to już nie moja sprawa. Ja tylko ostrzegam, żeby śladów nie było, bo ci nogi z dupy powyrywam. Jasne?
— Co nie ma być jasne? — Hayman wyraźnie poweselał.
— No widzisz? Teraz czas się zabrać za formalności i przyjąć nowego więźnia. Ty, Bergren, będziesz za to odpowiedzialny — oznajmił Timmons bardziej rzeczowo i wręczył elektrokartę krępemu sierżantowi. — Tu napisali, że ma sztuczne oko — dodał — pamiętasz, mam nadzieję, zasady dotyczące implantów. Ściągnij tu Wade’a, niech je wyłączy. A jak nie będzie umiał, wezwij chirurga.
— Tak jest, towarzyszu poruczniku. A reszta?
— Co: a reszta?! To skazaniec, nie wizytatorka, towarzyszu sierżancie, więc będziecie łaskawi przestrzegać wszystkich standardowych procedur: przeszukanie, zmiana odzieży, przeszukanie otworów ciała, obcięcie włosów, badanie lekarskie, szczepienie zakaźne. Mam dalej przypominać? A skoro szefowa chce ją mieć całą i zdrową, lepiej ją na wszelki wypadek traktować jako typ samobójczy. — Timmons nagle wyszczerzył się radośnie. — I to z zastosowaniem pełnych środków ostrożności. Chcę, żeby została przeszukana, dokładnie przeszukana, jasne? Za każdym razem, gdy drzwi jej celi zostaną otwarte. To obejmuje też posiłki.
— Jasne, towarzyszu poruczniku — rozpromienił się Bergren. — Dopilnuję tego.
Po czym złapał Honor za kołnierz kurtki.
— Idziemy! — warknął.
I pociągnął ją za sobą.
Ponieważ był silny i niski, szarpnięcie przygięło ją i w tej niewygodnej pozycji zatoczyła się za nim. Było to upokarzające i naturalnie rozmyślne, ale nie zareagowała. Upokorzeń z pewnością czekało ją więcej.
— Moment — rozległ się głos Timmonsa.
Bergren posłusznie odwrócił się, ciągnąc Honor za sobą, i znieruchomiał, nie puszczając jej kołnierza. Timmons podszedł do nich, ujął dwoma palcami podbródek Honor i zadarł go, by spojrzała mu w oczy. Było to lekceważące podejście, jak do dziecka, ale nie stawiała oporu — uniosła głowę, czując już lekki nacisk jego palców, i dostrzegła w oczach Timmonsa błysk rozczarowania. Gdyby się opierała, mógłby użyć siły.
— Jeden drobiazg, laluniu — oświadczył. — Czasami trafia się nam tu cwaniak przekonany, że nie ma już nic do stracenia, i zaczyna rozrabiać. Czytałem, że jesteś z planety o zwiększonej grawitacji i ćwiczyłaś walkę wręcz. I wiesz, że nie możemy cię uszkodzić. Więc tak sobie pomyślałem, że możesz kombinować, żeby się nam bezkarnie stawiać. Chcesz, próbuj, tylko pamiętaj, że masz tu po sąsiedzku parunastu kumpli, co do których nie ma żadnych ograniczeń w kwestii uszkodzeń ciała. Za każdym razem, kiedy zaczniesz sprawiać kłopoty, po prostu pójdziemy tam i obijemy któremuś mordę. Albo połamiemy łapy dla odmiany. To wszystko, laluniu.
Puścił jej podbródek, uśmiechnął się i polecił Bergrenowi:
— Zabieraj ją i poznaj bliżej. O wynikach zamelduj!
— I co? Możesz mu pomóc?
Fritz Montoya uniósł głowę znad leżącego na posłaniu Nimitza. Wraz z McKeonem, Venizelosem, LaFolletem i Ansonem Lethridgem jako najstarsi rangą oficerowie płci męskiej trafili do jednej celi. Ponieważ miała sześć posłań, mogli na dodatkowym położyć Nimitza, który w czasie przelotu stracił przytomność. Oddychał jednak równomiernie, choć płytko. Dzięki brakowi przytomności Montoya mógł go zbadać, nie wywołując coraz bardziej chrapliwych okrzyków bólu. Poza posłaniami i stalowym zestawem łazienkowym cela była absolutnie pusta i przez to zupełnie bezosobowa.
— Nie jestem pewien — przyznał — za mało wiem o treecatach… choć w sumie nikt nie wie o nich wystarczająco dużo…