— Rozkaz, towarzyszu admirale.
— Doskonale, Warner — pochwalił go Theisman, siląc się na normalny ton, polecił Hathaway: — A ty, Megan, odszukaj tymczasem towarzysza komisarza i przekaż mu stosowne informacje. Wzmocnienie jest znacznie silniejsze, niż się spodziewałem i może wpłynąć na całą koncepcję obronną. Powiedz mu, proszę, że chcę z nim przedyskutować nowe możliwości i że poprosiłem cię, żebyś wprowadziła go wcześniej w nową dyslokację okrętów, o której właśnie zawiadomiło nas dowództwo.
— Naturalnie, towarzyszu admirale — odparła Hathaway takim tonem, jakby nie wiedziała, że Theisman wypowiedział te słowa wyłącznie na użytek podsłuchu.
Albo że wszystko, co powiedzieli z Casletem, nim pierwszy raz wspomnieli nazwę Tepes, było tylko zasłoną dymną i wstępem na użytek tegoż podsłuchu.
— Dziękuję, Megan. I tobie też, Warner — dodał zupełnie szczerze Theisman. — Doceniam szybkość waszej reakcji.
ROZDZIAŁ V
Honor opuściła Graysona pięć dni po przybyciu na niego. Próba wywiązania się z obowiązków w tak krótkim czasie, znacznie zresztą krótszym od przewidywanego, postawiła administrację domeny i służbę w Harrington House na głowie. I nadal czuła się winna z tego powodu. Zwłaszcza że wszyscy, od Howarda Clinkscalesa zaczynając, spodziewali się, że będzie na Graysonie co najmniej cztery tygodnie. To i tak byłby niezwykle pracowity okres, jako że waga problemów, które zebrały się w czasie jej długiej nieobecności, wymagała jej osobistej uwagi i podjęcia rozwiązań. I miała świadomość, że pozostawiła zbyt wiele spraw nie załatwionych.
Ale wiedziała też, jak zdolnym zarządcą jest Clinkscales. Pod wieloma względami znacznie lepiej nadawał się do kierowania domeną niż ona sama. A poza tym konklawe, potwierdzając jej status patronki, oficjalnie uznało jej status oficera Royal Manticoran Navy obciążonego określonymi obowiązkami. Oznaczało to częste i długie nieobecności w domenie. Czyli, mówiąc inaczej, dostała możliwość wyrwania się z Graysona w imię obowiązków służbowych i doskonałego zastępcę, któremu mogła zwalić na głowę codzienny ładunek problemów mających związek z zarządzaniem domeną.
Spoglądając przez okno pinasy na niebo przechodzące z niebieskiego w czarne i gładząc Nimitza powolnymi, łagodnymi ruchami, próbowała wmówić sobie, że jest spokojna. Treecat zwinięty na jej kolanach i mruczący cicho także sprawiał takie wrażenie. W obu przypadkach było to mylące i mogło zwieść jedynie postronnego obserwatora. Czuła emocje Nimitza w głębi swego umysłu, wiedziała, że zna jej emocje i uważa na nią… i nie jest w stanie jej zrozumieć.
Zamknęła oczy i oparła się wygodniej, czując jego słaby, ale ciągle obecny niepokój. Nie było w nim zarzutów czy pretensji, bo sam nie bardzo wiedział, jak do tego podejść — pierwszy raz bowiem nie był w stanie zrozumieć jej emocji i postępowania. Wielokrotnie zdarzyło się, że pewne zasady moralne czy filozoficzne, którymi kierowali się ludzie, okazały się dla treecata dziwne lub zupełnie niezrozumiałe. Podobnie rzecz się miała z niektórymi odmianami rozrywek, jak na przykład pływaniem, którego zalety były dla Nimitza kompletną zagadką. Ale wówczas nie rozumiał, dlaczego Honor to czy tamto czuje, a nie tego, co czuje. Taka sytuacja zdarzyła się pierwszy raz.
Honor nie bardzo to zaskoczyło, gdyż sama tego nie wiedziała. Jedyne, czego była pewna, to tego, że czuje się coraz bardziej niewygodnie i niezręcznie w obecności Hamisha Alexandra.
I to nie z powodu czegoś, co powiedział lub zrobił, lecz jedynie z powodu tego, co czuł. A o to naprawdę nie sposób było mieć do niego pretensji. Jego zachowania pozostały idealnie właściwe, ale przebłyski podziwu nie zniknęły. Nie zmieniło się też ich nasilenie — musiał nad sobą naprawdę doskonale panować, ale istniały cały czas. Wyglądało to tak, jakby jakaś jego część automatycznie je tłumiła, nie czekając na sprawdzenie, czy są czy nie, ale nie potrafił pozbyć się ich całkowicie. Ona natomiast wiedziała, że podziw ten nadal jest obecny, i miała ochotę przekształcić go w coś, dzięki czemu rezonans, którego doświadczyła, zacząłby w pełni istnieć.
A raczej pewna jej część tego chciała.
Pierwszy raz jej więź z Nimitzem była w równym stopniu darem i przekleństwem, gdyż jak bardzo by tego nie chciała, nie mogła po prostu nie wiedzieć, co White Haven czuje. Gdyby nie Nimitz, nawet by jej przez myśl nie przeszło żadne podejrzenie, a tak każdy wzrost jego zainteresowania niweczył jej wysiłki, by zapanować nad własnymi uczuciami.
Podobnie złe było pierwsze parę miesięcy w początkowym okresie rozwijania przez Nimitza jej zdolności postrzegania emocji innych przy pomocy łączącej ich więzi. Próbowała wytłumaczyć mu, by tego nie robił, gdyż to niewłaściwe, by nie powiedzieć nieuczciwe w jakiś sposób… czuła się jak podglądacz szpiegujący ludzi, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy, że ktoś może być w stanie coś takiego zrobić.
Nimitz nie przestał, bo nigdy nie zrozumiał, dlaczego ona tak uważa. I stopniowo Honor pojmowała, że nie był w stanie z tego prostego powodu, że treecaty zawsze w ten sposób odbierały czy to siebie nawzajem, czy ludzi. Emocje innych zawsze były dla nich widoczne i po prostu nie mogły ich nie zauważać, podobnie jak nie były w stanie przestać oddychać.
W ten sposób przegrała i przestała być ślepa. I stopniowo zapomniała, że kiedyś w ogóle tak było. Przyzwyczaiła się do wyczuwania emocji innych i do tego, że polega na nich w ogólnej ocenie danej osoby i jej zamiarów. Nie wydawało jej się to już szpiegowaniem, dlatego że każdy człowiek dosłownie świecił swymi emocjami, a Nimitz przekazywał je tak, jak sam je czuł. Czasami dodawał własny komentarz, ale nigdy nie tłumił ani nie wzmacniał przekazu. Nauczyła się prawie nie zwracać na nie uwagi, ale to nie oznaczało, że mogła ich nie widzieć. Przywodziło jej to na myśl powiedzenie jednego z bardziej przeludnionych ziemskich społeczeństw z okresu poprzedzającego kolonizację międzyplanetarną. Zdaje się, że chodziło o Japończyków, ale nie była pewna. Powiadali oni, że nagość się widzi, ale się jej nie zauważa. To samo stało się z nią — widziała emocje innych, ale ich nie zauważała, jak długo świadomie się na tym nie skupiła. Tym razem było inaczej — to, co wywołało owe zgranie i rezonans między nimi, zniszczyło także ową wyrobioną zdolność w przypadku Hamisha Alexandra. Zdołała zapanować nad swymi zachowaniami i zewnętrznie się z tym nie zdradzić, ale wewnętrznie czuła się tak, jakby balansowała na linie. Niemożność znalezienia racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego tak się czuje, doprowadzała ją do jeszcze większego szału.
Tak samo zresztą jak ta ucieczka. Bo uciekała i wiedziała, że to dodatkowo ogłupiało Nimitza… Niespodziewanie przyszło jej do głowy, że mógł nie zrozumieć jej uczuć, gdyż sam zupełnie jasno odbierał emocje. Treecaty zawsze dokładnie wiedziały, co czuli adoptowani, ale nie co myśleli. Dzięki więzi z Nimitzem wiedziała, że uczucia są jasne i czytelne zupełnie jak obrazy malowane podstawowymi barwami. Mogły być skomplikowane lub tak wymieszane, że nie sposób było zidentyfikować wszystkie, ale z głównymi nigdy nie było problemu. Może właśnie dlatego treecaty były takie bezpośrednie, dzięki czemu miały w życiu mniej problemów. Nimitz na przykład, będąc na jej miejscu, zabiłby niesławnej pamięci Pavela Younga jeszcze na wyspie Saganami i miałby problem z głowy. W końcu skoro wszystkie uczucia każdego treecata były widoczne dla pozostałych, to oszustwo na nic by się nie przydało — ba, żadnemu by nawet do głowy nie przyszło. Podobnie jak ukrywanie uczuć.