Z drugiej strony dochodziło do tego nieugięte przekonanie, że choć Honor dawno już stała się pełnoletnia, to i tak należy na nią stale uważać. Tak na wszelki wypadek. Honor miała tego świadomość i przyznawała, że bywały momenty, w których z radością by go udusiła.
— Posłuchaj — oznajmiła, odwracając się ku niemu. — Są dwa powody, dla których nie możesz mi towarzyszyć: po pierwsze, nie ma wolnych miejsc, po drugie i ważniejsze: zjawiamy się na pokładzie Prince Adriana jako goście kapitana McKeona. Jeżeli przywiozę cię, żebyś nadzorował przygotowania i stewardów, to jego steward będzie miał pełne prawo obrazić się jeszcze bardziej niż ty. A tak w ogóle to nie będzie mnie z osiemnaście godzin! Obojętne czy tak uważasz czy nie. Potrafię o siebie zadbać przez tyle czasu!
I spoglądała mu w oczy z mieszaniną rozbawienia i stanowczości tak długo, aż opuścił wzrok. Przez moment spoglądał na własne buty, potem odchrząknął.
— Tak jest, ma’am. Nie sugerowałem, że pani nie potrafi.
— Och, sugerowałeś, i to niedwuznacznie — oznajmiła już tylko z błyskiem w oczach.
MacGuiness uśmiechnął się nieco zawstydzony.
— Tak lepiej — pochwaliła, klepiąc go po ramieniu, po czym wzięła Nimitza i spytała: — Skoro już uzgodniliśmy, że potrafię o siebie zadbać, to wyglądam zadowalająco czy przyniosę ci wstyd?
— Jak najbardziej zadowalająco, ma’am — zapewnił ją, ale i tak poprawił kołnierz, by lepiej leżał, i zdjął nie istniejący pyłek z lewego ramienia.
Honor uśmiechnęła się, potrząsnęła głową i wyszła do kabiny na inspekcję trójki gwardzistów, którzy mieli jej towarzyszyć.
Jak należało się spodziewać, ubrani byli bez zarzutu. Andrew LaFollet i James Candless wchodzili w skład jej osobistej ochrony od momentu jej utworzenia, Robert Whitman dołączył do nich półtora roku temu, po śmierci Eddy’ego Howarda na pokładzie HMS Wayfarer w czasie ostatniej bitwy krążownika pomocniczego. LaFollet wybrał go osobiście i Whitman świadom zaszczytu i odpowiedzialności był jeszcze bardziej wypucowany i wyprasowany niż pozostali. Żaden nie przyniósłby ujmy patronce, toteż inspekcja była czystą formalnością.
— Ślicznie wyglądacie — pochwaliła ich. — Nawet ty, Jamie. Aż miło popatrzeć.
— Dziękujemy, milady. Staramy się — odparł LaFollet uprzejmie i z kamienną twarzą.
Honor roześmiała się.
— Jestem pewna, że się staracie. Masz prezencik, Bob?
— Mam, milady. — Whitman wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko w jasnym opakowaniu i Honor ponownie skinęła głową.
— W takim razie panowie, w drogę — poleciła.
Reszta pasażerów czekała już na pokładzie hangarowym; zgodnie z prośbą Honor nie było warty trapowej ani innych ceremonialnych elementów. Był natomiast kapitan Greentree.
— Nie odlatujemy na długo, Thomas — uśmiechnęła się Honor, ściskając jego dłoń na pożegnanie.
— Wiem i mam nadzieję, że poradzę sobie przez te parę godzin bez pani, milady.
— Jestem pewna że tak, mimo że kradnę ci zastępcę.
— Spróbuję to przeżyć, milady — odparł Greentree zgryźliwie.
Słysząc to, komandor Marchant uśmiechnął się. W ciągu ostatnich pięciu standardowych tygodni znacznie się „oswoił”, jako że współpracował często z nią i z jej sztabem. Ponieważ Greentree był zastępcą Honor od spraw taktycznych, na Marchanta spadło znacznie więcej obowiązków związanych z kierowaniem okrętem i załogą. Na dodatek przy pełnym poparciu Honor Greentree celowo zabierał go na część odpraw i włączał do prac sztabu. Powód był prosty — jeżeli Greentree zostałby wyłączony z akcji, Marchant przejmował nie tylko jego obowiązki jako kapitana okrętu, ale także jako kapitana flagowego, a było raczej mało prawdopodobne, by wtedy właśnie Honor miała czas wprowadzić go w swoje plany czy zasady operacyjne. W ten sposób Marchant był na bieżąco ze wszystkimi aspektami działania eskadry i z planami Honor; gdyby musiał zastąpić kapitana Greentree, obyłoby się bez zamieszania i ewentualnych katastrofalnych nieporozumień. Dodatkową zaletą tych wymuszonych spotkań było to, że miała okazję zarówno ocenić jego umiejętności, którymi była zbudowana, jak i uzmysłowić mu swoim postępowaniem i podejściem, że nie obwinia go w żaden sposób za zdradę krewniaka. Zaowocowało to znacznie większą otwartością Marchanta oraz wykształceniem się u niego osobistej lojalności wobec niej.
— Spróbuję przywieźć go z powrotem, nim mu się w głowie przewróci — obiecała, puszczając prawicę kapitana.
Po czym odwróciła się i złapała uchwyt nad wejściem do korytarza prowadzącego do pinasy i w strefę nieważkości. W ślad za nią udał się LaFollet i pozostali członkowie jej ochrony, potem Andreas Venizelos i pozostali według starszeństwa stopnia.
Honor wyskoczyła z korytarza i jak zwykle z gracją wylądowała w śluzie pinasy, gdzie istniała już pokładowa grawitacja.
— Dzień dobry, bosmanmacie — powitała masywnego i poobijanego mechanika pokładowego.
— Dobry, ma’am — zadudnił Horace Harkness. — Witamy na pokładzie.
— Dzięki — odparła, obciągnęła kurtkę mundurową i ruszyła na dziób przejściem między fotelami.
Harkness miał co prawda zbyt wysoki stopień jak na mechanika pokładowego, ale wiedziała, że go spotka, biorąc pod uwagę, kto pilotował pinasę.
Posadziła Nimitza na sąsiednim fotelu, przypięła się do swojego i uśmiechnęła się z prawdziwym zadowoleniem, które ostatnio nieczęsto jej się zdarzało. Jeżeli udało jej się choć w połowie zachowanie tajemnicy, tak jak to sobie zaplanowała, biedny Alistair nie powinien mieć pojęcia, na co się tak naprawdę zanosi! Uśmiech nieco przygasł, gdy uświadomiła sobie, jak wieści, które zamierzała mu przekazać, skomplikują jej życie, ale w tej chwili znacznie większą radość sprawiało jej oczekiwanie na widok jego miny, gdy się dowie. A poza tym należało mu się to, i to już dawno.
Uśmiechnęła się szerzej, obserwując, jak pozostali zajmują miejsca w znacznie zredukowanym przedziale desantowym. Tak jak powiedziała MacGuinessowi: liczba osób była ograniczona, gdyż pinasa miała ważny i duży ładunek przeznaczony dla maszynowni Prince Adriana. Zepsuł się bowiem jeden z pokładowych filtrów powietrznych, co obniżyło o dziesięć procent wydajność systemu podtrzymywania życia. W magazynach znajdowało się dość części, by w razie konieczności można było zbudować cały nowy filtr, ale naprawa według opinii pierwszego mechanika potrwałaby ponad tydzień i wymagała dużego, także fizycznego wysiłku. To akurat nie było problemem, natomiast wymagało wyłączenia całej sekcji, co zmniejszało możliwości systemu podtrzymywania życia już o jedną trzecią. A na takie ryzyko — i to przez tydzień — nie mógł zgodzić się żaden kapitan, jeśli istniało inne wyjście.
A tak się złożyło, że istniało — w przepastnych magazynach Alvareza znajdowały się przypadkiem nie dwa zapasowe filtry, a trzy, czyli o jeden więcej, niż być powinno zgodnie z przepisami. Jakim cudem znalazł się tam ten trzeci, trudno było dociec, gdyż komandor porucznik Sinkowitz, pierwszy mechanik, mówił o tym nader niechętnie i wielce ogólnikowo. A Honor przyzwyczajona do tego, że rozmaite nadliczbowe części zawsze znajdowały drogę do magazynów bardziej zapobiegliwych mechaników, nie naciskała. Co prawda filtry Jasona Alvareza były większe, ale na tyle podobne do starszego, mniej ekonomicznego modelu używanego na okręcie McKeona, że przeróbka i montaż były możliwe, i to w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Greentree zaproponował więc McKeonowi wymianę całego zestawu za części zapasowe, na co ten oczywiście się zgodził.