Jednak z takimi próbami ochrona i kontrwywiad radziły sobie skutecznie, natomiast przedstawiciele własnej propagandy okazali się tak radośnie bezmyślni (i mieli takie poparcie w osobie Ransom), że Theisman zaczął się ich bać. Wywiad Ludowej Marynarki i Urząd Bezpieczeństwa poświęcały dużo czasu i pieniędzy, by agenci rekrutujący się z neutralnych państw nagrywali dla nich informacje i inne materiały faktograficzne emitowane przez agencje informacyjne działające na terenie Gwiezdnego Królestwa. Tygodnie, a czasami miesiące trwało, nim materiały te docierały do nich i poddawane były analizom. Ale zawsze udawało się znaleźć w nich coś użytecznego, choćby jakiś szczegół dopełniający istotną układankę. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że agencje wywiadowcze strony przeciwnej robiły to samo, a to oznaczało, że należało bardzo uważać, co się pokazuje i mówi, by przypadkowym ujęciem czy zdaniem nie pogrzebać wielu miesięcy wysiłków w celu utrzymania tajemnicy.
Jeżeli choć dziesiąta część tego, co nakręcili podwładni Ransom, zostanie wyemitowana, to prościej będzie podsumować, co nie zostało zdradzone z tajemnic dotyczących obrony systemu Barnett i nowych odmian uzbrojenia zainstalowanego na okrętach mających pecha znaleźć się w systemie. Ponieważ Theisman nic nie mógł na to poradzić, potraktował to jak nieuchronny kataklizm, ale i tak co o tym pomyślał, cholera go trzęsła.
Z drugiej strony zaczęło mu świtać, że być może nie został jeszcze spisany na straty. Co prawda Ransom byłaby doskonałą pokerzystką, ale spędziła z nim zbyt wiele czasu na rozmowach i nagrała tyle materiału, że byłoby to czyste marnotrawstwo, gdyby został przeznaczony na straty wraz z systemem. Scenariusze tych rozmów wzmacniały te podejrzenia. Co prawda była to prymitywna i nachalna propaganda, niemniej jednak przedstawiała go jako bohatera, i to co się zowie. Gdyby zdecydowano, że ma zginąć na posterunku, byłoby to marnotrawstwo czasu i energii, a poza tym śmierć bohatera nie wpływa dobrze na morale cywilów, zwłaszcza kiedy to bożyszcze tłumów, czyli sama Cordelia Ransom, kreowała go na bohatera Ludowej Republiki.
Flaki mu się wywracały na myśl, że zostanie paladynem Komitetu, ale jeżeli taka była cena przeżycia, mógł się poświęcić. Istniała co prawda druga możliwość, nad którą wolał się nie rozwodzić — że ma być pośmiertnym bohaterem.
Jakkolwiek by było, nim na to wpadł, minęło sporo czasu, a potem nie bardzo miał głowę, by nad tym dumać, gdyż los spłatał mu kolejnego figla i dodał problemów bardziej palącej natury. Gdyby bowiem Ransom tu nie było, gdy przybył kurier od Tourville’a, nie dowiedziałaby się o jego meldunku, a o całej sprawie usłyszałaby na tyle późno, że miałaby znacznie utrudnione, o ile wręcz nie uniemożliwione jakiekolwiek działania na szkodę zainteresowanych. A tak…
Zaklął w duchu i upił solidny łyk. Alkohol eksplodował w żołądku, ale poza tym nie miał już większego wpływu — najwidoczniej osiągnął granicę skuteczności jako środek uspokajający. Teraz mógł być skuteczny jedynie jako środek nasenny. Westchnął głęboko i zapadł się wygodniej w fotel.
Nie miał pojęcia, jak Tourville zdołał przekabacić swojego komisarza i nakłonić go do współpracy, ale z treści meldunku jasno wynikało, że mu się to udało. Zamierzał wysłać wszystkich jeńców wraz z oficerami do obozu jenieckiego w systemie Tarragon będącego w jurysdykcji Ludowej Marynarki. Obozy jenieckie nie przypominały ośrodków wypoczynkowych, ale w przeciwieństwie do UB Ludowa Marynarka z oczywistych powodów traktowała jeńców porządnie. Co więcej przy tym właśnie obozie znajdowało się jedno z biur Komisji do spraw Jeńców Wojennych Ligi Solarnej sprawdzającej, czy jeńcy traktowani są zgodnie z konwencją denebską. Do biura tego trafiały od razu listy wszystkich osadzonych w obozie jeńców, dzięki czemu władze Gwiezdnego Królestwa w ciągu paru tygodni dowiedziałyby się wszystkiego o losie Prince Adriana… a Honor Harrington byłaby bezpieczna.
Naturalnie nie powstrzymałoby to UB przed zabraniem jej, ale jak dotąd Urząd Bezpieczeństwa pozostawiał jeńców w rękach wojska, jeśli już tam trafili. Nawet gdyby w tym przypadku próbował zmienić tę zasadę, los Harrington byłby już powszechnie znany, a jej pozycja i sława stanowiłyby dodatkową ochronę. Nawet rzeźnicy z UB nie byli aż tak głupi, by spróbować źle ją traktować, wiedząc, że wszyscy ich obserwują. Ktoś, być może nawet sama Ransom, zrozumiałby, jaką okazję propagandową dałoby to Sojuszowi i jakie kłopoty mogło sprawić w stosunkach z Ligą Solarną.
Niestety obecność Ransom zniweczyła cały plan Tourville’a. A jej polecenia wywołały u Theismana zimny dreszcz. Poleciła bowiem wysłać do systemu Tarragon tylko członków załogi oraz młodszych oficerów i podoficerów, a resztę, czyli najważniejszych jeńców, dostarczyć do Barnett. Tego należało się spodziewać, biorąc pod uwagę, iż wśród nich znajdowała się Harrington. Natomiast najgorsze było to, że Ransom zakazała informować kogokolwiek tak o tym, jak w ogóle o wzięciu jej do niewoli. Zakaz obejmował nie tylko inspektorów Ligi czy władze Królestwa Manticore, ale także resztę Ludowej Marynarki. Nikt nie miał prawa wiedzieć, że Honor jest jeńcem, a to w Ludowej Republice mogło nasuwać tylko i wyłącznie jeden, zdecydowanie alarmujący wniosek.
Bezpieka działająca za rządów Legislatorów była wystarczająco wszechmocna i napawająca strachem. Proces uznano za upierdliwy detal techniczny, którym nie ma sensu sobie głowy zawracać, a wszyscy słyszeli szeptane ze strachem opowieści o kimś, kogo „zniknęła” bezpieka czy Policja Higieny Psychicznej. Tak to właśnie określano — „zniknęła” albo „ktoś został zniknięty”. Ubecja była znacznie gorsza — nikt niczego nie musiał szeptać, bo Urząd Bezpieczeństwa chciał, żeby wszyscy wiedzieli o aresztowaniach i karach. A procesy przestały być upierdliwym drobiazgiem — stały się starannie reżyserowanym cyrkiem propagandowym opartym nieodmiennie na przyznaniu się oskarżonych do winy i legalizującym każde bezprawie UB. Naturalnie procesy toczyły się jedynie w określonych wypadkach. Niezależnie zresztą czy do procesu doszło czy nie, pierwszy etap był zawsze taki sam — najpierw ofiara „znikała”, a potem zastanawiano się, co z nią dalej zrobić. Na proces zawsze można było dostarczyć ją już odpowiednio „przygotowaną” do występu. A jeśli procesu nie było, to zniknięcie po prostu z czasowego stawało się wieczne.
Nie wierzył, by Ransom miała takie właśnie zamiary wobec Harrington, gdyż to rozwiązanie posiadało zbyt wiele wad, które musiała dostrzegać. Powtarzał to sobie do znudzenia, ale w głębi duszy wcale nie był o tym przekonany. W ciągu ostatnich lat popełniono zbyt wiele idiotyzmów w imię rewolucji i dobra ludu. Przelano zbyt wiele krwi tylko dlatego, że bezmózgowi psychopaci, którzy nagle stali się ważni, mogli to bezkarnie zrobić.
A on nie chciał, żeby coś podobnego przytrafiło się Honor Harrington.
Wypił następny, mniejszy łyk, zamknął oczy i przycisnął chłodne szkło do czoła. Opary alkoholu zniosły pewne blokady, które sam sobie nałożył, i dzięki temu był w stanie kontynuować proces myślowy biegnący w kierunku, którego na pewno nie rozważałby na trzeźwo…