Выбрать главу

— Jedź stąd! — krzyknął LaFollet, zmieniając magazynek. — I to już!

Przyklęknął na jedno kolano i zaczął strzelać metodycznie tak jak Venizelos… i Robert, i Jamie, i Marcia. Patrzyła na niego i wiedziała, że nie może go zostawić. Po prostu nie może!

Zignorował ją i strzelał dalej.

Zza załomu korytarza wytoczył się nagle granat. Andrew rzucił się ku niemu i w jakiś sposób zdążył go złapać, a potem odrzucić. Był jednak o ułamek sekundy za wolny — granat eksplodował co prawda za narożnikiem, ale na tyle blisko, że fala uderzeniowa dotarła do LaFolleta, uniosła go i cisnęła o ścianę, po której osunął się bezwładnie i znieruchomiał na pokładzie.

Honor wiedziała, że powinna wcisnąć „O” i odjechać jak najszybciej. By mogła to zrobić, zginęli jej gwardziści i przyjaciele. Ich śmierć miała sens tylko wówczas, jeżeli ona przeżyje. Ucieczka była jej obowiązkiem.

Ale nie mogła się zmusić do jego wypełnienia. Coś w niej pękło i zdrowy rozsądek przestał się liczyć — odrzuciła strzelbę i wybiegła z windy.

Wybuch granatu musiał zaskoczyć i oszołomić atakujących, którzy pozostali przy życiu, bo żaden nie strzelał. Dopadła LaFolleta, złapała go wpół, przerzuciła przez ramię jak dziecko i pobiegła z powrotem. To, że była słaba i wyczerpana, nie liczyło się w tym momencie — w jej krwi znajdowało się tyle adrenaliny, że poruszała się, jakby była w pełni formy.

Wyglądało na to, że jej poczynania wyrwały atakujących z osłupienia, gdyż strzelanina rozpętała się na nowo. Do pulserów i strzelb dołączyły granatnik i działko, tak że cały wszechświat wydawał się jedną ścianą pocisków, rykoszetów, odłamków i eksplozji, ale jakimś cudem dotarła do windy nietknięta.

Jej szczęście skończyło się, gdy robiła ostatni krok przed progiem — wirująca tarczka trafiła ją w prawe udo. Na szczęście od zewnątrz i powierzchownie. Z rany oczywiście trysnęła krew, ale Honor zdołała utrzymać się na nogach i wpaść do windy. Nacisnęła klawisz oznaczony cyfrą „O”, nie upuszczając przy tym LaFolleta, i z ulgą zobaczyła zamykające się drzwi.

Winda ruszyła i pierwszy raz od chwili natknięcia się na ubeków zaczęła mieć nadzieję, że może jednak jej się uda. A raczej, że im się uda…

W tym momencie seria pocisków z wielolufowego działka pulsacyjnego trafiła w drzwi.

* * *

— Winda! Winda jedzie!

McKeon odwrócił się, słysząc ten radosny okrzyk. Jeżeli Harkness nadal kontrolował windę, mogli nią wracać tylko wysłani po Honor. Jeżeli nie…

Na wszelki wypadek dał znak i Sanko wraz z Halburtonem wycelowali broń w drzwi. Anson Lethridge zaś podbiegł do nich z granatnikiem i zajął pozycję tak, by móc zajrzeć do wnętrza, ledwie drzwi się otworzą, ale nie blokować ognia żadnemu z nich.

Drzwi otworzyły się i Lethridge zamarł.

W następnej sekundzie zbladł, odrzucił granatnik i popędził do windy. McKeon ruszył w ślad za nim, rozwijając szybkość, o którą sam by siebie nie podejrzewał. Wpadł do windy dwie sekundy później i jęknął ze zgrozy, Jedna trzecia windy, licząc od góry, była nie tyle podziurawiona pociskami, ile odcięta przez serię, która mogła pochodzić jedynie z wielolufowego działka pulsacyjnego. Poszarpane ściany i rozmaite odłamki stopu — od takich wielkości paznokcia do odpowiednika dłoni — dopełniały obrazu zniszczenia. Na podłodze zaś zalanej krwią leżały splątane ciała Honor i LaFolleta.

Lethridge właśnie rozplątywał ten ludzki węzeł i unosił nieprzytomnego gwardzistę. McKeon odebrał od niego bezwładne ciało i podał komuś następnemu, kto dotarł do windy. Ani na moment jednak nie spuścił oczu z Honor. Dopiero gdy Lethridge przyklęknął obok niej i wyciągnął rękę, McKeon zrozumiał, co go tak niepokoiło.

Lewa ręka Honor była strzaskana tuż nad łokciem. Anson błyskawicznymi ruchami zdjął pasek od spodni, owinął go wokół ręki rannej tuż poniżej ramienia i zacisnął z całych sił. A potem obaj z McKeonem podnieśli Honor lecącą im bezwładnie przez ręce i pobiegli ku wylotowi korytarza prowadzącego do promu.

* * *

— Bud Jeden, tu Bud Dwa. Jaki status? — rozległo się w głośniku.

Geraldine Metcalf odetchnęła z ulgą, słysząc głos McKeona, i dopiero po sekundzie zorientowała się, że jest on spięty i chrapliwy. Coś się stało i to poważnego… nie miała pojęcia co, ale nigdy dotąd nie słyszała w jego głosie takiej wściekłości i desperacji. Spojrzała pytająco na DuChene, ale ta jedynie wzruszyła bezradnie ramionami.

— Zielony — odparła zwięźle, przestrzegając uzgodnionej przed startem zasady, by łączność była jak najkrótsza. — Powtarzam: zielony.

— Doskonale. Przygotuj się do wykonania „Falling Leaf”. Bez odbioru.

* * *

Dwa promy szturmowe do niedawna stanowiące własność Urzędu Bezpieczeństwa zbliżały się do siebie ostrożnie, kryjąc się w cieniu radarowym rzucanym przez kadłub Tepesa. Oba leciały, używając tylko silników manewrowych, i prawie nie utrzymywały ze sobą łączności.

Na pokładzie krążownika liniowego zaczęto tymczasem odzyskiwać kontrolę nad poszczególnymi systemami dzięki przejściu na sterowanie ręczne. Nie było ich jednak jeszcze wiele i nie należał do nich żaden sensor, toteż załoga nie miała pojęcia o dwóch jednostkach lecących wzdłuż burty ku rufie. Nie miała też pojęcia o ostatniej i zdecydowanie najgroźniejszej niespodziance komputerowej autorstwa Harknessa. A to z tego prostego powodu, że nie znajdowała się ona w systemie komputerowym okrętu, a w komputerze pinasy cumującej nadal na pokładzie hangarowym numer cztery.

Druga, przedostatnia niespodzianka bosmanmata znajdowała się w komputerze pokładowym ostatniego promu, także cumującego na tym pokładzie, ale ta do niebezpiecznych nie należała.

Prom o kryptonimie Bug Dwa pilotował Scotty, a w fotelu drugiego pilota siedział McKeon. Obaj obserwowali uważnie zegar odliczający czas, jaki pozostał do automatycznego uruchomienia obu niespodzianek. Elektroniczne cyfry zmieniały się na coraz niższe i obu pozostała tylko nadzieja, że Harkness wszystko dobrze obliczył i zaprogramował. Wątpienie w jego umiejętności po tym, czego dokonał, było w sumie nieuzasadnione — wszystko dotąd pasowało idealnie, ale tak Tremaine, jak i McKeon znali starą zasadę, że zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz…

Dalsze dywagacje przerwało im pojawienie się dokładnie o wyznaczonym czasie ostatniego promu szturmowego. Maszyna dosłownie wypadła z korytarza wylotowego czwartego pokładu hangarowego, lecąc pełną mocą silników manewrowych, i wykonała skręt, by kadłub krążownika cały czas znajdował się między nią a powierzchnią planety. Następnie prom wyrównał kurs i zaczął oddalać się od okrętu. Kiedy tylko osiągnął bezpieczną odległość, włączył główny napęd i pomknął przed siebie z przyspieszeniem czterystu g.

* * *

— Mam sygnaturę napędu! — oznajmiła donośnie Shannon Foraker.

Count Tilly był względnie nieruchomy w stosunku do planety Hades, to jest utrzymywał od niej stałą odległość, ale znajdował się zbyt daleko, by móc mieć jakikolwiek wpływ na to, co działo się na planecie, a sonda, którą wystrzelił, nie dotarła jeszcze na tyle blisko, by przekazywać wyraźny i szczegółowy obraz. Zbliżała się jednak na tyle, by przekazać czysty grawitacyjny ślad uciekającego promu. Patrząc na sygnaturę jego napędu, Foraker zacisnęła zęby, życząc w duchu tym, którzy znajdowali się na jego pokładzie, by im się udało.