Zacisnęła zęby i stłumiła panikę próbującą kolejny raz zalać ją i opanować. Miała też obowiązki i zobowiązania wobec ludzi, które musiała wypełnić. W dalszym ciągu była ich dowódcą… poczuła delikatny dotyk chwytnej łapy Nimitza na policzku i wiedziała, że rozumie jej obawy i zna ich źródło. Też się tego bał… Oboje znajdowali się w swoistym sprzężeniu zwrotnym, gdyż oboje bali się tego samego, czuli nawzajem swój strach i lęk jednego z nich podsycał obawy drugiego. Ale czuła też wsparcie i miłość Nimitza oraz jego naganę za to, że próbuje się obwiniać za własne myśli, które są od niej niezależne, zamiast koncentrować się na obowiązkach względem tych, którzy znaleźli się w tak opłakanej sytuacji w wyniku jej rozkazów.
W tym ostatnim akurat się mylił — była w pełni świadoma tych obowiązków i po paru mechanicznych zgoła krokach znalazła gdzieś siły, by wyprostować ramiona i unieść głowę. Kiedy dotarli na pokład hangarowy, wyglądała już zupełnie normalnie — zdradzały ją tylko oczy, ale ich wyraz mogło z bliska zobaczyć niewielu.
Pod ścianami stali Marines Ludowej Marynarki. Wszyscy z kamiennymi twarzami i wszyscy uzbrojeni. Żaden w nich nie celował, ale broń trzymali tak, by w każdej chwili móc to zrobić, choć z pozoru wyglądało to na postawę z regulaminu musztry. Na ten widok uśmiechnęła się gorzko w duchu — wielokrotnie miała okazję obserwować podobnie stojących Marines z Royal Manticoran Marine Corps, bacznie obserwujących jeńców z Ludowej Marynarki. Teraz role się odwróciły. A przecież nie powinno się tak stać — to Królewska Marynarka powinna wygrywać i brać jeńców. Było to tak silne przekonanie, że nawet świadomość, iż uratowała konwój, poświęcając Prince Adriana, nie potrafiła złagodzić myśli, że zawiodła. Samą siebie, swoich ludzi, Royal Manticoran Navy i swoją Królową.
Komandor Luchner wyciągnął ku niej dłoń na pożegnanie — zdołała ją uścisnąć i uśmiechnąć się, ale była to karykatura uśmiechu. Luchner zasługiwał na lepszy, bo zarówno on, jak i jego kapitan traktowali jeńców naprawdę dobrze. Jednak wszystkim, na co mogła się zdobyć, był grymas przypominający rigor mortis. Miała nadzieję, że Luchner zrozumie.
Odsunął się, a oficer Marines podzielił jeńców na grupy pasujące do pojemności pinas. Kolejno przebyli korytarze prowadzące do śluz pinas obserwowani przez milczących i już obecnych na pokładach Marines i zostali rozmieszczeni w fotelach.
Pinasy kolejno odcumowywały i startowały, a Honor odchyliła głowę na oparcie niestosownie wygodnego, jak się jej wydało, fotela i zamknęła oczy.
Teraz przez chwilę nic nie musiała.
Kontradmirał Tourville przerwał rozmowę z kapitanem Hewittem, swoim kapitanem flagowym, i odwrócił się, by obserwować, jak pierwsza pinasa kończy cumowanie na pokładzie hangarowym. Mechaniczne cumy zostały zablokowane i ku śluzie pinasy wysunął się przezroczysty korytarz.
Tourville wziął głęboki oddech i czekał.
Zrobił z Honekerem co mógł, i prawdę mówiąc, był zaskoczony wynikiem, gdyż osiągnął więcej, niż się spodziewał. Sytuację przedyskutowali w kącie sali gimnastycznej, w której toczył się mecz koszykówki, więc hałasu było aż za wiele. Charakterystyczne było już to, że Honeker nie spytał, dlaczego Tourville wybrał na rozmowę takie trudne do podsłuchiwania miejsce. To, że przyjął lokalizację bez słowa zdziwienia, mówiło wyraźnie, że rozumie powody, dla których została wybrana.
I zrozumiał w czym rzecz znacznie szybciej i dokładniej, niż Tourville przewidywał. Ba, zrozumiał nawet jego troskę o moralne i honorowe zobowiązania Ludowej Marynarki, bo i te Tourville na koniec mu przedstawił, a co do bardziej „praktycznych” konsekwencji sposobu traktowania jeńców — nie sprzeciwił się niczemu. Istniały jednak granice współpracy, na którą był gotów pójść. I to też przedstawił jasno i krótko. Choć dosłownie tego nie powiedział, w sumie zgodził się dać Tourville’owi wolną rękę w traktowaniu Harrington i jej oficerów. Użył sformułowania, iż sprawa ta leży w „gestii odpowiedzialności floty”. Było to sformułowanie, którego komisarze czy władze używali zwykle, gdy chcieli zwalić na Ludową Marynarkę podjęcie decyzji i by nadal móc ją pociągnąć do odpowiedzialności. Tourville nigdy nie spodziewał się, że będzie zadowolony, słysząc je. Teraz zmienił zdanie.
Pozwalając mu decydować, Honeker musiał w jakiś sposób odseparować się od całej sprawy i dlatego nie był obecny na pokładzie hangarowym. Oznaczało to z jednej strony, że nie będzie się wtrącał w decyzje podjęte przez Tourville’a, ale z drugiej, że będzie w stanie wspierać go wobec przełożonych w ograniczony sposób. O ile naturalnie miał w ogóle taki zamiar.
Tourville spojrzał w wylot korytarza i po paru sekundach ukazała się w nich pierwsza postać: wysoka, wysportowana kobieta w uniformie, a nie w skafandrze próżniowym, poruszająca się z gracją, mimo iż jedną ręką przyciskała do piersi mierzące ponad pół metra stworzenie (ogona nie licząc).
Stworzenie owo, co ciekawe, było w skafandrze próżniowym zrobionym na miarę. Kobieta złapała wolną ręką poręcz nad granicą nieważkości na końcu korytarza i zgrabnie zrobiła półobrót, zeskakując na pokład Count Tilly. I natychmiast odsunęła się, robiąc miejsce następnym.
Stanęła wyprostowana, z uniesioną głową i prawie nieludzko spokojną twarzą o wyrazistych rysach. Ale w jej migdałowych oczach kryło się tyle bólu, że Tourville, patrząc w nie, prawie drgnął. Jej wzrok przesunął się po wszystkich obecnych i znieruchomiał na kapitanie Hewitcie. Podeszła, zatrzymała się dwa kroki przed nim, zasalutowała i zameldowała:
— Komodor Honor Harrington, Royal Manticoran Navy.
Głos miała miły i dźwięczny. I tak samo pozbawiony jakichkolwiek emocji jak twarz. Hewitt odsalutował.
— Kapitan Alfred Hewitt, dowódca krążownika liniowego Ludowej Marynarki Count Tilly — odwzajemnił się, nie dodając żadnych kretynizmów o tym, że jest mu milo.
Po prostu wyciągnął ku niej dłoń.
Honor przez moment przyglądała się wyciągniętej ręce, nim ją uścisnęła. Odpowiedział mocnym uściskiem i na jego twarzy dostrzegła typową w takiej sytuacji mieszaninę tryumfu i współczucia. Znała tę mieszankę, tylko prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że zobaczy ją na czyjejś twarzy, sama będąc jej obiektem.
— Komodor Harrington — dodał formalnie Hewitt. — Proszę pozwolić przedstawić sobie towarzysza kontradmirała Tourville’a.
— Towarzyszu kontradmirale — powiedziała Harrington w momencie, w którym na pokładzie stanął Alistair McKeon.
Słyszała, że Hewitt i McKeon wymieniają formalne powitania, ale całą swą uwagę skupiła na Tourville’u. I poczuła nadzieję, gdy dotarły do niej za pośrednictwem Nimitza jego emocje. Co prawda były zbyt skomplikowane, by mogła je szybko zanalizować — poczucie tryumfu i zawodowej dumy były najsilniejsze, ale sympatia i uczciwość znajdowały się zaraz za nimi.
— Komodor Harrington — Tourville uścisnął jej dłoń i spojrzał w oczy; odpowiedziała mu tym samym.
— Przykro mi, że poniosła pani tak wysokie straty w ludziach. Obiecuję, że nasi lekarze zajmą się rannymi tak, jakby należeli do Ludowej Marynarki… oraz że pani i wszyscy oficerowie będziecie traktowani zgodnie z zasadami międzyplanetarnego prawa.
— Dziękuję, sir — odparła odruchowo.
I dopiero w tym momencie przypomniała sobie, że ta forma jest zakazana w Ludowej Marynarce. Rozejrzała się dyskretnie, lecz nigdzie nie zauważyła specyficznych dystynkcji komisarza ludowego. I po raz pierwszy od wydania rozkazu o kapitulacji poczuła coś oprócz przygnębienia i strachu. Była to ciekawość.