Выбрать главу

A ponad wszystko wybijała się troska o Nimitza. Ich więź stanowiąca przez ponad czterdzieści lat jej życia opokę, podstawę stabilizacji i miłości, na którą mogła liczyć nawet w najgorszych momentach, teraz stała się największym zagrożeniem. Mogła stracić Nimitza. Mogli jej go nie tylko zabrać, ale i zabić. Mógł to zrobić pierwszy z brzegu oficer odpowiedzialny za transport jeńców czy klawisz w obozie. A ona nie mogła go obronić. Mogła tylko z nim zginąć. I to wszystko mogła jedynie ukryć przed podwładnymi, poradzić na to nie była w stanie nic.

I dlatego jej strach rósł niczym źródło zakażenia, którego nie da się zdezynfekować. A rosnąc, niszczył ją coraz bardziej — zżerał siłę woli, poczucie własnej wartości i to, kim była. Mogła tylko próbować go ignorować… nie myśleć… i udawać, że go nie ma… wiedząc doskonale, że to nieprawda.

I to właśnie niszczyło ją kawałek po kawałku zupełnie jak wolno działająca trucizna. Nienawidziła własnej bezsilności i przerażenia. Nie tylko dlatego, że ją osłabiały, ale także dlatego, że uniemożliwiały jej robienie tego, co powinna, dla tych, na których swym rozkazem sprowadziła podobny los.

Podejrzewała, że jedynie Alistair i Andrew, i być może Marcia wiedzieli, co się z nią dzieje, a przynajmniej miała nadzieję, że nikt inny się nie zorientował. I tak wystarczająco złe było to, że najlepiej ją znający byli zmuszeni do zajmowania się jej słabościami i problemami, mając dość własnych zmartwień i powodów do obaw. Gdyby…

Ponure rozmyślania przerwał jej sygnał dobiegający od strony drzwi. Uniosła głowę, wdzięczna, że coś wybiło ją z samonakręcającej się spirali samopotępienia. Drzwi otworzyły się, ukazując Shannon Foraker — Honor zaczęła się uśmiechać, ale gdy zobaczyła jej minę, uśmiech zwiądł samoistnie. Wyczuła, że McGinley i DuChene wy padły z rytmu, a moment później przestały ćwiczyć. Sama także znieruchomiała.

— O co chodzi, towarzyszko komandor? — spytała jak zwykle i zaskoczył ją spokój własnego głosu.

— Towarzysz kontradmirał Tourville przesyła pozdrowienia. Prosił, bym panią poinformowała, że otrzymaliśmy nowe rozkazy — głos Shannon zabrzmiał równie nienaturalnie głośno i bez wyrazu, zupełnie jakby czytała tekst napisany przez kogoś innego.

Dopiero po sekundzie Honor zdała sobie sprawę, że tak właśnie było — Shannon była przecież posłańcem przekazującym wiadomość od Tourville’a. Foraker odchrząknęła zaś i mówiła dalej:

— Wrócił kurier wysłany do systemu Barnett. Meldunek był co prawda adresowany do dowódcy bazy DuQuesne, admirała Theismana, ale obecnie, jak się okazało, w systemie przebywa członek Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, towarzyszka Cordelia Ransom, więc naturalnie także zapoznała się z treścią meldunku.

Honor poczuła sekundowy wzrost nadziei, gdy usłyszała nazwisko Theismana — spotkała się z nim parę lat temu i wiedziała, że jest odważny i uczciwy. I kieruje się normalnymi zasadami moralnymi. Nadzieja prysła, gdy usłyszała drugie nazwisko. Jedyne, do czego była zdolna, to do zachowania kamiennego oblicza i niespuszczenia wzroku.

— Członkowie załogi oraz większość podoficerów i oficerów zostanie przewieziona bezpośrednio do obozu jenieckiego floty w systemie Tarragon — dodała Foraker. — Pani i starsi oficerowie oraz najstarsi rangą podoficerowie macie wraz z nami wrócić do systemu Barnett.

Shannon urwała, jakby szukając sposobu, by uniknąć ciągu dalszego, ale go nie znalazła, bo nie mogła, więc dodała jeszcze bardziej drewnianym głosem:

— Towarzyszka Ransom poleciła towarzyszowi kontradmirałowi Tourville’owi osobiście dostarczyć panią do Barnett, gdyż chce z panią porozmawiać, zanim zdecyduje, jakie będą dalsze losy pani sprawy. Tak dosłownie brzmi treść rozkazów otrzymanych przez kontradmirała Tourville’a.

— Rozumiem — sopran Honor nawet nie zadrżał.

Miała dziwne wrażenie, jakby stała z boku, obserwując kogoś obcego używającego jej ciała. Z danych zebranych przez wywiad na temat Ransom, do których miała dostęp, wiedziała, że to pijana władzą psychopatka. Nie było się co oszukiwać, po co też chciała z nią „porozmawiać” i jakie będą „losy jej sprawy”. Dziwne, ale poczuła ulgę — przynajmniej nie musiała już się katować fałszywymi nadziejami.

Usłyszała, jak Nimitz zeskakuje na pokład i idzie ku niej. Schyliła się, nie spuszczając wzroku z Shannon, i podniosła go, tuląc do siebie tak silnie, że powinien zaprotestować. Wydało jej się, że wszystko wokół zamarło — pozostała tylko Shannon z rozpaczą w oczach potwierdzającą wnioski, do jakich sama doszła, i ciepło treecata trzymanego w objęciach.

A potem zrozumiała, że się myli. Że jest jeszcze coś. Jej obowiązek. Obowiązek wobec samej siebie, swej Królowej i swoich ludzi. I wiedziała, że nie zawiedzie i nie zhańbi ich, załamując się wtedy, kiedy będą jej najbardziej potrzebować. I że zrobi, co tylko może, by pozostać sobą do samego końca i przyjąć go z taką godnością, na jaką tylko będzie ją stać.

— Dzięki, Shannon. Przekaż proszę moje podziękowania towarzyszowi kontradmirałowi Tourville’owi za to, że zechciał mnie o wszystkim poinformować. I za jego uprzejmość przez cały ten czas — powiedziała lady Honor Harrington szczerze.

I uśmiechnęła się.

ROZDZIAŁ XX

Hamish Alexander poczuł się tak, jakby ktoś rąbnął go w splot słoneczny.

Opadł na fotel, nie spuszczając wzroku z twarzy Nathana Robardsa, i w przestronnej kabinie admiralskiej superdreadnoughta Marynarki Graysona Benjamin the Great zapadła cisza przerywana jedynie tykaniem zabytkowego zegara. Zegar był prezentem od Cromarty’ego, co Hamish przypomniał sobie zdziwiony, że akurat w tej chwili przyszło mu to na myśl. Dopiero po paru sekundach uświadomił sobie, że szuka czegoś… czegokolwiek… co pozwoliłoby mu oderwać się od właśnie usłyszanej wieści. Tykanie jednak tylko podkreślało ciszę panującą w kabinie. W końcu powtórzył:

— Uznana za zaginioną?

Nawet w jego uszach zabrzmiało to głucho, jakby mówił ktoś inny.

— Tak, milordzie. Mam tu wiadomość od admirał Sorbanne — Robards wyciągnął ku niemu elektrokartę trzymaną dotąd pod pachą tak, jakby chciał się jej natychmiast pozbyć.

White Haven potrząsnął przecząco głową.

— Później — powiedział, opuścił wzrok i odchrząknął. — Później ją przeczytam, Nathan. Streść mi to, co najważniejsze.

Ku jego zaskoczeniu głos prawie wrócił mu do normy.

— Wstępny raport admirał Sorbanne nie zawiera zbyt dużo faktów, milordzie — ostrzegł Robards, ale White Haven tylko kiwnął głową, więc położył elektrokartę na biurku i zaczął mówić: — Ludowa Marynarka, tak jak już nas informowała dama Madeleine, odbiła system Adler. Jeszcze nie wiemy, czy chwilowo, czy na dłużej. Zniszczyli przy tej okazji prawie wszystkie stacjonujące tam okręty dowodzone przez komodor Yeargin. Lady Harrington nie wiedziała o tym, toteż nie miała podstaw, by podejrzewać wrogą obecność w systemie Adler. Z nie całkiem jasnych powodów odwiedziła kapitana McKeona, którego okręt, Prince Adrian, leciał jako czujka przed konwojem. Po wyjściu z nadprzestrzeni w systemie Adler zorientowała się, że system wpadł w ręce wroga, który urządził w nim zasadzkę. Poleciła kapitanowi McKeonowi odciągnąć okręty wroga od przewidywanego punktu wyjścia konwoju z nadprzestrzeni. Wysłała też sondę z rozkazem nakazującym kapitanowi Greentree natychmiastowy powrót do nadprzestrzeni i dalej do systemu Clairmont. Przekazała też, że ma zamiar udać się do Clairmont, gdy tylko będzie w stanie. Prince Adrian, gdy ostatni raz go widziano, leciał w stronę granicy wejścia w nadprzestrzeń kursem umożliwiającym nawiązanie z nim walki tylko jednemu okrętowi wroga: ciężkiemu krążownikowi lub krążownikowi liniowemu. Wymiana ognia rakietowego powinna być krótka, ale…