Chwilowo McQueen była niegroźna. Jak dotąd ani o krok nie próbowała przekroczyć niewidzialnej, ale wyraźnej linii. Od prawie trzech miesięcy należała oficjalnie do Komitetu, ale bez protestów zaakceptowała oficjalną wersję głoszącą, że jej obrażenia uniemożliwiają chwilowo faktyczne pełnienie obowiązków. Musiała zdawać sobie sprawę, że jest to jedynie oficjalne kłamstwo, gdyż sama najlepiej wiedziała, że choć kosztem sporego bólu i niewygody, ale od ponad miesiąca mogłaby normalnie pracować. Jednak zamiast naciskać, wolała poczekać.
Samo w sobie było to interesujące i wiele mówiące, tym bardziej że nie mogła znać głównego powodu zwłoki. A była nim konieczność pozbycia się z Haven Cordelii Ransom i jej chorobliwych uprzedzeń pod adresem wojska w ogóle, a floty w szczególności. Cordelia i owszem, zgodziła się zarówno oficjalnie, jak i prywatnie poprzeć kandydaturę McQueen. Ba, nawet to zrobiła. Tyle że Pierre znał ją za dobrze i ani na moment nie dał się zwieść. Nie wierzył, że naprawdę się z tym pogodziła. Nie miał też najmniejszej ochoty na wymianę ognia i otwartą wrogość, do której po prostu musiało dojść od pierwszego spotkania obu kobiet.
Przynajmniej tak długo, jak długo McQueen nie odnajdzie się w nowych warunkach.
Naturalnie tego nie miał zamiaru jej mówić. Przymusowe oczekiwanie potraktował zaś jako doskonałą okazję do obserwowania jej reakcji i gotowości do zaakceptowania ograniczeń. W tym przypadku wykazała cierpliwość i posłuszeństwo, trzymając się wersji oficjalnej tak dalece, że — jak wiedział od Oscara — uzyskała nawet zgodę lekarzy, nim poprosiła o to spotkanie.
Co mogło oznaczać jedną z dwóch możliwości: albo bardzo dobrą, albo bardzo złą.
Jej popularność wśród motłochu, zwłaszcza wśród mieszkańców Nouveau Paris, sięgnęła zenitu, kiedy rozniosło się, kto wybił Lewelerów. Propaganda robiła co mogła, by prawie całą zasługę przypisać policji i siłom bezpieczeństwa rozmaitych maści. Pierre zresztą przyznawał, że niektóre z tych formacji walczyły z większą zaciekłością i odwagą, niż byłby wcześniej skłonny podejrzewać. Ale zbyt wiele osób znało prawdę, by dało się ją ukryć przed mieszkańcami stolicy. I dlatego admirał Esther McQueen, która już była osobą lubianą i niezwykle popularną — w końcu to ona od ponad osiemnastu standardowych miesięcy skutecznie broniła Trevor Star — teraz stała się bożyszczem tłumów z racji swej odwagi i uratowania „ludowej rewolucji”. Fakt, że robiąc to, zabiła przynajmniej tyle samo przyjaciół, krewnych i znajomych owych wiwatujących na jej cześć co buntownicy, nie miał najmniejszego znaczenia. Na dłuższą metę aprobata ludzi była niczym i ulegała niezwykłym zmianom, o czym sam najlepiej wiedział, ale chwilowo McQueen była bohaterką i mogła to wykorzystać, żądając na przykład natychmiastowego przyjęcia w skład Komitetu, i to na znaczące stanowisko.
Prawdę mówiąc, obawiał się podobnej reakcji, toteż obaj z Oscarem poczynili stosowne, choć utrzymywane w najgłębszej tajemnicy przygotowania. W razie czego jej stan zdrowia uległby niespodziewanemu, a poważnemu i jak najbardziej realnemu pogorszeniu.
Nie okazało się to potrzebne, gdyż McQueen nie skorzystała z okazji. Przyjęła spokojnie podziękowanie Komitetu i zaproponowane członkostwo. Fakt, nie wykazała przy tym zbytniej skromności, ale także przesadnej arogancji.
I to właśnie wzbudziło podejrzenia Roba S. Pierre’a.
Było to bowiem idealnie właściwe zachowanie, a więc było pozorem i fałszem. Doskonale wiedziała, podobnie zresztą jak on i reszta członków Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, kto uratował im życie… podobnie jak i to, że mimo tych zasług nie zaproponowano by jej członkostwa w nagrodę, gdyby Pierre nie uważał, że jej potrzebuje. Więc skąd ta skromność? I skąd gotowość przyjęcia tego, co dają, bez szukania okazji i choć próby wytargowania czegoś więcej? Zachowała się dokładnie tak, jak zachowywała się zawsze jako oficer — przyjęła do wiadomości rozkazy i nie komentowała ich. Zakładając, że postąpiła tak, bo uznała to za jedyne rozsądne rozwiązanie, był to bardzo dobry znak. I pozwolił sobie mieć nadzieję, że tak jest w istocie.
Co bynajmniej nie oznaczało jakiegoś pochopnego wyciągania wniosków. Plan awaryjny, który McQueen zdołała jakoś przygotować całkowicie bez wiedzy i pod nosem komisarza Fonteina, odegrał główną, by nie rzec decydującą rolę w uratowaniu Komitetu. Ale nie po to został stworzony, a co ważniejsze jego stworzenie bez wiedzy Fonteina nie powinno być w ogóle możliwe. Oczywiście najistotniejsza była w tym wszystkim jej umiejętność zainspirowania lojalności u podkomendnych — dlatego zresztą była tak dobrym dowódcą, ale była to także umiejętność, która stanowiła groźbę. Bo mogła zostać wykorzystana, choćby właśnie do zaplanowania działań samowolnych. Albo mówiąc brutalniej, do spiskowania przeciw cywilnej władzy zwierzchniej, którą uosabiał w jej przypadku towarzysz komisarz Erasmus Fontein.
Dlatego zresztą Oscar właśnie jego wybrał na to stanowisko. Fontein był bowiem jednym z najlepszych oficerów Urzędu Bezpieczeństwa, ale wyglądał na kompletnie niekompetentnego naiwniaka. Według teorii Oscara, którą Pierre także podzielał, McQueen nie powinna czuć się zagrożona przez obecność idioty, który miał jej pilnować. A Fontein starał się utwierdzić ją w przekonaniu, że jest głupkiem tak niegroźnym, na jakiego wygląda. I wszystko wskazywało na to, że mu się udało. Przynajmniej do chwili wybuchu rewolty, kiedy musiał przestać udawać i zacząć współpracować z McQueen, by powstrzymać Lewelerów. A mimo to McQueen podjęła wystarczające środki ostrożności, by skutecznie ukryć przed nim swoje plany. I to nie w jakiejś choćby i znacznej, ale części, tylko całkowicie!
Jego raport nie pozostawiał cienia wątpliwości w tej kwestii — prawdę mówiąc, był boleśnie szczery. Fontein przyznał uczciwie, że został całkowicie zaskoczony. Ta uczciwość mile zaskoczyła Pierre’a: zbyt wielu komisarzy na miejscu Fonteina zajęłoby się w pierwszej kolejności zmontowaniem sobie dupochronu i zwaleniem winy na kogoś innego. Fontein był zawodowcem ze starej szkoły i nad własne bezpieczeństwo przedkładał obowiązki. Pierre zgadzał się z jego ostrzeżeniem, którym ten zakończył raport — skoro McQueen zadała sobie tyle trudu, by ukryć swe poczynania przed kimś, kogo uznała za niegroźnego półgłówka, to zada sobie znacznie więcej trudu i będzie jeszcze ostrożniejsza, planując cokolwiek przeciwko ludziom, których za durniów nie uważała.
I dlatego właśnie jej nienaganne zachowanie martwiło go prawie że bardziej, niż gdyby od pierwszej sposobności próbowała zdobyć jak najsilniejszą pozycję. Cordelia nie musiała go ostrzegać — sam doskonale zdawał sobie sprawę, że Esther McQueen mogła okazać się obosiecznym mieczem, i nie miał najmniejszego zamiaru dać sobie przez nieostrożność obciąć palców.
Z drugiej jednak strony dawno zdążył odkryć, jak łatwo ktoś będący na jego miejscu mógł wykazać się całkowitą bezczynnością w obliczu poważnego zagrożenia, gdyż uznałby za zbyt prawdopodobne potencjalne niebezpieczeństwa, które mogły nigdy nie zaistnieć.
Uśmiechnął się, nie zdradzając nurtujących go wątpliwości, i powiedział: