Pozostali członkowie sztabu słuchali jej uważnie, zapisując od czasu do czasu informacje czy pytania. Niektórzy odruchowo pochylili się w jej stronę, także Honeker, nieświadom, że tak postępuje. Oto dlaczego tolerował brak rewolucyjnych manier Foraker oraz godził się na fanaberie Tourville’a, a nawet bronił go przed okazjonalnymi zarzutami, iż tworzy kult jednostki — konkretnie własnej osoby. Tourville miał swoje za uszami i nie był pozbawiony wad, ale miał też wolę walki. Był urodzonym wojownikiem: ciągle szukał okazji do ataku. W Ludowej Marynarce mającej zdecydowanie zbyt dużo doświadczenia w desperackich (i przegranych) obronach takie podejście należało do rzadkości. On i Foraker mieli inną wspólną i równie rzadką cechę, (dlatego zresztą Tourville chciał ją mieć w swoim sztabie). Większość oficerów Ludowej Marynarki uważała przewagę techniczną Royal Manticoran Navy, a co za tym idzie — Sojuszu, za nieszczęście i fatalną w skutkach wadę własnego sprzętu będącą jedną z głównych przyczyn klęsk. Dla Tourville’a i Foraker nie był to dopust boży, lecz wyzwanie. Oboje bardziej interesowało znalezienie luk w tej przewadze i sposobów, by to wykorzystać przeciwko okrętom wroga, niż metod zabezpieczenia się przed nim. Honeker gotów był wybaczyć ludziom mającym taką wolę walki praktycznie wszystko poza jawną zdradą i chronić ich, jak potrafi, dopóki nie przekroczą tej granicy. O co ich zresztą nie podejrzewał.
— O właśnie! — ucieszyła się Foraker i nad stołem zamiast mapy sektora pojawił się schematyczny wizerunek jakiegoś teoretycznego systemu planetarnego. — Otóż załóżmy, że przeciwnik dysponuje połową sond i platform potrzebnych do kompletnego utworzenia systemu wczesnego ostrzegania obejmującego cały perymetr układu planetarnego. Gdybym znalazła się w takiej sytuacji, rozmieściłabym je tu, tu i tu…
Kolejny klawisz i trzy obszary na obrzeżach systemu zapłonęły czerwonymi punkcikami.
— W ten sposób wykorzystuje się najoptymalniej posiadane środki z taktycznego punktu widzenia — dodała. — Ale pozostawia zupełnie odsłonięte drugorzędne kierunki podejścia. Dlatego też proponuję, żebyśmy…
Kontynuowała omawianie planu, ilustrując go stosownymi symbolami graficznymi wyświetlanymi w miarę mówienia, a Everard Honeker słuchał zadowolony, uśmiechając się z pełną aprobatą.
ROZDZIAŁ IX
Sala odpraw na pomoście flagowym krążownika Jason Alvarez była niewielka w porównaniu z salami odpraw krążowników liniowych czy okrętów liniowych, ale dla potrzeb Honor wystarczająco obszerna i wyposażona. Co prawda byłoby miło, gdyby między oparciem jej fotela a ścianą było nieco więcej miejsca i gdyby przy stole zmieściło się choć parę osób poza jej sztabem, nie sprawiając wrażenia, że będą musieli siedzieć sobie na kolanach, ale dało się to przeżyć. Miała już do czynienia z gorszymi warunkami i nikt przez nie trwale nie ucierpiał. Przynajmniej fotele były wygodne.
— Panie i panowie — oznajmiła, bębniąc delikatnie w blat długiego, wąskiego stołu biegnącego przez całą długość pomieszczenia. — Proponuję usiąść i wziąć się do roboty.
Obecni odszukali swoje fotele i zdołali się w nie bez kolizji wcisnąć.
Wszyscy z jednym wyjątkiem — Carsonem Clinkscalesem naturalnie. Młodzian ów zdołał potknąć się o własne nogi i zaczął padać w prawo. By utrzymać równowagę, zamachał gorączkowo rękoma i lewą zrzucił z głowy czapkę komandor porucznik McGinley. Ciężkie służbowe nakrycie głowy Marynarki Graysona przeleciało ze dwa metry, nim wylądowało na lśniącym blacie, po którym przemknęło niczym po lodzie. Z typową dla przedmiotów martwych złośliwością uniknęło ręki Venizelosa i trafiło prosto w karafkę pełną wody z lodem. Czapka miała dość energii kinetycznej, by ją przewrócić, a gdy karafka dotknęła stołu, z jej niedokładnie zamkniętej przez któregoś ze stewardów szyjki wypadł korek. Fontanna lodowatej wody wylądowała prosto na kolanach kapitana Greentree, oblewając go od pasa w dół. Biorąc pod uwagę jej temperaturę, wykazał on wielkie opanowanie, nie zaklął bowiem i nie zerwał się gwałtownie, tylko jęknął i zamarł.
W sali odpraw zapadła cisza wręcz idealna.
Clinkscales przyglądał się przerażony kapitanowi flagowemu, czekając na wybuch wściekłości, którego sama fala głosowa powinna go zwalić z nóg, a zawartość merytoryczna zmienić w brudny zaciek na dywanie. Ale wybuch nie nastąpił.
Greentree spojrzał na swoje spodnie. Ujął niezwykle ostrożnie spoczywającą na nich pustą już karafkę i trzymając ją z odrazą kciukiem i palcem wskazującym, podał porucznikowi Mayhewowi. Gest do złudzenia przypominał wręczenie zdechłej co najmniej trzy dni wcześniej myszy, ale był pełen zdecydowania — dla nikogo nie ulegało żadnej wątpliwości, że gdyby Mayhew jej nie złapał, w następnej sekundzie karafka wylądowałaby na jego kolanach.
Złapał ją jednak bez wahania i bez słowa. Po czym wstał i wyszedł. W tym czasie Venizelos i Latham zdołali wyłowić swoje notesy z miniaturowego jeziorka, które powstało na blacie. A Greentree podejmował heroiczne wysiłki wytarcia fotela wyjętą z kieszeni chusteczką i pozbycia się nadmiaru wilgoci ze spodni.
— Ja… — wykrztusił karmazynowy zgoła Clinkscales, wyglądający jakby chciał paść trupem na miejscu, względnie zapaść się pod pokład. — Ja… bardzo przepraszam, sir… Ja nie mam… pojęcia… to jest jak… jeżeli pozwoli pan sobie pomóc, sir…
I zrobił krok w stronę kapitana.
— W porządku, panie Clinkscales — oznajmił Greentree tonem, który wmurował chorążego w pokład. — Mam świadomość, że to był wypadek, a nie zamach, i obejdę się bez pomocy.
Rumieniec Clinkscalesa stał się głębszy i Honor przygryzła wargi, by nie parsknąć śmiechem. Greentree zareagował odruchowo, nie mając ochoty być ofiarą kolejnego ślamazarstwa chorążego, bo pełen dobrych chęci Carson był zdolny do wszystkiego. Na pewno nie miał zamiaru powiększyć upokorzenia Clinkscalesa, ale udało mu się to konkursowo. Zastanawiała się, czy nie zainterweniować w jakiś sposób, by złagodzić to wrażenie, ale nie przychodziło jej do głowy nic, co nie pogorszyłoby sprawy. Przeniosła wzrok na jedynego obecnego oficera, który nie należał do jej sztabu. Alistair McKeon stał przy samych drzwiach i z błyskiem w oczach przyglądał się krajobrazowi po bitwie. Nawet bez Nimitza wyczuła jego pełne podziwu rozbawienie. Idealnie pasowało ono do jej własnych uczuć i nieodpartego wrażenia surrealizmu.
W sumie nic strasznego się nie stało, a publiczne upokorzenie mogło wyjść Clinkscalesowi na dobre — galaktyka nie miała zamiaru ułatwiać mu życia i usuwać kłód spod nóg. Prędzej czy później albo przestanie powodować takie wypadki, albo nauczy się żyć z ich konsekwencjami.
I to bez wsparcia ze strony dowódcy.
Dlatego nic nie powiedziała, tylko pochyliła się i podniosła z wykładziny czapkę McGinley, która jakimś cudem zakończyła swą podróż niedaleko.
— To chyba twoje, Marcia… — oceniła, podając ją właścicielce.
McGinley odebrała ją, uśmiechając się, i wtuliła w ścianę, robiąc przejście przeciskającemu się obok Clinkscalesowi. Ramiona tego ostatniego opadły, gdy zrozumiał, że oficer operacyjny robi co może, by znaleźć się jak najdalej od niego. Honor zauważyła jednak, że komandor porucznik dyskretnie poklepała go po ramieniu, gdy ją mijał.
Jasper Mayhew powrócił do kabiny z ręcznikiem i nową, starannie zamkniętą karafką. Ustawił ją na stole, a ręcznik wręczył bez słowa kapitanowi. Po czym usiadł w swoim fotelu z gracją kota.
Honor odczekała jeszcze kilkanaście sekund i ponownie zabębniła palcami w stół.
— Może jednak byście usiedli — powtórzyła spokojnie. McKeon zajął miejsce na przeciwległym szczycie stołu, naprzeciwko niej. Pozostali, którzy zdążyli wstać, wrócili na miejsca, Clinkscales zaś opadł na fotel z tak wyraźną ulgą, że tym razem udało mu się dokonać tak skomplikowanej operacji bez żadnego nieszczęścia, że Honor omal znów nie parsknęła śmiechem.