— DeSangro!
W następnej sekundzie najbliższy wartownik na znak deSangro walnął McKeona kolbą strzelby w twarz. Alistair padł jak ścięty, plując krwią i wybitymi zębami. Venizelos ruszył ku niemu, ale powstrzymali go Scotty Tremaine i Anson Lethridge. Do McKeona podszedł chirurg — porucznik Walker — ale niewiele mógł mu pomóc. Posłał jedynie wartownikowi, który go uderzył, takie spojrzenie, że tamten aż się cofnął. Walker pomógł McKeonowi wstać i otarł mu krew z brody i policzków. McKeon przy jego pomocy utrzymał pion, choć chwiał się na nogach. Otarł wierzchem dłoni usta, przyjrzał się własnej widocznej na dłoni krwi i wypluł kawałek zęba. Po czym spojrzał na Ransom i powiedział nieco tylko niewyraźnie, gdyż nader starannie wymawiał słowa:
— Mam nadzieję, że nagranie wyszło dobrze. To będzie istotny dowód na twoim procesie po zakończeniu wojny!
Ransom zbladła.
A Caslet przez moment obawiał się, że McKeon przesadził i za moment zginie. Ransom zdołała jednak nad sobą zapanować — odetchnęła głęboko i oświadczyła:
— Jeżeli po tej wojnie będą jakieś procesy to nie mnie będą sądzić, a nikt z was ich nie doczeka. Towarzyszko kapitan deSangro!
Wskazała ruchem głowy wyjście.
Towarzyszka kapitan deSangro wywarczała rozkaz i konwojenci zaczęli wypychać jeńców w stronę drzwi. A Caslet zapadł się w sobie, czując niesmak i nie wiedzieć czemu klęskę. Poszło znacznie lepiej niż się obawiał, pomimo że McKeon ucierpiał, ale było to parodią wszystkiego, w co nauczono go wierzyć i…
— Zara! Chwilka! Mówię, że chwilka, nie?!
Głęboki, dudniący głos rozległ się tak niespodziewanie i z taką siłą, że wszyscy podskoczyli i spojrzeli w kierunku, z którego dobiegał. Należał on do bosmanmata Harknessa, który stał uparcie w miejscu, nawet nie opierając się ubekowi, który próbował go wypchnąć z sali, ale ignorując jego wysiłki. Na twarzy zaś Harknessa widać było taką panikę, jakiej Caslet w życiu nie spodziewał się na niej ujrzeć.
— Zara! — krzyknął Harkness i zaproponował grzecznie ubekowi: — Poszedł won! Poczekajcie! Ja nie jestem żaden tam bohater i nie chcę do żadnego zasranego obozu Charon!
— Bosmanmacie Harkness! — warknął Venizelos. — Co do…
I zamilkł z jękiem, gdy kolba trafiła go w brzuch, składając we dwoje.
Harkness nawet nie odwrócił głowy, wpatrując się z desperacką nadzieją w Ransom.
— Proszę posłuchać, ma’am…towarzyszko czy sekretarko, czy jak tam się mówi… we flocie jestem prawie pięćdziesiąt cholernych lat i nie zgłaszałem się na żadną wojnę, ale to była moja praca, nie? A przynajmniej oni mi tak powiedzieli, a to było jedyne zajęcie, jakie znam i umiem robić. Ale przez te wojnę nic więcej nie zarabiam, a nie mam zamiaru gnić w jakimś pieprzonym więzieniu, bo jakiemuś bogatemu kutasowi zachciało się wojny!
— Harkness, nie! — jęknął Scotty Tremaine, przyglądając się podoficerowi z pełnym przerażenia niedowierzaniem.
Też zarobił za to cios kolbą. Padł na pokład z łomotem i tym razem Harkness odwrócił głowę.
— Przykro mi, sir — oznajmił chrapliwie — ale nie jestem oficerem. Może pan ma ochotę na bohaterską śmierć. Ja jestem prosty człowiek i sam pan wie, ile razy mnie degradowali, nim dostałem te naszywki… Jak pani proponuje przeniesienie, ma’am to ja się na nie piszę!
Ostatnie zdanie powiedział, patrząc na Ransom z mieszaniną wstydu, strachu i zdecydowania.
ROZDZIAŁ XXIV
— Ona co?!
Rob Pierre wpatrywał się w ekran z wściekłym niedowierzaniem, co widząc jego rozmówca z trudem przełknął ślinę. Miał w klapie identyfikator głoszący: L. Boardman, drugi zastępca dyrektora do spraw informacji. I nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że nie ma żadnej ochoty na kontynuowanie tej rozmowy.
— Mogę przesłać nagrania, towarzyszu przewodniczący — zapewnił tak pospiesznie, że prawie zaczął się jąkać w sposób typowy dla urzędasów, gdy próbują uniknąć winy za szefa. — Chodzi mi o to, że ja sam niewiele wiem, a one na pewno wytłumaczą wszystko jaśniej niż ja zdołam i dlatego…
— Zamknij się! — warknął lodowato Pierre i Boardman wykonał polecenie natychmiast.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, żeby zamknąć też usta.
Pierre zaś spoglądał na niego wściekle przez naprawdę długą chwilę, nim zdołał zmusić się do odwrócenia wzroku. Przerażenie tej męskiej biurwy podkreślało dzielącą ich przepaść, mimo że dupek był jednym z zastępców Ransom, więc całkiem wysoko stojącym w hierarchii Ludowej Republiki. Co w niczym nie zmieniało faktu, że mógł go zniszczyć tak dosłownie, jak i w przenośni w ciągu czasu potrzebnego na wypowiedzenie jednego zdania. I obaj o tym wiedzieli.
Taka władza była niebezpieczna, bo korumpowała błyskawicznie i cały czas trzeba się było mieć przed tym na baczności. A im bardziej był zmęczony, tym trudniej było mu powstrzymać się przed pofolgowaniem zachciance i rozładowaniem się w najszybszy i najprzyjemniejszy sposób. Skoro wszystko sprzysięgło się przeciw niemu, to co złego byłoby w chwilowym choćby rozładowaniu się na zwiastunie kolejnych kłopotów…
Odetchnął głęboko, odchrząknął i ponownie spojrzał na ekran.
— Oczywiście, że chcę obejrzeć te nagrania — powiedział nieskończenie cierpliwym tonem, z którego „idioto” wynikało w sposób oczywisty. — Natomiast teraz chcę usłyszeć streszczenie tego co najważniejsze.
— Tak, rozumiem, natychmiast — Boardman praktycznie przyjął na siedząco pozycję zasadniczą i omal nie zasalutował.
Jego ręce znajdowały się poza zasięgiem kamery, ale sądząc po ruchu ramion, gorączkowo szukał czegoś na biurku, a szelest papierów świadczył, że chodziło o wydruk. W końcu znalazł go, gdyż otarł pot z czoła i zaczął go przeglądać, mrucząc do siebie pod nosem. Wreszcie uniósł głowę i uśmiechnął się w sposób nieodmiennie kojarzący się z wazeliną.
— Więc tak, towarzyszu przewodniczący: według informacji mojej asystentki, towarzyszki Mancuso, towarzysz kontradmirał Tourville… tak, zgadza się, Tourville Lester zdobył kilka okrętów Królewskiej Marynarki, w tym krążownik, na pokładzie którego znajdowała się Honor Harrington.
I urwał, spoglądając na wydruk, jakby własnym oczom nie wierzył i spodziewał się, że tekst gotów zmienić się w każdej chwili. Było to całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że dotąd Harrington regularnie wychodziła zwycięsko z każdego starcia, a niejako przy okazji niweczyła najlepiej nawet zaplanowane operacje. Przerwa zaczęła się jednak za bardzo przeciągać i Pierre poczuł rosnącą irytację. Odchrząknął znacząco, ponownie podrywając Boardmanana baczność i przywracając go do rzeczywistości.
— Ja… tego… przepraszam, towarzyszu przewodniczący. No więc jak już powiedziałem, po złapaniu Harrington towarzysz kontradmirał wysłał meldunek do dowództwa obrony Barnett, gdzie przebywa towarzyszka sekretarz Ransom. Została naturalnie o wszystkim poinformowana, a ponieważ propagandowy aspekt sukcesu był dla niej oczywisty, poleciła, by towarzysz Tourville przywiózł Harrington do systemu Barnett.
— To akurat doskonale rozumiem! — warknął Pierre. — Natomiast chcę wiedzieć, co do nagłej cholery nawywijała potem i dlaczego!
Boardman skurczył się i rozglądał w panice, wiedząc, że nie ma dokąd uciec. Publiczne starcia między członkami Komitetu zdarzały się rzadko, ale kiedy już się zdarzyły, regułą było „zniknięcie” jednego z adwersarzy wraz z większością świadków. Pierre zazwyczaj uważał, by publicznie nie zrobić i nie powiedzieć nic, co mogło zostać uznane za ostrą krytykę któregoś z członków Komitetu. Nie dlatego że się na nich nie wściekał, ale dlatego, że przy swojej władzy wolał nie okazywać, że się wścieka. Gdyby starł się z kimś publicznie, nie miałby bowiem innego wyjścia niż eliminacja przeciwnika, kimkolwiek by on był. Każde bowiem inne postępowanie osłabiłoby jego autorytet i pozycję.