Выбрать главу

— Ale co ja mam powiedzieć ludziom na Graysonie? — jęknął Greentree. — Straciłem patronkę, ma’am!

— Nikogo pan nie stracił, kapitanie! — warknęła Sorbanne. — Lady Harrington spełniła swój obowiązek dokładnie tak samo, jak pan spełnił swój. Wybierając karierę oficera marynarki, była świadoma ryzyka wiążącego się z tym zajęciem. Przyjmując dowództwo eskadry w czasie wojny, była tego jeszcze bardziej świadoma. Zdecydowała się także dobrowolnie użyć Prince Adriana jako przynęty, by odciągnąć wroga od konwoju. Z żadną z tych decyzji nie miał pan nic wspólnego. Prawda?

— Wiem — przyznał po chwili. — I wiem, że pani ma rację… i dziękuję, że mi to pani powiedziała… kiedyś na pewno będzie to dla mnie wiele znaczyć, ale teraz… teraz wszystko, o czym mogę myśleć, to mieszkańcy Graysona. I nie chodzi o to, że będą mnie obwiniać, ale o to, że stracili ją. Bo my wszyscy ją utraciliśmy, a to… to się po prostu wydaje niemożliwe!

— Wiem — Sorbanne westchnęła i przeczesała palcami włosy. — Zawsze tak się wydaje, jeśli chodzi o najlepszych, zgadza się? Wydają się niepodobni do nas: niezwyciężeni… prawie nieśmiertelni. Ich magia zapewnia im bezpieczeństwo i szczęśliwy powrót, bo tak musi być. Bo są zbyt ważni, byśmy mogli ich stracić. Ale prawda jest inna… nie są niezwyciężeni ani nieśmiertelni… nikt nie jest. A gdy w końcu ich zabraknie, reszta musi sobie jakoś z tym poradzić i dalej działać. I znaleźć następcę.

— Wątpię, żebyśmy tym razem zdołali to ostatnie — ocenił trzeźwo Greentree i uśmiechnął się smutno. — Och, poradzimy sobie i przeżyjemy, ma’am. Pochodzimy z Graysona i wiemy co nieco o tym, jak przetrwać. Ale nie znajdziemy nikogo, kto byłby w stanie ją zastąpić… kto byłby taki jak ona. Będziemy uboższym społeczeństwem, damo Madeleine, a ci, którzy ją znali, zawsze będą się zastanawiać, co zdołalibyśmy osiągnąć, gdybyśmy jej nie utracili.

— Może próby osiągnięcia poziomu, którego, jak sądzicie, spodziewałaby się po was, zainspirują was do osiągnięcia wyższego — zasugerowała łagodnie Sorbanne. — Niewielu może poszczycić się podobną spuścizną. A poza tym nie należy od razu zakładać, że „ją utraciliśmy”. Wszystko, co w tej chwili wiemy, to że Prince Adrian nie powrócił z misji. Naturalnie należy założyć najgorsze, ale nawet jeśli okręt zostaje zniszczony w walce, prawie zawsze część załogi przeżywa. A na podstawie tego, co wiem o lady Harrington, sądzę, że miałaby dość odwagi, by wziąć na siebie odpowiedzialność za poddanie okrętu. Wątpię, by zdecydowała się na walkę do końca, wiedząc, że nie może jej wygrać, i wiedząc też, że konwój jest już bezpieczny. Uważam, że istnieje przynajmniej pięćdziesiąt procent szans na to, że żyje i jest jeńcem wojennym.

— Ma pani prawdopodobnie rację, ma’am — przyznał Greentree. — I mam taką nadzieję… Ale Ludowa Republika nie traktuje jeńców najlepiej, a przyznaję, że gdybym należał do Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, to takiego oficera jak lady Harrington nie chciałbym szybko uwolnić, obojętnie na kogo mógłbym go wymienić. Biorąc zaś pod uwagę, jak długo ta wojna może potrwać, upłynie wiele lat, zanim wróci.

— Obawiam się, że w tej ostatniej kwestii jesteśmy zgodni — przyznała z westchnieniem Sorbanne — ale wiele lat to i tak krócej niż nigdy, kapitanie.

— Prawda, ma’am. Krócej.

Greentree jeszcze przez długą chwilę przyglądał się swojej czapce, potem wstał i wsunął ją pod lewe ramię.

— Dziękuję pani, admirał Sorbanne — powiedział, wyciągając rękę, gdy wstała. — Doceniam to, że poświęciła pani czas na osobiste spotkanie. I dziękuję za radę. Słuchając mojego skamlenia, pewnie odniosła pani wrażenie, że zapomnieliśmy o tym, iż lady Harrington była również poddaną Korony. Zapewniam, że tak nie jest, ma’am. Zdajemy sobie sprawę, jak bardzo Królewskiej Marynarce będzie jej także brak.

— Będzie — przytaknęła Sorbanne, ściskając jego dłoń. — Do zobaczenia, kapitanie Greentree: pan musi wrócić na Graysona, ja muszę zająć się organizowaniem spraw tu na miejscu. Do pana prywatnej wiadomości: kończę przygotowania do rozpoznania walką systemu Adler. Wyślemy tam dwie eskadry krążowników liniowych, więc jeśli Ludowa Marynarka poważnie nie wzmocniła swych sił w tym systemie, wykopiemy ich z powrotem do Barnett czy dokądkolwiek, skąd przybyli.

— Szkoda, że nie mogę wziąć w tym udziału, ma’am.

— Też tego żałuję, ale… — wzruszyła wymownie ramionami.

Greentree puścił jej dłoń i kiwnął głową. Odwzajemniła jego gest, a gdy odwracał się ku drzwiom, dodała, zatrzymując go w pół kroku:

— Jeszcze jedno, kapitanie. Z tego co wiem o panu, ma pan zwyczaj robić to, co uważa pan za swój obowiązek, niezależnie od tego jak nieprzyjemne by to było… Chcę, żeby pan wiedział, że dwie godziny temu wysłałam do systemu Yeltsin kuriera z oficjalnym komunikatem uznającym lady Harrington za zaginioną w akcji.

— Rozumiem… — Greentree, który zdążył odwrócić się ku niej, przyglądał jej się przez chwilę, wziął głęboki oddech i powiedział: — Rozumiem, damo Madeleine i dziękuję, choć chyba nie powinienem… Naprawdę jestem wdzięczny.

— Nie powiem, że nie ma za co, bo wolałabym, aby nikt nie musiał nikogo informować o jej zaginięciu, ale skoro już tak się stało… — urwała i wzruszyła wymownie ramionami.

Greentree pokiwał głową, zgadzając się z nią, i powiedział:

— W takim razie do zobaczenia, ma’am.

I wyszedł.

Chwilę po tym, jak zamknęły się za nim drzwi, Madeleine Sorbanne, nadal na nie spoglądając, odetchnęła głęboko i powiedziała miękko:

— Powodzenia, kapitanie.

Po czym wyprostowała się, zrobiła w tył zwrot i podeszła do biurka i piętrzących się na nim problemów.

* * *

Trzydzieści minut później po wzięciu głębokiego oddechu kapitan Thomas Greentree wysiadł z windy na pokładzie swego okrętu i zmusił się do marszu normalnym krokiem. Mimo to, idąc korytarzem, wiedział, że zdradza go nieruchoma, niczym wykuta z kamienia twarz. Nic nie był w stanie na to poradzić, a prawdę mówiąc, nawet nie wiedział, czy chciałby, to bowiem, co miał zrobić, było jakby próbą generalną przed tym, co go czeka po powrocie do systemu Yeltsin. Poza tym wyraz jego twarzy doskonale odpowiadał samopoczuciu, gdyż w piersiach miał coś, co przypominało zamarznięty granitowy głaz.

Skręcił za róg i odwrócił na moment wzrok od stojącej pod ścianą postaci w zielonym uniformie. Normalnie wartę przy drzwiach prowadzących do pomieszczeń zajmowanych przez lady Harrington pełnili James Candless lub Robert Whitman jako młodsi członkowie jej bezpośredniej ochrony. Kiedy jednak nie było jej na pokładzie, obowiązki przejmowali inni gwardziści dowodzeni przez zastępcę LaFolleta, Simona Mattingly’ego. Kapral Mattingly mógł postawić na warcie, kogo chciał, ale mimo że podoficerowie mieli inne obowiązki, teraz trzymał wartę osobiście. Stał wyprężony niczym na paradzie, w idealnie wyczyszczonym mundurze, którego guziki i wszystkie metalowe elementy wręcz lśniły. Założył nawet złoty akselbant z herbem Harrington noszony przez członków Osobistej Gwardii Harrington jedynie przy najformalniejszych okazjach.