Выбрать главу

Cofnął nagranie do momentu, w którym oba obiekty wyłoniły się zza kadłuba Tepesa tuż przed eksplozją… ani on, ani Shannon Foraker nie odezwali się słowem, gdy zatrzymał obraz i puścił go od nowa. I natychmiast wcisnął „WYMAZANIE”.

Shannon głośno wciągnęła powietrze, ale nie wydała żadnego dźwięku.

A kontradmirał Lester Tourville bez słowa odwrócił się i dołączył do Bogdanovicha i Honekera, nadal wpatrzonych w główny ekran wizualny, na którym zgasła już oślepiająca eksplozja, a nieliczne szczątki pozostałe po krążowniku liniowym Tepes rozlatywały się coraz bardziej na wszystkie strony. Także w kierunku planety Hades.

Tourville odchrząknął i powiedział ponuro:

— Szkoda. Naprawdę szkoda.

Słysząc jego ton, Honeker odwrócił się zaskoczony, więc dodał, widząc jego minę:

— Nikt nie mógł się uratować z czegoś takiego… Naprawdę szkoda: lady Harrington zasłużyła na lepszy koniec.

ZAKOŃCZENIE

Budziła się powoli i z trudem, co było nietypowe i dziwne. Przez trzydzieści pięć lat służby wojskowej nauczyła się budzić szybko, by być gotową na wypadek alarmu czy innego niebezpieczeństwa. Tym razem jednak było inaczej — wracała do rzeczywistości z wysiłkiem i nie miała na to ochoty. Czekało ją zbyt wiele bólu i udręki, zbyt wiele nieszczęść i cierpień i jej nie do końca przytomny umysł robił co mógł, by od tego wszystkiego uciec.

A potem coś się zmieniło. Poczuła na piersiach ciepły ciężar wibrujący głębokim, prawie niesłyszalnym, lecz wyczuwalnym pomrukiem pełnym radości, miłości i zachęty.

— Nimitz?

Ledwie rozpoznała własny zaskoczony głos, tak był zachrypnięty, słaby i bełkotliwy. Mimo to bezsprzecznie należał do niej. Otworzyła oczy, czując na prawym policzku delikatne muśnięcie chwytnej łapy treecata.

I wciągnęła głęboki haust powietrza, widząc Nimitza, który z radosnym błyskiem w ślepiach dotknął nosem jej nosa. Przez długą chwilę gapiła się na niego jedynym sprawnym okiem, potem uniosła prawą dłoń i pogłaskała go delikatnie za uszami, jakby dotyk był czymś niezwykle cennym, co należało oszczędnie dawkować. Dłoń jej drżała tak z osłabienia, jak i z emocji, a Nimitz umościł się wygodniej, opierając policzek o jej policzek i mrucząc basowo z zadowoleniem.

— Nimitz! — szepnęła z nosem wtulonym w jego futro.

W tym westchnieniu było wszystko: strach przed śmiercią, żal po straconych przyjaciołach i radość, że widzi go, choć już straciła nadzieję. Poczuła płynące po policzku łzy. Chciała go objąć i przytulić.

I zamarła.

Jej prawa dłoń jak najnormalniej przytuliła treecata, ale lewa…

Odwróciła czym prędzej głowę i zdrowe oko omal nie wypadło jej z oczodołu, gdy ujrzała, że nie ma lewej ręki.

Wpatrywała się z przerażeniem w obandażowany kikut kończący się tam, gdzie powinien znajdować się łokieć, i nie wierzyła w to, co widzi. Nic ją nie bolało, a nadal czuła dłoń i palce… w tej chwili zaciśnięte w pięść… Upłynęła długa chwila, nim zdołała wyjść z szoku i przekonać samą siebie, że to, co czuje, jest fałszem, a to, co widzi, prawdą. Leżała tak niczym sparaliżowana, podczas gdy Nimitz mruczał wciąż głębiej i głośniej.

— Przepraszam, Honor — dobiegło z boku.

Odwróciła głowę w stronę, z której dobiegał głos, i zobaczyła twarz Fritza Montoyi siedzącego obok niej. Miał podkrążone oczy i czuła jego żal i winę połączone w nierozerwalną całość.

— Nie mogłem nic więcej zrobić — powiedział cicho. — Zniszczenia były zbyt wielkie i zbyt dużo… Nie miałem odpowiednich narzędzi, żeby uratować rękę, a gdybym jej nie amputował, stracilibyśmy cię… To jest chciałem powiedzieć, stracilibyśmy panią, ma’am.

Spoglądała na niego targana zbyt wieloma emocjami, by racjonalnie myśleć. Radość z połączenia z Nimitzem… zaskoczenie, że oboje żyją… szok wywołany kalectwem… i budzące się kolejno wspomnienia przyjaciół, którzy nigdy już się nie ockną, by przekonać się tak jak ona, że jakimś cudem znów przeżyli… wszystko to zwaliło się na nią, odbierając głos. Mogła tylko wpatrywać się w zmartwioną twarz Montoyi i przyciskać do siebie Nimitza…

Nie wiedziała, ile czasu to trwało, ale w końcu prawy kącik jej ust podjechał w górę w krzywym, niepewnym uśmiechu. Uwolniła prawą dłoń i wyciągnęła ją ku chirurgowi.

— Fritz — powiedziała cicho.

Ujął jej dłoń i ścisnął mocno.

Odwzajemniła ten uścisk z taką siłą, na jaką było ją stać.

— Przepraszam — powtórzył cicho i szczerze.

Potrząsnęła głową, nie podnosząc jej z poduszki.

— Za co? — spytała łagodnie. — Za uratowanie mi życia… ponownie?

— A zrobił to, milady, nie wyprze się — dodał inny głos i Honor westchnęła.

Próbowała usiąść, ale jej prawą rękę nadal trzymał Montoya, więc odruchowo próbowała podeprzeć się lewą i syknęła z bólu, gdy obandażowany kikut oparł się o posłanie, które choć wygodne, było jednakże całkiem twarde.

Montoya zaczął wstawać z zatroskanym wyrazem twarzy, ale czyjeś inne ramiona go uprzedziły i podparły ją. Nimitz zeskoczył z niej i ułożył się obok, a Honor uwolniła prawą dłoń z uścisku Fritza i objęła LaFolleta z całych sił.

Odwzajemnił uścisk, choć nie aż tak silnie. Dzięki więzi z Nimitzem czuła jego ulgę, że przeżył, żal po zabitych przyjaciołach i dumę z tego, jak zginęli. Ale nade wszystko zadowolenie z tego, że ona żyje, i jego oddanie oraz miłość. I przytuliła się do niego tak jak przed chwilą do Nimitza.

Takie momenty nigdy nie trwały długo — były zbyt rozczulające. Tym razem też tak się stało — odetchnęła głęboko i puściła go. Andrew zawahał się i zaczął się cofać, ale potrząsnęła głową i poklepała posłanie obok siebie z miną prawie proszącą. Andrew zawahał się przez moment, wzruszył ramionami i usiadł na wskazanym miejscu.

Przyglądała mu się z pewnym niedowierzaniem, potem przeniosła wzrok na Fritza, a na końcu na otoczenie. Zorientowała się, że znajduje się w przedziale desantowym pinasy lub promu, choć nie bardzo była w stanie stwierdzić, w czym konkretnie — był to jakiś nie znany jej typ maszyny. Ktoś złożył rząd siedzeń i zrobił z nich posłanie, na którym leżała, oraz odgrodził je od reszty przedziału prowizoryczną zasłonką. Cokolwiek jednak by to było za wnętrze, z całą pewnością w niczym nie przypominało celi bloku więziennego Tepesa. Dlatego spojrzała pytająco na LaFolleta.

— Jak? — spytała po prostu.

Uśmiechnął się i przyznał:

— Sami próbujemy się tak do końca zorientować, milady. Natomiast wiemy dzięki komu.

Spojrzał na Montoyę i uniósł pytająco brwi. Fritz bez słowa złapał Honor za nadgarstek, zmierzył jej puls, spojrzał w zdrowe oko i kiwnął głową.

— Powinna wytrzymać — ocenił — ale powiedz kapitanowi, że jak was wykopię, to żaden nie będzie próbował wrócić. Jasne?

— Tak jest, sir — LaFollet uśmiechnął się łobuzersko i wstał.

Poklepał Honor po ramieniu, odwrócił się i wyszedł za zasłonę.

Honor zaś zaczęła się wiercić, zdecydowana usiąść, ale niesporo jej szło. Widząc jej wysiłki, Montoya już chciał zaprotestować, ale zamiast tego westchnął z rezygnacją i pomógł jej usiąść, podpierając ją poduszką.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale jej uwagę przykuł Nimitz zmuszony w wyniku tej zmiany pozycji do przeprowadzki na kolana. Poczuła nagłe ukłucie jego bólu i oko jej pociemniało, gdy zauważyła, jak niezdarnie się porusza. Pomogła mu się wygodnie ułożyć i drżącymi palcami pogłaskała jego zdeformowany środkowy bark i łapę. Spojrzała pytająco na Fritza. Ten w odpowiedzi spojrzał jej w oczy i wyjaśnił rzeczowo: