Выбрать главу

— No dobrze — oceniła po chwili Honor. — Wygląda na to, że jak dotąd masz rację. W takim razie co dalej?

— A to już zależy od pani, ma’am i szczerze mówiąc, bardzo mnie to cieszy — odparł McKeon z bezwstydną szczerością. — Jesteśmy dobrze ukryci i bezpieczni, przynajmniej przez jakiś czas. Ale jest nas tylko osiemnastka… dwudziestka, jeśli doliczyć Warnera i Nimitza. Ubeków jest więcej, dysponują ciężką bronią, kilkunastoma pinasami i jeszcze tymi cholernymi satelitami wczesnego ostrzegania… Jakkolwiek na to spojrzeć, ma’am, oni mają przewagę.

I uśmiechnął się przepraszająco.

— Przewagę, Alistair? — Honor odchyliła się na poduszki, nie przestając głaskać Nimitza.

Do złudzenia przypominała bardziej niż kiedykolwiek rannego i na wpół zagłodzonego drapieżnika, ale w jej zdrowym oku płonął ogień świadczący o tym, że nie ma najmniejszego zamiaru się poddać, a z całego jej zachowania wynikało, że jest to przywódca stada. Przyjrzała się wszystkim obecnym i uśmiechnęła krzywo — tylko prawą połową twarzy. W jej uśmiechu widać było zęby i nie był to radosny uśmiech.

— Wydostaliśmy się z Tepesa i dotarliśmy niezauważeni na planetę — oznajmiła. — Na okręcie było ze dwa-trzy tysiące wrogów, uzbrojonych i dysponujących kombinacjami do drzwi naszych cel. A mimo to wydostaliśmy się i uzbroiliśmy. Teraz mamy więcej niż wtedy, prawda?

I tak długo patrzyła w oczy McKeona, aż ten przytaknął ruchem głowy. Honor potoczyła wzrokiem po zebranych, czując ich emocje, choć były tak wymieszane, że nie potrafiłaby każdej z nich nazwać. Nie musiała, sama bowiem czuła to samo. Nie zdawała sobie tylko dotąd sprawy, że ich zdecydowanie, wola walki i nieugiętość tak dalece koncentrowały się na niej. Ani też że była dla nich żywym symbolem zwycięstwa. W sumie nie miało to znaczenia, bo ich nastawienie było niczym postawa armii rzucającej o świcie wyzwanie samym bogom. I bez znaczenia było to, że ma dwudziestu ludzi i dwa promy na planecie oddalonej o półtora wieku świetlnego od najbliższego przyjaznego terytorium. Równie mało istotne było, że garnizon będzie robił wszystko, co tylko będzie mógł, by ich powstrzymać i zniszczyć, kiedy tylko dowie się o ich obecności.

Nic nie miało znaczenia po tym, czego już dokonali.

— Jeżeli ktoś tu ma przewagę, to na pewno nie oni — oznajmiła miękko swoim przyjaciołom lady Honor Harrington. — Biedacy nie mają żadnych szans.