Taka niestety była cena awansu i osiągnięcia zbyt wysokiego jak na dowodzenie pojedynczym okrętem stopnia. Nałożyła wprawnymi ruchami beret i poprawiła go, gdy pinasa została wciągnięta na pokład hangarowy. Delikatny wstrząs świadczący o zaczepieniu mechanicznych cum i kolejny cichy dźwięk oznaczający zakończenie cumowania prawie zbiegły się ze sobą. Uniosła Nimitza, sadzając go na prawym ramieniu, odruchowo sprawdziła, czy spod beretu nie wymknęły się kosmyki splecionych w warkocz i upiętych włosów, i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, przesunęła delikatnie palcami po sześciu złotych gwiazdkach wyszytych na prawej piersi kurtki mundurowej. Każda oznaczała dowództwo okrętu zdolnego do lotów w nadprzestrzeni.
Kapitan Thomas Greentree z Marynarki Graysona dowodzący ciężkim krążownikiem Jason Alvarez robił co mógł, by wyglądać na spokojnego, czekając, aż lady Harrington stanie na pokładzie jego okrętu. Był z niego dumny i pewny, że wypełni każde zadanie, ale też świadom, czyim okrętem flagowym ma zostać jego krążownik. Miał swoje zastrzeżenia do dziennikarzy i mediów Gwiezdnego Królestwa, uważał, że są w przytłaczającej większości bandą chamów goniących za sensacją i gotowych poświęcić dla niej wszystko i każdego. Uważał też, że przezwanie Honor Harrington „Salamandrą” jest obelgą, na którą nie zdobyłby się wobec kobiety żaden mężczyzna posiadający choćby resztki dobrego wychowania. Natomiast spokoju nie dawało mu to, że przezwisko jest tak trafnie dobrane. Fakt, nikt z mieszkańców Graysona nawet by o nim nie pomyślał, no ale skoro inni już je nadali, to dlaczego by go nie używać. Jemu samemu zdarzyło się to parę razy, za co miał zresztą potem pretensję do samego siebie, ale nie zmieniało to faktu, że pasowało.
Tyle że niezupełnie z tego powodu, który mieli na myśli pismacy — bo to nie lady Harrington była przyciągana przez najgorętszy ogień bitewny, tylko w jakiś sposób to ona ten ogień przyciągała. Była niczym albatros ze starych ziemskich legend — ptak sprowadzający sztorm.
Udowadniała co prawda za każdym razem, że potrafi radzić sobie z tymi sztormami, ale ta jej umiejętność dzięki temu nie zniknęła, a jedynie robiła coraz większe wrażenie. A Marynarka Graysona lepiej niż jakakolwiek inna wiedziała, jak zasłużona i jak ciężko zapracowana jest ta reputacja. Greentree był dumny, że to jego okręt został wybrany na jej jednostkę flagową, ale miał świadomość, że z zaszczytem wiązało się ryzyko nieosiągnięcia poziomu, do którego była przyzwyczajona.
No a poza tym spodziewał się, że będzie miał jeszcze ze trzy tygodnie na osiągnięcie tego poziomu. Jego okręt niedawno opuścił stocznię po poważnej modernizacji, w trakcie której między innymi wymieniono całkowicie wyposażenie do walki radioelektronicznej. Nowe systemy były znacznie lepsze i dawały większe możliwości, ale nadal sprawiały pewne problemy techniczne typowe dla każdego nowego sprzętu. Inżynierowie likwidowali je kolejno, w związku z czym oficerowie taktyczni dopiero zaczynali niezbędne treningi w symulatorach.
Podobne, choć mniej drastyczne zmiany zaszły we wszystkich działach poza mostkiem — za to ostatnie zresztą Greentree był szczerze wdzięczny losowi. Ogólnie zresztą był zadowolony ze wszystkich zmian, ale wiedział, że przez nie w tej chwili nie dysponuje w pełni sprawnym bojowo okrętem z załogą na najwyższym poziomie wyszkolenia. Szczęście że cały sztab lady Harrington był już na pokładzie. No i dobrze, że miała reputację dowódcy nie stojącego nad głową kapitana okrętu, póki ten nie upora się z podobnymi problemami wynikającymi nie z jego winy. Dzięki temu oraz obecności pełnego sztabu będzie miała aż zbyt wiele zajęć, by nie musieć nie zauważać wewnętrznego chaosu panującego na jego okręcie, póki on sobie z nim nie poradzi.
A przynajmniej miał taką nadzieję.
W następnym momencie przestał o tym myśleć, widząc, jak wachta trapowa pręży się niczym na paradzie. Rozbrzmiały pierwsze dźwięki „Marsza Patronów” wygrywane na trąbce i lady Harrington ukazała się w wylocie korytarza, łapiąc zielony uchwyt i z gracją przekraczając granicę pokładowej grawitacji. Wylądowała tuż przed wymalowaną na pokładzie linią oznaczającą umowny jej zasięg i zasalutowała.
W ślad za nią na pokładzie stanęło trzech jej gwardzistów.
— Proszę o pozwolenie wejścia na pokład — powiedziała dźwięcznym sopranem.
Thomas Greentree urodził się i wychował na Graysonie. Szczerze starał się dostosować do nowych realiów, ale należał do zdominowanej przez mężczyzn kultury, w której tak brzmiący głos nie miał prawa rozbrzmiewać na pokładzie okrętu wojennego. Na szczęście miał także pełną świadomość, że ten konkretny głos miał prawo rozbrzmiewać wszędzie gdzie chciał i żadnemu graysońskiemu oficerowi nawet by się nie przyśniło, by to kwestionować.
Dlatego też wyprężył się jak struna, oddając honory z kadecką zgoła precyzją.
— Pozwolenia udzielam, milady! — oznajmił donośnie i podszedł do wymalowanej na pokładzie linii, wyciągając prawicę. — Witamy na pokładzie, milady.
To ostatnie dodał już normalnym tonem. Po czym starannie ukrył zaskoczenie siłą i zdecydowaniem jej uścisku.
— Dziękuję, kapitanie Greentree — Honor rozejrzała się po nienagannie umundurowanej wachcie trapowej i warcie honorowej oraz po lśniącym wręcz pokładzie hangarowym i dodała: — Widzę, że Alvarez nadal jest najlepszym krążownikiem w Marynarce Graysona.
— Ja też tak uważam, milady — potwierdził.
Dzięki Nimitzowi wyczuła lekką niepewność, gdy wygłaszał to zdanie, ale towarzyszyła jej determinacja, by jak najszybciej zmienić ten stan rzeczy. Był on zupełnie zrozumiały, biorąc pod uwagę, że okręt dopiero co przeszedł modernizację. Kapitańska chęć powrotu do normy, czyli do ideału, była w pełni uzasadniona — krążownik rzeczywiście cieszył się doskonałą reputacją, a Thomas Greentree był jej świadom znacznie bardziej niż ona. A w przeciwieństwie do ostatniego razu, gdy obejmowała dowództwo graysońskiej eskadry, tym razem zdołała odrobić zadanie domowe i zapoznać się z aktami personalnymi większości oficerów swego przyszłego okrętu flagowego.
Nawet pobieżne ich przejrzenie rodziło pewność, że dział personalny nie wybrał ich przypadkiem, a zwłaszcza dotyczyło to jej kapitana flagowego. Porucznik Greentree służył jako asystent oficera technicznego na krążowniku Covington, okręcie flagowym admirała Matthewsa i równocześnie jedynym graysońskim krążowniku, który ocalał z pierwszej próby podbicia systemu Yeltsin dokonanego oficjalnie przez fanatyków z Masady. Kiedy Grayson przystąpił do Sojuszu, Greentree został wysłany do Gwiezdnego Królestwa na przyspieszony Kurs Zaawansowanej Taktyki — regularnego elementu szkolenia oficerów RMN przewidzianych na stanowiska flagowe. Po powrocie na Graysona objął dowództwo pierwszego nowo zbudowanego niszczyciela. Jego osiągnięcia w zwalczaniu piratów obficie występujących wówczas w okolicach systemu Yeltsin nadal robiły wrażenie. Wyróżnił się także jako dowódca dywizjonu lekkich krążowników w Czwartej Bitwie o Yeltsin. Ogólnie sądząc z jego przebiegu służby, należał do tych nielicznych oficerów, którzy zwyczajowo robili więcej, niż leżało to w standardowych granicach ich obowiązków, co zasługiwało na uznanie i szacunek.