— Andy i Andrew, dołączcie do pozostałych!
Venizelos obrócił się na pięcie z miną wskazującą, że spodziewał się podobnego polecenia i nie ma ochoty go wykonać.
— Zakładam, że pani do nas dołączy, milady — powiedział rzeczowo.
To nie było pytanie, lecz stwierdzenie i Honor zacisnęła usta.
— Może pan sobie zakładać, co pan chce, komandorze, ale będzie pan to zakładał z pokładu hangarowego i w skafandrze ratunkowym — warknęła.
— Z całym szacunkiem, komodor Harrington, ale uważam, że tu jest moje miejsce — oznajmił niewzruszenie Venizelos.
Honor wzięła głęboki oddech… i ugryzła się w język. Było widać, jak próbuje nad sobą zapanować i że nie przychodzi jej to łatwo. W końcu jednak się udało, gdyż kiedy się odezwała, mówiła znacznie spokojniej i łagodniej.
— Rozumiem cię, Andy. Ale tak naprawdę nie jesteś tu potrzebny, a nie ma sensu, żebyśmy oboje wykazywali ośli upór.
Coś błysnęło radośnie w oczach Venizelosa przy słowach „oboje” i „ośli”, ale nie miał zamiaru się wycofać.
— Ma pani całkowitą rację, ma’am. Dlatego uważam, że powinna pani także dołączyć wraz z nami do reszty na pokładzie hangarowym.
— Jestem pewna, że tak uważasz — przyznała spokojnie — tyle że między nami jest jedna mała różnica…
Urwała wymownie, a gdy Venizelos uniósł pytająco brwi, dodała:
— Ty jesteś komandorem, a ja komodorem. To oznacza, że ja mogę ci rozkazywać, a nie na odwrót.
I uśmiechnęła się bez śladu wesołości.
— Nie… — zaczął Venizelos i zamilkł, widząc jej uniesioną dłoń.
— Mówiłam zupełnie poważnie, Andy. Niezależnie od tego, co uważa kapitan McKeon, jestem tu potrzebna. Ten okręt należy do mojej eskadry i znalazł się w tym położeniu dzięki moim rozkazom. Natomiast ty nie jesteś tu niezbędny, dlatego udasz się na pokład hangarowy. Natychmiast!
Venizelos zacisnął usta i spojrzał na McKeona, ale ten przyglądał się Honor ze smętną świadomością, że przegrał. Venizelos zmełł w ustach przekleństwo, oklapł i kiwnął głową.
— Według rozkazu, ma’am — burknął i skierował się ku windzie.
Przechodząc obok LaFolleta, dodał ponuro:
— Chodź, Andrew.
LaFollet przecząco pokręcił głową.
— Nie, sir — oznajmił zwięźle.
Venizelos stanął zaskoczony i spojrzał na niego, Andrew LaFollet patrzył na Honor i uśmiechał się leciutko.
I dodał, nim Honor zdążyła się odezwać:
— Zanim pani powie cokolwiek, milady, chciałbym przypomnieć, że jest to rozkaz, którego nie może pani wydać.
— Przepraszam, że jak? — spytała chłodno.
— Jestem członkiem pani osobistej Gwardii i ochrony, milady. Zgodnie z graysońskim prawem nie może mi pani rozkazać odejść, jeżeli coś zagraża pani życiu. A ja mam prawo nie wykonać takiego rozkazu, jeśli uznam, że takie zagrożenie istnieje. Jeśli pani wyda taki rozkaz, mam wręcz obowiązek go nie wykonać.
— Nie mam w zwyczaju tolerować niesubordynacji, majorze! — oznajmiła ostro Honor.
Jedynym widocznym skutkiem było to, że LaFollet stanął na baczność, nim odpowiedział:
— Przykro mi, że uznała pani moje zachowanie za przykład niesubordynacji, milady. Jeżeli chce pani wyciągnąć konsekwencje, ma pani pełne prawo zwolnić mnie ze służby, gdy tylko wrócimy na Graysona. Ale do tej pory pozostaję związany przysięgą nie tylko wobec pani, ale wobec całego Konklawe Patronów. A poprzysięgłem wypełniać moje obowiązki jako pani gwardzista.
Honor przyglądała mu się z wyraźną złością przez naprawdę długą chwilę, ale gdy się odezwała, zrobiła to prawie normalnym tonem:
— Nie jesteśmy na Graysonie, Andrew. Jesteśmy na pokładzie królewskiego okrętu. Załóżmy, że poleciłabym kapitanowi McKeonowi jako dowódcy Prince Adriana, by rozkazał ci udać się na pokład hangarowy i włożyć skafander ratunkowy?
— Z przykrością, ale musiałbym odmówić wykonania jego rozkazu, milady — odparł LaFollet.
Jego ton także uległ zmianie, jakby oboje znali już wynik rozmowy, natomiast uznali, że trzeba ją przeprowadzić do końca. McKeon obserwujący z miłym zaskoczeniem LaFolleta zrozumiał, że kieruje nim nie tylko urażona duma czy poczucie obowiązku. Przede wszystkim była to osobista lojalność i graysońska uczciwość, by nie rzec miłość, choć bez wątku romantycznego czy seksualnego, do kobiety, której służył.
— Nie możesz odmówić — głos Honor jeszcze złagodniał. — On jest kapitanem tego okrętu.
— A ja, milady, jestem pani gwardzistą — odparł LaFollet.
I tym razem się uśmiechnął.
Honor przyglądała mu się kolejną długą chwilę, tym razem już bez złości. Potem potrząsnęła głową i powiedziała:
— Po powrocie do domu będziemy musieli poważnie porozmawiać, majorze.
— Oczywiście, milady — zgodził się uprzejmie.
Uśmiechnęła się jak zwykle nieco krzywo i wskazała palcem Venizelosa:
— A pan, komandorze, na co czeka? — spytała też bez złości.
Ku swemu zaskoczeniu Venizelos roześmiał się. Po czym spojrzał z uznaniem na LaFolleta, kiwnął głową i wsiadł do windy. Drzwi zamknęły się i Honor odwróciła się do McKeona, posyłając mu uśmiech łączący przeprosiny i zadowolenie.
— Do wyjścia konwoju z nadprzestrzeni pozostało sześć minut! — oznajmiła Geraldine Metcalf.
— Za czternaście minut będzie w pułapce, towarzyszko kapitan — zameldował porucznik Allworth.
Helen Zachary przytaknęła ruchem głowy.
— Tu jest coś dziwnego… — odezwał się niespodziewanie komandor Luchner.
— Dziwnego? Co masz na myśli, Fred?
— Sam nie jestem pewien… — powiedział powoli Luchner, pocierając górną wargę wskazującym palcem. — Chodzi o to, że nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego manewruje w tej samej płaszczyźnie… gdybym był na miejscu jego dowódcy, obrałbym kurs, który najszybciej mnie stąd wyprowadzi, gdy tylko zorientowałbym się, że wpadłem w zasadzkę.
— Co pan próbuje powiedzieć, towarzyszu komandorze? — wtrącił się ostro Kuttner.
— Nie jestem pewien… — powtórzył Luchner, z trudem ukrywając zirytowanie.
Cham nie myty, nie dość, że wtrącił się w rozmowę pierwszego oficera z kapitanem nieproszony, to na dodatek tonem prawie że oskarżycielskim. Toteż sporo wysiłku kosztowało Luchnera nieokazanie tego, co myśli o podobnym zachowaniu. I zajęło mu trochę czasu.
— Myślę, że towarzysz komandor uważa, że uniki wykonane przez nieprzyjacielski okręt nie są najlepszymi z możliwych — wtrąciła się Zachary, widząc, że Luchner chwilowo nie jest zdolny do odpowiedzi. — Jest oczywiście całkiem możliwe, że jego dowódca nie należy do najlepszych i nie zauważył najoptymalniejszej możliwości ucieczki, to się może zdarzyć w każdej flocie. Natomiast do obowiązków pierwszego oficera należy analizowanie poczynań przeciwnika i poszukiwanie ukrytych motywów, zwłaszcza dziwnych manewrów. Motywy takie są zawsze logiczne, tylko że nie są nam znane w stosownym czasie.
— Z całym szacunkiem, towarzyszko kapitan, ale nie widzę tu nic tajemniczego — ocenił zniecierpliwiony Kuttner. — Zauważył goniące go nasze jednostki, ale jak sama pani mi wytłumaczyła, nie może wiedzieć o naszej obecności, a więc ucieka ku — jego zdaniem — wolnej drodze i wyjściu z pułapki.
— Być może, choć nie zawsze rozsądnie jest skupiać się wyłącznie na jednym wytłumaczeniu, choćby wydawało się niezwykle logiczne — odparła uprzejmie nieco zaskoczona własnym zachowaniem.