Dodatkowy problem stanowiło to, że Honor nie tylko miała wyższy stopień i była ich dowódcą. Była też najstarszym rangą oficerem wśród jeńców, co automatycznie powodowało konieczność pewnego psychicznego odseparowania od reszty. Nie mogła liczyć, że towarzyszki uznają ją za jedną ze swoich, ale wypracowały najwygodniejsze możliwe wzajemne relacje i była im za to wdzięczna, gdyż w jej obecnej sytuacji jakakolwiek stabilizacja była mile widziana. Kontaktu z innymi jeńcami praktycznie nie miała i to także zżerało ją wewnętrznie. Nie wiedziała bowiem, co dokładnie dzieje się z ludźmi, za których nadal czuła się odpowiedzialna. W połączeniu ze strachem o to, co przyniesie przyszłość, była to destrukcyjna mieszanka…
Nimitz natomiast nie miał podobnych problemów i był prawie zadowolony. To znaczy każdy poza Honor uznałby, że jest w pełni zadowolony, gdyż jako urodzony oportunista jak zwykle znalazł sobie kogoś do wykorzystania. Honor wiedziała dzięki łączącej ich więzi, że czuje się złapany w pułapkę i że to mu nie daje spokoju. Co się zaś tyczy zachowań, to znając McGinley, zaczął od niej domagać się czesania czy głaskania, po czym łaskawie i bezwstydnie objął tym obowiązkiem pozostałe dwie panie oficer. Honor może i byłaby zazdrosna, gdyby nie zorientowała się, że zabawę zmienił w coś w rodzaju terapii zajęciowej dla nich i że jego zachowanie w znacznej części przyczyniło się do przełamania początkowych blokad i uprzedzeń Metcalf i DuChene.
Poza tym obserwowanie, jak skutecznie manipuluje innymi, „wyciągając” ich z depresji, pomagało jej zapomnieć o własnej. Choćby chwilowo. Zresztą jej współtowarzyszki nie były jedynymi, które znalazły się pod urokiem treecata. Shannon Foraker na przykład odwiedzała go (i Honor) tak regularnie, że Honor zaczęła się o nią obawiać. Zbytnie bowiem zaprzyjaźnienie się z oficerem Royal Manticoran Navy mogło dla oficera Ludowej Marynarki mieć przykre konsekwencje. Czuła się trochę winna, że nie dała tego Shannon do zrozumienia, ale za bardzo cieszyły ją jej wizyty. A potem Tourville zdecydował się wyznaczyć Shannon Foraker na swego oficera łącznikowego z jeńcami i problem sam się rozwiązał.
Wybór był doskonały, jeżeli Tourville’owi chodziło o kogoś, kto dopilnuje właściwego traktowania jeńców. W tym względzie mógł Foraker spokojnie zaufać. Honor podejrzewała, iż Tourville miał jeszcze inny powód i że to on był istotniejszy. Shannon bowiem mimo awansu nic się nie zmieniła — pozostała taka, jaką Honor poznała w Konfederacji Silesjańskiej, i oczywiste było, że chce się odwdzięczyć za traktowanie, jakiego zaznała na pokładzie HMS Wayfarer. Problem polegał na tym, że to, co w większości flot uznano by za godne pochwały honorowe intencje, w ogarniętej rewolucyjnym szałem Ludowej Marynarce mogło okazać się nader niebezpieczne. Ponieważ Foraker dostała rozkaz dopilnowania dobrego traktowania jeńców, niebezpieczeństwo to przestało istnieć, jako że nawet w Ludowej Marynarce paranoja nie osiągnęła jeszcze stopnia, w którym prześladowano by kogoś za wykonanie otrzymanego rozkazu.
Było mało prawdopodobne, by Shannon zorientowała się w rzeczywistych motywach kontradmirała Tourville’a (zakładając, że Honor odgadła je prawidłowo, ma się rozumieć), bo nadal zachowała dziecinną zgoła niewinność w podejściu do otoczenia. To zresztą stanowiło istotny składnik jej uroku. Shannon nie była głupia, ale niezdolna (albo też tak bardzo tego nie chciała, że na to samo wychodziło) poddawać swego zachowania naciskom ideologicznym szalejącym w Ludowej Marynarce. Wydawała się nie posiadać śladu konstruktywnej paranoi, która pozwalała innym oficerom przeżyć ten obłędny trójskok po polu minowym, i aż strach było myśleć, jak by skończyła, gdyby nie posiadała umiejętności i talentu tak wysoko cenionych przez przełożonych.
Honor złapała się na tym, że obawia się o jej przyszłość, co było nienormalne, bo raz że Shannon była oficerem wrogiej floty, i to w zasadzie dzięki niej i pechowi Honor trafiła do niewoli, a dwa że sama miała przed sobą znacznie gorsze perspektywy. Trudno jej było jednakże traktować Shannon Foraker jako naprawdę niebezpiecznego przeciwnika, wiedząc, że to ona dopilnowała kucharzy, by Honor dostawała większe i bardziej energetyczne posiłki, poświęcała swój wolny czas na grę w szachy z Marcią, dokarmiała Nimitza selerem albo zorganizowała Metcalf jej własne przybory malarskie uratowane z kabiny na HMS Prince Adrian.
Shannon poza tym mogła nie całkiem zdawać sobie sprawę z potencjalnego ryzyka jej grożącego, ale za to była świadoma, czego Honor boi się najbardziej, i zrobiła w tej sprawie, co mogła. Nie tylko sprowadziła innych, by poznali Nimitza, który wiedząc, o co toczy się gra, wspinał się na szczyty uroku, czyli przekupywał ich swymi wdziękami, w czym miał wieloletnią wprawę, ale też wielokrotnie „wypożyczała” go pod pozorem ćwiczeń. Przedstawiała go tylu ludziom na pokładzie, ilu tylko się dało, przekonując ich tym samym (przy aktywnej współpracy Nimitza), że treecat nie stanowi dla nich zagrożenia.
Honor była jej za to wdzięczna, choć nie miała zbytnich złudzeń co do skuteczności jej wysiłków, po tym jak Tourville poinformował ją, że jest w pełni świadom fizycznych możliwości treecata jako zabójcy. Miało to miejsce w czasie jednego z obiadów, na które regularnie zapraszał oprócz swoich oficerów trzech najstarszych rangą jeńców, czyli ją, McKeona i LaFolleta. Dawało to Honor okazję porozmawiania z nimi, choć Andrew wybitnie męczył się w trakcie posiłków. Gospodarzowi zaś umożliwiało różne rzeczy, między innymi nieoficjalne przekazywanie jej pewnych informacji, jak choćby tego, że wywiad Ludowej Marynarki dysponuje wcale kompletną teczką z informacjami na jej temat.
W pierwszym momencie zupełnie ją to zaskoczyło. Nie dlatego, by nie znała tej praktyki — sama wielokrotnie korzystała z podobnych, rutynowo kompletowanych materiałów o oficerach, co do których wywiad RMN uznał, że są wystarczająco ważni, by to robić, ale dlatego, że nie sądziła, iż sama za kogoś takiego została uznana przez przeciwnika. Po namyśle przyznała, że było to nawet logiczne z punktu widzenia Ludowej Marynarki, ale nadal uważała to za przesadę. Jakkolwiek było, w skład zebranych materiałów wchodziło nagranie z pewnego posiłku w pałacu Protektora na Graysonie, które swego czasu graysońskie media puszczały na okrągło. Sądząc z paru rzuconych od niechcenia uwag Tourville’a, widział je, a nikt, kto zobaczył w akcji żywą piłę łańcuchową, jaką był wówczas Nimitz, nie mógł wziąć go za udomowione zwierzątko czy niegroźną żywą maskotkę. Tourville najwyraźniej nie czuł się zagrożony, ale wątpiła, czy inni, którzy widzieli, jak Nimitz zabija zamachowców, będą podzielali jego stosunek do niego.
Fakt istnienia jej teczki miał też inną konsekwencję — powodował, że perspektywa rozdzielenia z Nimitzem stawała się wysoce prawdopodobna. I nawet trudno było się temu dziwić — gdyby to ona odpowiadała za jeńców, także nie byłaby uszczęśliwiona, gdyby któryś miał maskotkę potrafiącą bez trudu zabijać ludzi. Ta świadomość nie wpłynęła dodatnio na jej samopoczucie; dodała czarnych barw do i tak mrocznie rysującej się przyszłości.
A przyszłość, choć nie do końca pewna, była ponura. Być może tym bardziej ponura właśnie z uwagi na niepewność, było to bowiem coś, do czego nie przywykła i z czym szczególnie trudno było jej sobie poradzić. Po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że gdyby ktoś chciał wymyśleć sytuację obracającą jej zalety przeciwko niej samej, nie mógłby wybrać lepszej niż ta, w której właśnie się znalazła. Wydanie rozkazu poddania okrętu spowodowało, że jej poczucie obowiązku względem Królewskiej Marynarki i samej Królowej przemieniło się z siły w osłabiające poczucie winy. Podobnie rzecz się miała z poczuciem odpowiedzialności i lojalności (zawsze działającym w dwie strony) wobec podkomendnych. Robiła co mogła i dzięki uczciwości i honorowi takich oficerów jak Foraker i Tourville jej ludzie nie ucierpieli. Ale nie w tym kryło się sedno ona sama nie będzie mogła uczynić nic, by ich ochronić, kiedy tylko znajdą się poza zasięgiem władzy Tourville’a. A nie ulegało wątpliwości, że to nastąpi.