Выбрать главу

— Nie ma za co — Tourville uśmiechnął się lekko. — Tak po prostu nakazuje uczciwość. Pamiętamy, jak pani traktowała wszystkich naszych oficerów, którzy… znaleźli się w pani gościnie.

Honor mrugnęła zaskoczona i Tourville uśmiechnął się szerzej i naturalniej.

— Jak mniemam, mój oficer operacyjny, towarzyszka komandor Foraker, spędziła nieco czasu na pokładzie ostatniego pani okrętu flagowego.

— Shannon Foraker? — upewniła się Honor.

Tourville przytaknął.

— Ta sama. Rozmawiałem zresztą z nią o tym i choć w czasie wojny niczego nie można być pewnym, gwarantuję pani, że wszyscy — i pani, i pani ludzie — będziecie traktowani tu w taki sam sposób, w jaki pani potraktowała towarzyszkę komandor Foraker.

Mówił szczerze, ale i w jego głosie, i w emocjach kryło się ostrzeżenie. Honor sądziła, że je zrozumiała. W następnym momencie Tourville spojrzał jej prosto w oczy i dodał:

— W szczególności jestem wdzięczny, że towarzyszka komandor Foraker opowiedziała mi sporo o pani hm… towarzyszu — wskazał gestem Nimitza, nie przestając jednak patrzeć jej w oczy. — Jak rozumiem, łączy was coś unikalnego, a on jest znacznie inteligentniejszy, niż mógłby sugerować to wygląd i rozmiary. W tych okolicznościach wydałem polecenie, by pozostał z panią, naturalnie o ile będzie się stosownie zachowywał, tak długo jak będzie pani przebywać na pokładzie Count Tilly. Naturalnie jest pani odpowiedzialna za to, by się stosownie zachowywał, i ufam, że oboje dopilnujecie, bym nie miał powodów żałować tej decyzji.

— Dziękuję, towarzyszu kontradmirale — powiedziała cicho. — Naprawdę dziękuję. I ma pan moje słowo, że ani ja, ani Nimitz nie zrobimy niczego, by musiał pan żałować swej decyzji.

Tourville pokiwał głową i zwrócił się w stronę McKeona, a Honor poczuła, jak Nimitza opuszcza napięcie, gdy upewnił się, że Tourville mówi szczerze. Złagodziło to znacznie jego strach, a więc i zmniejszyło efekt sprzężenia zwrotnego, toteż ona sama również się uspokoiła. Tyle że nie do końca, gdyż w przeciwieństwie do treecatów kierujących się zasadą koncentracji na tym, co istotne tu i teraz, miała zwyczaj myśleć o zagrożeniach i problemach, które pojawią się w przyszłości. Ponieważ Nimitz myślał i reagował jak wszystkie treecaty, nie miał prawa zwrócić uwagi na znaczący fragment wypowiedzi Tourville’a. Otóż zapewnił on, że pozostaną razem „tak długo jak będą przebywać na pokładzie tego okrętu”. A to oprócz obietnicy było także i ostrzeżenie, że nie może gwarantować niczego od chwili, w której opuszczą jego krążownik liniowy.

Przyszłość jawiła się jej mroczna i groźna, a poza tym zaczynała zdawać sobie sprawę, jak przytłaczająca jest bezsilność, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego do kierowania swym losem i ponoszenia odpowiedzialności za swoje postępowanie. Na to nic nie mogła poradzić, więc wzięła głęboki oddech i spróbowała zastosować naczelną zasadę Nimitza: krok naraz i krok po kroku. Teraz tylko takie podejście dawało choćby cień szansy.

Mimo że wiedziała, iż jest to prawda, czuła, że przyszłość przyniesie bezsilność; że bezsilność tylko czeka, by ją ogarnąć. I obawiała się tego.

ROZDZIAŁ XIX

Wiceadmirał Sorbanne obeszła biurko i wyciągnęła rękę do gościa. Jedno spojrzenie na jej biurko wystarczyło, by zrozumieć, że obowiązków dowódcy stacji Clairmont przybyło, a nie ubyło po stracie systemu Adler. Po jej minie tego widać nie było — na twarzy miała bowiem wyłącznie wyraz współczucia.

— Kapitanie Greentree — powiedziała cicho i wskazała gestem fotele stojące wokół stolika. — Proszę usiąść.

— Dziękuję, damo Madeleine.

Greentree zjawił się ze zwyczajową grzecznościową wizytą przed odlotem, jako że miał wraz z resztą 18. Eskadry wrócić do systemu Yeltsin. Wyglądał upiornie — ściągnięta twarz, podkrążone oczy i zapadnięta w sobie postać. Nawet nienagannie odprasowany i wyczyszczony mundur w jakiś sposób zdawał się na nim wisieć jak na kołku. Jego zachowanie pasowało do wyglądu — wykonał polecenie, ale usiadł sztywno na brzeżku fotela, trzymając złączone nogi i czapkę na kolanach, jakby mebel był wrogiem, któremu należy się przeciwstawić. Napięcie emanowało z niego tak silnie, że nie sposób go było nie wyczuć.

Sorbanne usiadła w drugim fotelu, decydując, że jednak nie każe nic przynieść. Gość nie był w nastroju do pogawędki i nie miało sensu ani przedłużanie wizyty, ani też udawanie, że jest to towarzyska okazja. Na pewno byłby uprzejmy, ale żadne z nich nie czułoby się dobrze, toteż nie należało przeciągać struny.

Zamiast tego zagaiła bez wstępów:

— Jestem pewna, że domyśla się pan, dlaczego pana tu zaprosiłam, kapitanie Greentree — próbowała nie mówić oficjalnym tonem, ale nie udało jej się to, o czym najlepiej świadczyło nagłe stwardnienie jego rysów. — Obawiam się, że wieści nie są dobre… nawet przy uwzględnieniu największego możliwego marginesu na najpowolniejszy przelot Prince Adrian powinien tu dotrzeć dwa dni temu. Obawiam się, że o trzynastej zero zero lokalnego czasu zostanie oficjalnie uznany za zaginiony.

— Zaginiony… — powtórzył Greentree i opuścił dłoń na czapkę.

Zacisnął pięści, aż mu kostki pobielały, i odetchnął głęboko. Sorbanne pochyliła się nad stolikiem i położyła mu dłoń na kolanie.

— To nie pańska wina, kapitanie — powiedziała łagodnie. — Zrobił pan dokładnie to, co powinien… i dokładnie to, co lady Harrington chciała, by pan zrobił. Mój sztab i ja sama przeanalizowaliśmy zapisy sensorów pokładowych pańskiego okrętu dotyczące sytuacji taktycznej w systemie Adler w momencie, gdy znalazł się pan w normalnej przestrzeni. Nawet gdyby natychmiast wyruszył pan na pomoc Prince Adrianowi, nie miałoby to żadnego wpływu na jego los.

— Mogłem mimo wszystko spróbować — szept pełen wyrzutu był tak cichy, że wątpliwe było, aby Greentree zdał sobie w ogóle sprawę, że coś powiedział.

Sorbanne zdecydowała się jednak uznać, że tak było i że słowa były adresowane do niej.

— Oczywiście, że mógł pan mimo wszystko próbować — oznajmiła tak ostro, że spojrzał na nią zaskoczony. — Ludzie zawsze mogą próbować, ale oficer marynarki musi wiedzieć, kiedy tego nie robić. Na przykład wtedy, kiedy próba taka jest łatwiejszym wyjściem dla niego i jest dobra dla jego reputacji czy sumienia, ale oznacza niewypełnienie obowiązku. Jestem pewna, że spotka pan sporo idiotów, których tam nie było, a którzy będą uważać, że powinien pan lecieć na ratunek lady Harrington niezależnie od tego, co panu rozkazała. Bez wątpienia też oszczędziłby pan sobie takich wyrzutów, gdyby pan spróbował. Ale oboje wiemy, jakkolwiek bolesne byłoby przyznanie się do tego, że byłaby to błędna decyzja.

Poczekała, aż jej słowa do niego dotrą, nim zaczęła mówić ponownie, nie próbując nawet robić tego spokojnie czy beznamiętnie:

— Nawet gdyby lady Harrington kategorycznie nie rozkazała panu natychmiastowego powrotu do nadprzestrzeni, i tak nie zdążyłby pan uratować Prince Adriana, gdyż był on zbyt daleko. Nim dotarłby pan na miejsce starcia, Prince Adrian albo zdążyłby dolecieć do granicy nadprzestrzeni i wejść w nią, albo zostałby zmuszony do walki. W obu przypadkach nie miałby pan żadnego wpływu na jego losy, natomiast gdyby pan próbował, ryzykowałby pan, że pańskiemu okrętowi przytrafi się coś podobnego jak Prince Adrianowi. Bo najprawdopodobniej natknął się on na jednostkę Ludowej Marynarki czekającą bez ruchu w pobliżu trasy przelotu; takiej żaden sensor nie wykryje. A pana głównym obowiązkiem tak jako kapitana flagowego, jak i zgodnie z treścią rozkazu lady Harrington było bezpieczne wyprowadzenie konwoju z pułapki, jaką stał się Adler, i dopilnowanie, by dotarł cało tutaj. Będzie pan bez wątpienia miał do czynienia ze sporą grupą ludzi spekulujących, „co by było gdyby”. Nie wszyscy nawet będą głupi, ale oboje jesteśmy dorośli i wiemy, że znajdą się wśród nich niesprawiedliwi i okrutni. Niech pan nie zaczyna w ten sposób oceniać siebie jako pierwszy.