Pierwszą i podstawową przyczyną było to, że był specjalistą od małych jednostek i najlepiej czuł się jako oficer hangarowy, dowódca kontroli lotów czy oficer operacyjny dywizjonu kutrów rakietowych. To robił naprawdę dobrze i wolałby nadal zajmować się podobnymi kwestiami… i to był także jeden z powodów, dla których Honor przydzieliła mu inny zakres obowiązków. Uznała bowiem, że nowe wyzwania dobrze wpłyną na rozwój jego umiejętności, a trochę umysłowej gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Te doświadczenia przydadzą mu się w dalszej karierze, a jego intelekt i pomysłowość przydadzą się im obojgu w wypracowaniu praktycznego zakresu obowiązków na tym stanowisku.
Stanowisko było bowiem zupełnie nowe i nad praktyczną stroną tego, za co odpowiedzialny ma być oficer elektroniczny, pracowało kilka zespołów w różnych eskadrach RMN. Honor wiedziała, że część z nich podchodzi do sprawy negatywnie, co mogła zrozumieć, choć odrzucała ich uprzedzenia. I to nie dlatego, że była także oficerem Marynarki Graysona, w której zrodził się ten pomysł. Fakt, tworzenie stanowiska w sztabie eskadry dla oficera odpowiedzialnego wyłącznie za koordynację systemów wojny radioelektronicznej, choć logiczne, nigdy jakoś nie przyszło do głowy nikomu w Royal Manticoran Navy. Zawsze uważano, że jest to jedno z zadań oficera operacyjnego.
To, że podobnie rzecz się miała w innych flotach, a przynajmniej w większości z nich, jakoś nie wywarł większego wrażenia na Marynarce Graysona. Nowe stanowisko zostało stworzone mniej niż standardowy rok temu, co oznaczało, że jest nowością dla wszystkich oficerów RMN. Tak jednak analitycy, jak i dział szkolenia komodora Restona poświęcili problemowi dużo uwagi, nim się zdecydowali. Honor wiedziała, że rozważania trwały jeszcze, zanim opuściła Graysona, by wrócić do aktywnej służby w Królewskiej Marynarce, dzięki czemu była uprzedzona o zaistnieniu podobnej ewentualności. Spotkała też sporo oficerów RMN nadal zawzięcie burczących o niewydarzonych pomysłach niedoświadczonych amatorów bez krzty zdrowego rozsądku, próbujących zmieniać coś, co całkiem dobrze funkcjonuje. Z własnego doświadczenia wiedziała, że jest to odruchowa reakcja na każdą zmianę wszystkich zwolenników utrzymywania tradycji dla samego utrzymywania tradycji. Już choćby to skłoniłoby ją do wypróbowania pomysłu, gdyż od dawna uważała, że tradycja nie stanowi dobrego argumentu tylko dlatego, że jest tradycją. Jak na razie zapowiadało się na to, że podobnie jak sporo innych heretyckich pomysłów Marynarki Graysona ten też całkiem dobrze się sprawdzał. Co ciekawsze, do podobnego wniosku dochodził także Scotty dopiero zadomawiający się w nowej roli.
Scotty podszedł do drugiego najmłodszego, starszego nieco od siebie członka jej sztabu, porucznika Jaspera Mayhewa. Oficer wywiadu był dalekim krewnym Protektora i miał ledwie dwadzieścia osiem lat standardowych, blond włosy i błękitne oczy. Był także uczniem kapitana Gregory’ego Paxtona, którego Honor poznała jako oficera wywiadu 1. Eskadry Liniowej. I dlatego też miała pełne zaufanie do wiedzy i umiejętności ucznia. W dodatku obaj ze Scottym współpracowali niczym starzy znajomi, a Honor miała duże zaufanie do zdolności oceniania ludzi Scotty’ego, choć rzadko to przyznawała. A prawie nigdy, gdy Tremaine znajdował się w pobliżu.
Jedynym nieobecnym członkiem sztabu był komandor porucznik kapelan Michael Vorland. Drobny, łysiejący mężczyzna o łagodnych brązowych oczach i wianuszku ciemnoblond włosów nosił zabytkowe okulary w drucianej oprawie. I z uporem godnym lepszej sprawy odmawiał poddania się zabiegowi poprawy wzroku dostępnemu od chwili przyłączenia się Graysona do Sojuszu. Honor, wiedząc, że nosi słabe szkła, podejrzewała, że powodem nie są żadne uprzedzenia, lecz chęć zachowania czegoś, do czego się przyzwyczaił i co traktował jak część swego „uniformu”. Mało kto wyglądał łagodniej i mniej groźnie od niego, a jednak jego drobne ciało kryło w sobie zaskakującą siłę fizyczną. Miał też zdumiewający autorytet. Używał go rzadko — tylko gdy uznał, że musi się do tego uciec.
Vorland był naturalnie świadom, że nie pochodzący z Graysona oficerowie czują się w jego obecności nieco nieswojo. Było to zrozumiałe, jako że w żadnej innej niż Marynarka Graysona flocie nie istniał Korpus Kapelanów, toteż naturalna była potrzeba wzajemnego przystosowania się. Z drugiej strony Marynarka Graysona nigdy nie istniała bez Korpusu Kapelanów i nawet najwięksi sceptycy w szeregach RMN przyznawali, że mieszane eskadry wymagały w związku z tym obecności duchownych.
Honor wolałaby co prawda mieć na pokładzie Abrahama Jacksona, którego poznała, dowodząc Pierwszą Eskadrą Liniową, ale Jackson należał obecnie do osobistych współpracowników wielebnego Sullivana, w związku z czym nie pełnił już posług na okrętach. Vorland miał odmienny charakter, ale był równie entuzjastyczny i otwarty na nowe idee co Jackson. Obecnie przebywał w domenie Mackenzie, gdyż jego jedyny syn właśnie żenił się po raz trzeci i Vorland miał osobiście odprawić nabożeństwo i udzielić ślubu. Co było jak najbardziej zrozumiałe i naturalne.
Honor potarła czubek nosa, analizując zalety i okazjonalne słabości wyłaniające się powoli w jej nowym sztabie. Nawet ci, którzy już służyli pod jej rozkazami, w większości przypadków mieli nowe stanowiska, a więc i nowe obowiązki. Wiązał się z tym nieco inny ich wzajemny stosunek, ale jak dotąd większość niespodzianek należała do miłych i…
Dalsze rozmyślania przerwał jej dochodzący zza pleców dziwny dźwięk. A raczej seria dźwięków: wpierw było to ciche szurnięcie, a potem gwałtowne plaśnięcie, jakby coś elastycznego zetknęło się gwałtownie z pokładem. Odwróciła się akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć kościstego młodzieńca rozpaczliwie próbującego utrzymać stertę oprawionych wydruków, które właśnie mu się wyślizgiwały. Zdołał złapać jeden, a reszta z podziwu godną pomysłowością i precyzją ominęła jego gorączkowo sięgające dłonie i kolejno wylądowała na pokładzie przy akompaniamencie serii głośnych efektów akustycznych. Honor przygryzła wargi, dzięki czemu udało jej się nie roześmiać na ten widok, jak i na widok oblicza młodzieńca gwałtownie przybierającego intensywnie czerwony kolor.
Kolor był tym lepiej widoczny, że natura obdarzyła jej porucznika flagowego, chorążego Carsona Clinkscalesa, jasną karnacją, piegami i marchewkową czupryną. Oraz zielonymi oczami na dokładkę. Nie poskąpiła mu też wzrostu — miał ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, co jak na kogoś urodzonego na Graysonie było prawdziwym ewenementem. Poza tym miał też ledwie dwadzieścia jeden standardowych lat i sprawiał wrażenie, jakby nigdy do końca nie wiedział, co powinien zrobić z rękoma i nogami. No i był boleśnie świadom reputacji i pozycji Honor, co źle wpływało na jego starania, by jak najlepiej zachowywać się w jej obecności. Pod wieloma względami przypominał jej Aubreya Wandermana poznanego w czasie ostatniej misji. Tamten też cierpiał na brak doświadczenia i poważny przypadek uwielbienia dla bohaterki. Konkretnie dla niej. Tyle że Wanderman jeśli chodziło o kwestie zawodowe, obowiązki wykonywał wzorowo, by nie rzec nadzwyczajnie, natomiast Clinkscales, no cóż…
Nie spotkała dotąd młodzieńca, który bardziej by się starał robić dobrze i któremu by to gorzej wychodziło. Jeżeli istniał bowiem jakiś sposób, nawet mało prawdopodobny, żeby coś, co miał zrobić, poszło nie tak, to przedmioty martwe tak mu się skutecznie przeciwstawiały, że musiało dojść do nieszczęścia. Była to zdolność prawie godna podziwu. Miała nadzieję, że wyrośnie z niej, gdyż naprawdę go lubiła. Prawdę mówiąc bardziej, niż gotowa była przyznać. Już przyjmując go na stanowisko porucznika flagowego, nagięła nieco własne zasady, dlatego też była zdecydowana uniknąć wszelkich możliwych zachowań mogących sugerować, że cieszy się on specjalnymi względami, gdyż jest siostrzeńcem Howarda Clinkscalesa. Uczciwość nakazywała przyznać, że Carson miał wszystkie stosowne cechy, jeśli naturalnie zapomnieć o tym, że był przegrywającą stroną w walce z materią. I choć był fizycznym przeciwieństwem Jareda Suttona, jej poprzedniego porucznika flagowego, to jego wstydliwość i chęć, by zapanować nad sobą i otoczeniem (w końcu), przypominały Jareda naprawdę mocno. Honor nie mogła zapomnieć, jak zginął Sutton, i łapała się na tym, że ilekroć reagowała odruchowo, widziała jego twarz, nie Carsona.