Выбрать главу

Dlatego też tak go frustrowała niechęć, a raczej lekceważenie albo pogarda przejawiana przez Theismana do polityki. Republika wręcz desperacko potrzebowała takich ludzi jak Theisman. Zarówno z powodu ich umiejętności dowódczych, jak i dla przeciwwagi tak wobec reakcyjnych elementów pragnących powrotu dawnego porządku, jak i rewolucyjnych ekstremistów dających się ponieść zapałowi aż do przesady. Być może ten drugi powód był nawet ważniejszy od pierwszego. LePic miał obowiązek donosić o braku rewolucyjnego ducha u Theismana i robił to, ale zachowywał dla siebie prawdziwą głębię jego niezadowolenia. W sumie nie powinien był tak postępować, ale miał pewność, że lojalność wobec Republiki i własnej przysięgi będzie u Theismana przeważała nad brakiem świadomości politycznej. Dotąd w każdym razie tak było.

Theisman uśmiechnął się równie porozumiewawczo i tylko trochę mniej szczerze, mimo iż był nieświadom myśli LePica. Miał jednak aż zbyt dużo okazji, by docenić, o ileż lepszego komisarza niż przytłaczającej większości kolegów po fachu sprawił mu los. Co prawda nie zaryzykowałby zaufania LePica na tyle, by wziąć udział w czymkolwiek sprzecznym z wyznawanymi zasadami, ale przynajmniej miał pewność, że tamten nie czeka na okazję, by go wykończyć, i nie skorzysta z niej choćby po to, żeby mu podłożyć świnię. Na tyle miał już okazję go sprawdzić i poznać. A widział w akcji indywidua łączące w sobie podejrzliwość paranoika z gorączką rewolucjonisty albo kretynów żądnych władzy. Oba gatunki były równie niebezpieczne i przekonane, że są lepszymi znawcami strategii niż oficer po trzydziestu latach praktyki. Poza tym ich wzajemny stosunek pozwalał na wprowadzenie choć elementu humoru czy też odprężenia, o czym z kolei wiedzieli członkowie jego sztabu i co wszystkim było potrzebne. Przynajmniej tak długo, jak nie zacznie być zbyt pewien siebie, bo jeśli on sam lub któryś z jego sztabowców pokaże LePicowi, że zajmuje się czymś, czym nie powinien, a czego on nie będzie w stanie zignorować, skończą się żarty, a zaczną schody… prowadzące wprost przed pluton egzekucyjny.

— Przyszła jakaś wiadomość od towarzyszki Ransom? — spytał LePic, przerywając ciszę.

— Nie sądzę… — mruknął Theisman i spytał, spoglądając na Casleta: — Tepes nawiązał już kontakt?

— Jedynie rutynowy z kontrolą lotów, towarzyszu admirale.

— Rozumiem… dziękuję, towarzyszu komandorze — LePic skinął mu poważnie głową.

Z początku żywił pewne wątpliwości co do Warnera Casleta, ale w krótkim czasie ten udowodnił swą wartość i LePic jedynie mógł zacząć żałować, że góra nie ma podobnej opinii o młodym oficerze. Pozostało mu jedynie dokładać starań, by go zrehabilitować w raportach. Ale to wymagało czasu i stosownej ostrożności.

LePic odwrócił się ponownie ku holomapie, obserwując zielony koralik przedstawiający krążownik liniowy Tepes. I starannie stłumił westchnienie, oceniając nastrój panujący w pomieszczeniu. Co prawda doświadczeni oficerowie potrafili dobrze ukrywać swe uczucia za kamiennymi minami i formalnym zachowaniem, ale w ciągu ostatnich sześciu lat nabrał pewnej wprawy w czytaniu mowy ciała i innych subtelności jak ton głosu czy raczej jego brak. To, co wyczuł teraz, napełniło go smutkiem, ale był na tyle uczciwy, iż przyznał sam przed sobą, że tego właśnie się spodziewał. Smutne i zarazem uzasadnione było to, że prawie wszyscy obecni czuli strach i obrzydzenie w stosunku do gościa. Ci, którzy nie podzielali obrzydzenia, czuli strach i nienawiść. I to w stosunku do członka Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego.

* * *

Była niższa, niż sądził.

Tak prozaiczna nuta we własnej obserwacji zaskoczyła Theismana, było to bowiem pierwsze wrażenie, gdy Cordelia Ransom weszła do jego gabinetu. Wydało mu się to w jakiś sposób… niewłaściwe, że w takim momencie uderzyło go coś tak trywialnego. Niemniej była to prawda, i ukrywając starannie zaskoczenie, gdy wstał na jej powitanie, uzmysłowił sobie, że jest to wbrew pierwszej ocenie całkiem istotne. Po nagraniach i przekazach na żywo spodziewał się kogoś przynajmniej o dziesięć centymetrów wyższego, a stworzenie takiego wrażenia musiało wymagać starannej pracy kamer i obróbki materiału przed emisją. Nie było to trudne, ale równocześnie nie mógł to być przypadek. Skoro więc poleciła wykonywanie takiego zabiegu, musiało być to dla niej istotne. A to już sporo mówiło o charakterze i psychice…

Oczy miała błękitne, acz nieco ciemniejsze niż on. I znacznie bardziej zimne oraz pozbawione wyrazu niż wyglądały w holowizji, ale tego akurat się spodziewał. Przypominały oczy węża. Niewielką satysfakcję sprawiło mu, że słusznie odgadł motywy, dla których Ransom sięgnęła po władzę.

W ślad za nią weszło dwóch masywnych ochroniarzy ubranych po cywilnemu i przywodzących na myśl ziemskie goryle. Theisman gotów był się założyć o każdą kwotę, że zostali wybrani z uwagi na masę mięśni, nie sprawność mózgu, co potwierdzały twarze nawet nie tęskniące za inteligencją, gdyż było to dla nich obce słowo. Obaj zachowywali się niczym doskonale wytresowane i celowo pozbawione wyobraźni neorotwailery. Rozejrzeli się, jeden stanął przy drzwiach, drugi przeszedł przez gabinet do drzwi prowadzących do łazienki, otworzył je, obrzucił aseptycznie wręcz czyste pomieszczenie szybkim spojrzeniem, zamknął drzwi i wrócił do towarzysza. Obaj zamarli, flankując drzwi. Przez całą operację nie zamienili słowa, za to widać było, że są gotowi użyć broni na każdy znak. Rozpięte marynarki miały pod lewymi pachami specyficzne wybrzuszenia jednoznacznie wskazujące, gdzie noszą broń.

Theisman doszedł do wniosku, że porównanie z gorylami jest obraźliwe.

Dla goryli.

— Witam w systemie Barnett — powiedział, wstając, gdy ochroniarze znieruchomieli. — Mam nadzieję, że wizyta będzie udana.

— Dziękuję, towarzyszu admirale — odparła, podając mu dłoń.

Okazała się dziwnie ciepła i delikatna — Theisman podświadomie oczekiwał zimnej i przypominającej szpon kończyny, ale zdołał nie okazać zaskoczenia. Uśmiechnęła się do niego, co było błędem, jeśli próbowała go oczarować — była atrakcyjną kobietą, ale widok pozbawionych jakiegokolwiek wyrazu oczu i białych, doskonałych zębów odsłoniętych przy tej okazji przywiódł mu na myśl thalasiańskiego megarekina.

— Proszę się do mnie zwracać „towarzyszko sekretarz” — poleciła. — Tak będzie najprościej i najlepiej, gdyż przybyłam jako sekretarz informacji, a nie w oficjalnej misji dochodzeniowej. Ach, i zrezygnowaliśmy oficjalnie z używania niegramatycznej formy „wy” w odniesieniu do pojedynczych osób. „Pan” lub „ty” sprawdza się jednak znacznie lepiej.

— Jak pani sobie życzy, towarzyszko sekretarz — odparł posłusznie, ani przez moment nie wierząc, że nie sprowadziło jej tu prywatne śledztwo.

W jej oczach błysnęło coś na kształt rozbawienia i natychmiast zgasło. Puściła jego dłoń i powiedziała:

— Życzę sobie i dziękuję.

Po czym rozejrzała się niespiesznie po gabinecie. Uniosła brwi, widząc jego wypłowiałą świetność, ale nie skomentowała, tylko dostojnie usiadła we wskazanym fotelu. Po czym oparła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Theisman usiadł na drugim, na wszelki wypadek woląc nie siadać za biurkiem, by nie robić wrażenia, że próbuje podkreślić własny autorytet.