Kuttner powinien sam o tym pamiętać — siedział na wszystkich odprawach, na których była o tym mowa. Czego jednak można wymagać od pasożyta? Nie miał naturalnie zamiaru mu o tym przypominać, bo niezdrowe okazywało się częste przypominanie towarzyszowi komisarzowi o rzeczach, które powinien był wiedzieć.
— Doskonale, Fred. W takim razie dopilnuj wysłania wiadomości i informuj nas na bieżąco o rozwoju sytuacji — poleciła Zachary.
— Według rozkazu, towarzyszko kapitan — zameldował służbiście Luchner i zakończył połączenie. Następnie odwrócił się do dyżurnego oficera łącznościowego i polecił:
— Bierzemy się do roboty, Hannah!
ROZDZIAŁ XV
— Nadal ani słowa od komodor Yeargin? — spytał McKeon.
Od wyjścia z nadprzestrzeni minęło czterdzieści minut i Prince Adrian przebył przez ten czas dwie minuty i piętnaście sekund świetlnych, kierując się w głąb systemu z prędkością 21 400 kilometrów na sekundę. Od półgodziny brak wiadomości od stacjonującej w systemie pikiety stał się nie tylko dziwny.
— Nie, sir — odparł porucznik Sanko.
McKeon spojrzał na Honor — w jego szarych oczach widać było zaniepokojenie. Sądząc po nerwowych ruchach koniuszka ogona Nimitza, nie on jeden się martwił. Napięcie na mostku zaczęło się nasilać powoli niczym swędzenie, z którego człowiek wpierw nieomal nie zdaje sobie sprawy, a potem nie bardzo już wiadomo, jak się go pozbyć. Rosło stopniowo, lecz nieubłaganie, w miarę jak okręt wlatywał coraz głębiej w system planetarny ze stałym przyspieszeniem czterystu g. Co prawda Prince Adrian nie miał nadajnika szybszego od światła, ale okręty stacjonujące w systemie Adler takowe posiadały, a Sarah DuChene tak obliczyła kurs, by wyjść z nadprzestrzeni w zasięgu jednej z sond. Powinni więc zostać wykryci, zidentyfikowani i obwołani przez Enchantera w ciągu dziesięciu minut od przybycia do układu Adler.
Nic podobnego nie nastąpiło, więc Honor robiła co mogła, by wyglądać na spokojną i odprężoną, co wymagało tym większego wysiłku, im więcej czasu mijało. Musiało istnieć jakieś proste wytłumaczenie tego stanu rzeczy. Najprawdopodobniej, nie mając odpowiedniej ilości sond, Yeargin zdecydowała się zmienić ich rozstawienie w stosunku do pierwotnego, o którym poinformowała przełożonych. Tyle że gdyby tak zrobiła, powinna załatać dziurę jakimś niszczycielem. Zwłaszcza tę dziurę, gdyż wyszli z nadprzestrzeni w najlogiczniejszym miejscu, jeżeli przybywało się prosto z Clairmont, a każdy rozsądny oficer obstawiłby ten kierunek dla własnej wygody.
Istniała też inna możliwość — Prince Adrian został zauważony i zidentyfikowany, a Yeargin po prostu nie uznała za konieczne obwoływać jednoznacznie zidentyfikowanej jednostki. Jeżeli tak właśnie było, to przejawiła zastraszającą lekkomyślność i lenistwo, ignorując podstawowe wymogi bezpieczeństwa. Honor nigdy nie poprzestałaby na założeniu, że nowo przybyły do systemu okręt jest tym, za który uznał go jej własny komputer taktyczny. Dowódca, który tak postąpił, nie wypełnił do końca swoich obowiązków i na dobrą sprawę nie powinien dalej dowodzić. Mogła być jednakże jakaś inna logiczna przyczyna tego milczenia, a to można było sprawdzić tylko w jeden sposób: polecieć i zobaczyć.
I tak właśnie robili, tylko z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Honor bowiem od dawna wyznawała zasadę, że lepiej być mylącym się paranoikiem niż zbyt pewnym siebie i martwym.
McKeon myślał podobnie, czego najlepszym przykładem był rozkaz wystrzelenia dwóch sond zwiadowczych mających lecieć przed okrętem tym samym kursem. Sondy były ekranowane i miały za zadanie przeczesać drogę przed krążownikiem. Ich nadajniki grawitacyjne przekazywały wiadomości z szybkością większą od prędkości światła, dzięki czemu każdy wykryty przez nie obiekt był natychmiast znany na okręcie. Sondy nie były tanie, a nawet jeśli tak jak w tym wypadku istniała szansa ich odzyskania, to koszty przeglądu i przygotowania każdej do ponownego użycia szły w dziesiątki tysięcy. Pomimo to McKeon nie zawahał się ani nie spytał jej o zgodę, by się zabezpieczyć.
Nie omieszkałaby zresztą tej zgody udzielić. Jedyną bowiem rzeczą, której zawsze brakowało każdemu kapitanowi okrętu, były informacje. McKeon nie miał ich w tej chwili wcale, a bez namiaru na przynajmniej jeden z okrętów stacjonujących w systemie nie mógł nawet nakierować nań laserów komunikacyjnych i nawiązać łączności. Jedyną możliwością było wysłanie wiadomości na planecie Samovar, co zrobiono dziesięć minut po wyjściu z nadprzestrzeni. Niestety Samovar oddalony był o ponad trzydzieści minut świetlnych od ich pozycji, toteż nawet zakładając, że odpowiedź będzie natychmiastowa, i tak nie dotrze do Prince Adriana przez najbliższe dziesięć minut. A biorąc pod uwagę to, co dotąd widziała, Honor jakoś nie mogła uwierzyć, by nie nastąpiła zwłoka w jej udzieleniu. I to duża…
Ostry sygnał przerwał jej rozmyślania. Odwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził, zmuszając się do wolniejszych i spokojniejszych ruchów. Komandor porucznik Metcalf pochylała się właśnie nad ramieniem jednego z operatorów, nawijając odruchowo na palec kosmyk długich blond włosów i marszcząc z namysłem brwi. Przyglądała się uważnie ekranowi przez dłuższą chwilę, potem spojrzała na McKeona.
— Mamy kontakt, skipper — zameldowała. — Wygląda na to, że…
Przerwał jej drugi sygnał i ponownie pochyliła się nad operatorem. Tym razem sama wystukała jakieś polecenie i, widząc efekt, uniosła brwi. Kiedy się odwróciła, miała twarz zupełnie pozbawioną wyrazu.
— Poprawka, skipper. Mamy przynajmniej dwa kontakty i oba silnie maskowane.
— Dwa? — powtórzył pytająco McKeon.
Metcalf przytaknęła i wyjaśniła:
— Pierwszy i bliższy goni nas z namiaru 178 na 004. Jest w odległości około sześciu minut świetlnych i ma przyspieszenie 510 g, ale prędkość zaledwie tysiąc dwieście kilometrów na sekundę. Drugi znajduje się prawie prosto przed nami w namiarze 003 na 014 i w odległości prawie szesnastu minut świetlnych. Leci kursem przechwytującym z przyspieszeniem 520 g i prędkością siedem tysięcy sześćset pięćdziesiąt kilometrów na sekundę.
— W jaki sposób ten pierwszy tak się do nas zbliżył nie zauważony? — zdumiał się McKeon.
— Biorąc pod uwagę jego prędkość i przyspieszenie, nie może poruszać się dłużej niż sześć minut, więc nie można go było wykryć pasywnymi sensorami, gdyż nie używał napędu. Według naszych analiz jego systemy maskowania radioelektronicznego są naprawdę dobre, a my koncentrowaliśmy uwagę na obszarze przed dziobem. I tak szybko go zauważyliśmy. Natomiast o drugim wiemy tylko dlatego, że sonda Beta prawie na niego wpadła — Metcalf starała się mówić rzeczowo i obiektywnie, ani się nie broniąc, ani nie tłumacząc.
McKeon pokiwał głową i spytał spokojniej:
— Co możesz powiedzieć o pierwszym?
— Jak dotąd mamy niewyraźną sygnaturę napędu… nigdy nie widziałam czegoś takiego jak jego maskowanie. Nadal próbujemy je rozgryźć i przebić się przez nie. Jak na mój gust to albo krążownik liniowy, albo naprawdę duży ciężki krążownik, skipper. Ale chwilowo to tylko domysły.
— Rozumiem… — potwierdził McKeon.
I spojrzał na Honor.
— Za rufą i przed dziobem… zamaskowane… — powiedział cicho, jakby do siebie, potrząsnął głową i spytał głośniej: — Nadal żadnej wiadomości od komodor Yeargin?
— Żadnej, sir — potwierdził porucznik Sanko.
McKeon zmarszczył brwi, wstał i podszedł do Honor.
— Coś tu śmierdzi — powiedział cicho. — I to mocno.