— Rozumiem — powtórzyła.
A Theisman skrzywił się w duchu — ostatnie stwierdzenie było za bardzo zbliżone do prawdy. Owszem, dowództwo, planując i rozpoczynając wojnę, popełniło serię błędów, przez co utracono inicjatywę i masę okrętów, ale największe straty tak w sprzęcie, jak i w terytorium zostały poniesione już po zmasakrowaniu admirałów. To właśnie czystka spowodowała prawdziwe zamieszanie i strach, które pozwoliły przeciwnikowi zwyciężać jak i gdzie chciał i zadawać im przy tym olbrzymie straty. No, a to już na pewno nie było winą Legislatorów, gdyż przeważająca większość z nich już nie żyła. Tego naturalnie nie powiedział, ale też nie obarczył całą winą i stosownie entuzjastycznie poprzednich władz. A to nie było politycznie poprawne podejście.
Ostateczna ocena jego wypowiedzi i tak należała do Ransom: jeśli uznają za niewystarczająco prawomyślną…
Nie uznała — siedziała i przyglądała mu się spokojnie, po czym kiwnęła głową i lekko pochyliła się ku niemu.
— Cieszę się, że realistycznie ocenia pan sytuację, towarzyszu admirale — powiedziała. — Jak też jej powody. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że rozumie pan również, co musimy zrobić, by się wygrzebać z tego bagna.
— Jest kilka spraw, które przychodzą mi do głowy z czysto wojskowego punktu widzenia — przyznał ostrożnie Theisman. — Nie wszystkie są wykonalne, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze ciężkie straty. Ale nie mam stosownych kwalifikacji, by wypowiedzieć się w sprawach ekonomicznych czy politycznych, i obawiam się, że gdybym zaczął coś w tych materiach doradzać, zrobiłbym z siebie durnia, towarzyszko sekretarz.
— Dobrze jest spotkać kogoś, kto zna granice własnej wiedzy i doświadczeń — odparła tak uprzejmie, że miły ton prawie zdołał ukryć szpilę stanowiącą sedno wypowiedzi, po czym uśmiechnęła się i dodała: — Sądzę też, towarzyszu admirale, że mogę panu pokazać, w jaki sposób pańskie dowodzenie tutaj bezpośrednio wpływa na problemy społeczne czy gospodarcze. No i naturalnie na dalszy przebieg działań.
— Zamieniam się w słuch. No i naturalnie jestem gotów zrobić wszystko, co tylko będę mógł, by służyć Republice, towarzyszko sekretarz.
— Jestem tego pewna, towarzyszu admirale. Jestem tego pewna.
Tym razem nie uśmiechała się. Poprawiła nienaganną fryzurę, co musiało stanowić odruch, pomilczała chwilę, a potem przemówiła tonem tak poważnym i pełnym zapału, że kolejny raz udało jej się zaskoczyć Theismana.
— W sumie wszystko sprowadza się do morale. Oczywiście nie próbuję twierdzić, że samo morale jest w stanie zrównoważyć drastyczną różnicę techniczną. Cała odwaga i determinacja wszechświata nie da tłumowi uzbrojonemu w kije i kamienie zwycięstwa nad wyszkoloną piechotą w zasilanych zbrojach. Gdybym próbowała coś takiego głosić, to i tak by mi pan nie uwierzył, prawda?
— Najprawdopodobniej nie — zgodził się Theisman.
— I bardzo słusznie by pan postąpił, towarzyszu admirale. Natomiast jeśli chce pan uzbroić ludzi w coś lepszego niż kije i kamienie, musi pan tę broń albo kupić, albo wyprodukować. A jeśli chce pan, by została właściwie użyta, musi pan też wyszkolić i umotywować żołnierzy. I przekonać cywilów, że żołnierze potrafią ją skutecznie zastosować, jeśli chce pan, by cywile zgodzili się poświęcić i produkować tę broń. Natomiast żołnierzom należy wbić do głów, że są w stanie wygrać, bo inaczej nie będą ryzykowali życia. Zgadza się?
— Całkowicie, towarzyszko sekretarz.
— Doskonale. Cieszę się, że jesteśmy zgodni, gdyż należy pan, towarzyszu admirale, do tej niestety nielicznej grupy naszych oficerów flagowych, którzy udowodnili, że potrafią wygrywać bitwy. I właśnie dlatego tu przybyłam, bo niezwykle ważne jest, by do cywilów dotarło to, że mamy admirałów, którzy wygrywają. Prawie równie ważne jest uzmysłowienie zarówno wojsku, jak i ludności, jakie znaczenie ma system Barnett i jak istotne jest jego utrzymanie. Dlatego też moi podwładni przez następne parę tygodni będą tu nagrywali naprawdę dużo materiału. Naturalnie biorę na siebie odpowiedzialność za zachowanie odpowiednich rzeczy w tajemnicy i ocenzurowanie nagrań, w czym pomoże mi towarzysz komisarz LePic, natomiast byłabym wdzięczna, gdyby polecił pan swoim oficerom, by jak najpełniej i w jak najprostszy sposób odpowiadali na pytania. Chodzi o takie odpowiedzi, by zrozumiał je laik.
— Naturalnie wydam stosowne polecenia, towarzyszko sekretarz, ale jeśli materiał ma zostać podany do publicznej wiadomości, to chciałbym także mieć coś do powiedzenia w kwestii ocenzurowania go. Nie ma wątpliwości, że przeciwnik ogląda równie starannie nasze programy jak my jego, i nie chciałbym ułatwiać mu zadania, zdradzając, jakimi siłami dysponujemy czy jak są one rozmieszczone.
— Oczywiście, że uzgodnimy z panem te wszystkie sprawy — zapewniła go Ransom. — Dobry materiał propagandowy nie musi naruszać zasad bezpieczeństwa czy tajemnicy operacyjnej. Chodzi o to, by był profesjonalnie zrobiony, a to wymaga współpracy obu stron: pytających i pytanych. Informacja to także groźna broń, towarzyszu admirale. Tylko trzeba jej umiejętnie używać: tak, by osiągnąć jak największy możliwy efekt. I żeby tego właśnie dopilnować, przybyłam tu osobiście mimo nawału obowiązków wobec Republiki i Komitetu. Uważam bowiem, że moim najważniejszym zadaniem jest odpowiednie kierowanie informacją publiczną. Mam nadzieję, że mogę liczyć na pomoc pana i pańskich ludzi w wypełnieniu tego właśnie zadania, które uważam za najistotniejsze, towarzyszu admirale.
— Oczywiście, towarzyszko sekretarz. Pomogę pani w każdy możliwy sposób i jestem pewien, że tak samo postąpi każdy podległy mi oficer — zapewnił ją.
Nie dodał z oczywistych powodów, że każdy, kto nie ma skłonności samobójczych, tak właśnie by zrobił, a samobójców wśród podkomendnych jakoś nie zauważył.
— Dziękuję, towarzyszu admirale. Doceniam to. — Ransom uśmiechnęła się radośnie. — I zapewniam, że zrobimy najlepszy możliwy użytek ze spędzonego tu czasu.
ROZDZIAŁ XIV
— No dobrze, komandor Dorcett. Co tak cholernie ważnego się stało? — wiceadmirał Eskadry Czerwonej, dama Madeleine Sorbanne, nie traciła czasu na uprzejmości, jej ton i zachowanie jednoznacznie świadczyły, że zna lepsze sposoby marnowania czasu niż przyjmowanie grzecznościowych wizyt nowo przybyłych kapitanów.
Zwłaszcza takich, do których nie docierała informacja podana przez jej adiutanta, że nie ma czasu. Dlatego filigranowa wiceadmirał jedynie na moment wstała, by uścisnąć dłoń natręta, po czym siadła, jeszcze zadając pytanie. Biurko, za którym siedziała, zasypane było chipami, wydrukami i elektrokartami i zdecydowanie brak było na nim ładu i organizacji typowych dla biurek oficerów RMN. Krótko obcięte, rudosiwe włosy Sorbanne wyglądały tak, jakby miała zwyczaj może nie je rwać, ale przeczesywać palcami za każdym razem, gdy intensywnie myślała. Co musiała robić raczej często.
Trudno się było dziwić stanowi biurka — wiceadmirał Sorbanne była dowódcą stacji Clairmont i przez ostatnie miesiące mogła jedynie bezsilnie obserwować stopniowy ubytek podległych jej okrętów liniowych. Jak dotąd połowa jej sił trafiła do 8. Floty, ale nie oznaczało to zmniejszenia obszaru, za bezpieczeństwo którego odpowiadała. Na dodatek ruch panujący w systemie Clairmont, tak lokalny, jak i tranzytowy osiągnął natężenie zdolne nadwerężyć cierpliwość świętego. Nikt nie miał co prawda zamiaru wystosować wniosku o kanonizację damy Madeleine, a prośba o osobiste spotkanie, przy którym Jessica Dorcett się uparła, musiała ją zirytować. I to do tego stopnia, że nie próbowała tego ukryć.