— Rozumiem, sir — w głosie Metcalf słychać było napięcie.
— Aha, zdecydował się — powiedziała cicho i z zadowoleniem Helen Zachary, widząc manewr krążownika Royal Manticoran Navy.
Zwrócił się on dennym ekranem ku Katanie i równocześnie uaktywnił środki walki radioelektronicznej. Natomiast nie zmienił kursu. Teoretyczny maksymalny zasięg rakiet w zasobnikach, większych niż te na uzbrojeniu pokładowym ciężkich krążowników, wynosił osiem i pół miliona kilometrów, natomiast bierne, czyli elektroniczne środki obrony antyrakietowej RMN redukowały ich skuteczny zasięg do siedmiu milionów kilometrów. To jednakże powinno w zupełności wystarczyć.
— Jak to „zdecydował się”?! — Kuttner zażądał wyjaśnień. — Przecież nic nie zrobił, tylko włączył zagłuszanie i resztę. Nawet kursu nie zmienił!
— Nie zmienił — zgodziła się Zachary. — I nie zmieni. Pierwotny kurs, jaki obrał, nim nas wykrył, wystawiał go na trwający dwadzieścia pięć minut pojedynek rakietowy. Trzynaście i pół minuty z nami i jedenaście minut z Nuadą. Każda modyfikacja kursu zmieni czas ostrzału przez każdego z nas, ale nie jego czas łączny. Przeciwnik może na przykład skrócić czas przebywania pod naszym ogniem, ale tylko wydłużyć czas, w którym będzie w zasięgu rakiet Nuady. I odwrotnie. Rozważył, co mu się bardziej opłaca, i wybrał. Charakterystyczne, że wykonał obrót od nas, nie do nas.
— I co z tego? — zdziwił się Kuttner.
Zachary zaskoczyła samą siebie: nie westchnęła.
— Obracając się lewą burtą od nas, zwrócił się nią ku Nuadzie, towarzyszu komisarzu. Nie daje mu to co prawda idealnego pola ostrzału, ale lepsze niż miał. Natomiast zwrócenie się ekranem ku nam oznacza, że bardziej martwi go nasz ostrzał i robi co może, by jak najlepiej się przed nim zabezpieczyć. A to oznacza, że domyślił się, iż holujemy zasobniki, a Nuada nie. Mówiłam, że jest dobry…
Czas ciągnął się w nieskończoność, mimo że elektroniczne chronometry pokazywały coś wręcz przeciwnego. Na mostku HMS Prince Adrian panowała cisza — wszyscy bowiem wiedzieli, że tym razem nie będzie żadnych genialnych a niespodziewanych manewrów w ostatniej chwili. Tym razem sytuacja była jasna i prosta, a wyliczenia brutalnie jednoznaczne. Większość obecnych widziała zasobniki holowane w akcji — co prawda te używane przez Sojusz, a nie przez Ludową Marynarkę, ale przeciwnik dysponował podobnymi. Dlatego też wiedzieli, czego się spodziewać, i jedyną niewiadomą była dokładna liczba rakiet, które będzie mógł wystrzelić w jednej salwie okręt Ludowej Marynarki.
Owszem, spore znaczenie miała także ich wielkość i jakość systemów samonaprowadzających, ale przy odpowiednio dużej liczbie jakość była kwestią drugorzędną. Jeśli będzie ich zbyt wiele, nawet najprymitywniejszych, to przez obronę antyrakietową przedrze się ich dość. Nawet najlepsze środki pasywnej obrony przeciwrakietowej mają bowiem swoje ograniczenia i nie są w stanie ogłupić każdej liczby nadlatujących rakiet. Jeszcze bardziej widoczne jest to w przypadku środków aktywnych: liczba antyrakiet jest ściśle określona czasem i liczbą wyrzutni, a nie każda z nich trafi w cel. Podobnie rzecz ma się ze sprzężonymi działkami laserowymi. Nade wszystko zaś system kontroli ognia mógł zająć się równocześnie określoną liczbą celów; jeśli robiło się ich za dużo, zaczynał się gubić. A co najważniejsze, Prince Adrian był sam — nie mógł liczyć na pomoc sąsiadów, co oznaczało, że skuteczność jego obrony antyrakietowej jest mniejsza niż potrzebna w tych warunkach. O szczegółach ani Alistair McKeon, ani Honor Harrington woleli nie myśleć — i tak nie mieli na nie żadnego wpływu.
— Za piętnaście sekund osiągniemy maksymalny zasięg naszych rakiet — sztucznie spokojny głos Geraldine Metcalf przerwał ciszę.
— Proszę otworzyć ogień zgodnie z planem — polecił McKeon.
— Wrogie rakiety! — zameldował porucznik Allworth donośnie. — Szesnaście leci w naszą stronę!
— Tak szybko? Przecież z tej odległości nie ma prawa nas trafić?! — tym razem zdumienie Kuttnera było tak wielkie, że zapomniał o nadętym tonie i zabrzmiało to zupełnie szczerze.
Zachary uśmiechnęła się lekko.
— On nie strzela do Katany, towarzyszu komisarzu — wyjaśniła. — A te rakiety nie mają impulsowych głowic laserowych. To klasyczne głowice nuklearne, a ich celem są zasobniki holowane.
Przestała mu się przyglądać — Kuttner wyglądał głupio, nawet gdy akurat nie był zaskoczony — i przeniosła wzrok na główny ekran taktyczny. Rakiety zbliżały się. Jeśli miała słuszność, zaprogramowano je tak, by eksplodowały za rufą Katany na tyle daleko, by poważnie utrudnić (o ile nie wręcz uniemożliwić) trafienie ich przez obronę antyrakietową. Eksplodują jednakże na tyle blisko, by spalić elektronikę zasobników i rakiet. Żeby tego dokonać, potrzebowały czasu… a ona nie miała zamiaru dać się sprowokować do zbyt wczesnego odpalenia rakiet.
— Towarzyszu poruczniku Allworth — powiedziała oficjalnym tonem.
— Słuchani, towarzyszko kapitan?
— Odpali pan rakiety z zasobników za… sto czterdzieści sekund, licząc od teraz.
Honor obserwowała z kamienną twarzą rakiety mknące ku przeciwnikowi — w piętnaście sekund po pierwszej salwie nastąpiła druga, potem w tych samych odstępach czasu następne. Załoga Prince Adriana nie była przeszkolona do strzelania z obu burt przy obrocie okrętu, co zwiększałoby dwukrotnie liczebność każdej salwy przy zaprogramowaniu odpowiedniej zwłoki w uruchomieniu napędów wcześniej wystrzelonych. W przestrzeni znajdowało się już dziesięć salw — sto sześćdziesiąt rakiet, a przeciwnik nawet nie odpowiedział ogniem. Czuła, jak wzrastają nadzieje części obecnych na mostku, ale nie podzielała tego optymizmu. Podobnie zresztą jak McKeon…
Spojrzeli na siebie i nie potrzebowała pomocy Nimitza, by wiedzieć, co Alistair myśli.
Dowodzący okrętem Ludowej Marynarki oficer nie dał się sprowokować i nie odpalił przedwcześnie rakiet z zasobników tylko dlatego, że został ostrzelany. A na to właśnie liczył McKeon, rozkazując tak wczesne otwarcie ognia. Pozostała więc jedynie nadzieja, że spóźni się z wydaniem komendy rozpoczęcia ognia i rakiety Prince Adriana zdążą zniszczyć zasobniki. Było to jednakże mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę jego dotychczasowe i w pełni profesjonalne za…
— Nieprzyjaciel otworzył ogień! — oznajmiła Metcalf. — Wystrzelił ponad osiemdziesiąt rakiet.
— Cholera! — westchnął McKeon prawie bez złości.
W stronę HMS Prince Adriana mknęły osiemdziesiąt cztery rakiety. Było to mniej niż połowa łącznej liczby rakiet wystrzelonych i nadal wystrzeliwanych przez okręt RMN, ale istniały między nimi dwie podstawowe różnice. Rakiety wystrzelone z zasobników były znacznie większe, takie jakie mają na uzbrojeniu jedynie superdreadnoughty, i leciały razem jako jedna salwa, znacznie utrudniając tym zadanie obronie przeciwrakietowej. Dotąd okręty Ludowej Marynarki były celami takich lawin ognia, teraz role się odwróciły.
Geraldine Metcalf i jej ludzie robili co mogli, ale bez złudnych nadziei. Zagłuszacze oślepiały systemy samonaprowadzające, wabiki próbowały odciągnąć je od celu i niektórym się to udawało. Ale te rakiety miały elektronikę przemyconą z Ligi Solarnej, nieporównanie lepszą od wszystkiego, czym dotychczas dysponowała Ludowa Marynarka. Ich sensory były dokładniejsze, oprogramowanie rozróżniające cele doskonalsze, a komputery szybsze. W sumie były o jedną trzecią skuteczniejsze, a ich zadanie ułatwiał fakt, iż Królewska Marynarka nie dysponowała konkretnymi informacjami o ich parametrach, przez co jej ECM-y okazały się znacznie mniej wydolne. Pasywne ośrodki obrony antyrakietowej zwane w skrócie ECM zdołały oślepić i ogłupić ledwie trzecią ich część — pięćdziesiąt siedem rakiet przedarło się przez nie i na ich spotkanie pomknęły antyrakiety. Z ekranu taktycznego zaczęły kolejno znikać czerwone symbole, znikały jednak zbyt wolno. Trzydzieści pięć rakiet przeleciało przez antyrakiety. Powstrzymać je mogły już jedynie sprzężone działka laserowe, które też strzelały jak opętane.