Выбрать главу

— Rzeczywiście, szkoda, że tego nie widziałem. Co było potem?

Davidson patrzył na mnie niezdecydowany.

— Poczekaj. — Wyszedł z pokoju na moment. Po chwili wrócił. — Starzec się zgadza. Co chcesz wiedzieć?

— Wszystko. Opowiedz mi o wczorajszym dniu.

— Byliśmy w akcji. Wtedy właśnie mnie załatwili — pomachał do mnie swoją złamaną kończyną. — Miałem szczęście dodał — trzech agentów zginęło. Była niezła rozróba.

— Ale jak do tego doszło? Czy Prezydent…W tym momencie do pokoju wpadła Doris.

— A, tutaj jesteś! — zawołała do Davidsona. — Mówiłam, że masz zostać w łóżku. Jedziesz do Szpitala Miłosierdzia. Ambulans czeka od dziesięciu minut.

Uśmiechnął się i wstał. Zdrową ręką uszczypnął mnie w policzek.

— Spokojnie. Beze mnie nie zaczną.

— Więc się pośpiesz.

— Idę. — I ruszył za nią do drzwi.

— Hej! Co z Prezydentem?

— On? W porządku. Nawet nie draśnięty — krzyknął, stojąc na korytarzu.

Za chwilę wróciła rozgniewana Doris.

— Pacjenci — zabrzmiało to jak przekleństwo — nie mam już cierpliwości do was. Powinnam dać mu ten zastrzyk dwadzieścia minut temu, żeby zadziałał. A tak, dostał go dopiero w karetce.

— Jaki zastrzyk? — zapytałem.

— Nie powiedział ci?

— Skądże.

— Chyba nie ma powodów, by trzymać to w tajemnicy. Amputacja powyżej lewego ramienia i przeszczep.

— O rany! — było mi go żal. Jednocześnie pomyślałem,że przez jakiś czas nie dokończy swojego opowiadania. Zostanie tam pewnie przez dwa tygodnie. Zastanawiałem się, co ze Starcem. Ale chyba wyszedł z tego cały, przecież Davidson rozmawiał z nim przed wyjściem.

— A co ze Starcem? Chyba, że nie możesz mi tego zdradzić — zagadnąłem Doris.

— Czas na posiłek i drzemkę — powiedziała i przygotowała jak co dzień szklankę mlecznego napoju.

— Mów kobieto, bo nie zmusisz mnie, żebym to wypił.

— Starzec? Czy jest szefem Sekcji?

— Przestań udawać.

— Nie ma go na liście chorych. Przynajmniej u nas — zamyśliła się. — I całe szczęście. Nie chciałabym mieć takiego pacjenta.

Rozumiałem ją.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Jeszcze przez dwa dni obchodzono się ze mną jak z dzieckiem. To był mój pierwszy prawdziwy odpoczynek od lat. Prawdopodobnie podawali mi jakieś środki uspakajające, bo po każdym posiłku byłem bardzo śpiący. Doris zachęcała mnie, no może raczej zmuszała, do spacerów po pokoju i nieskomplikowanych ćwiczeń. Ale byłem jeszcze dość słaby, chociaż moje rany wygladzały dużo lepiej.

Trzeciego dnia, w moim pokoju pojawił się nagle Starzec.

— No — powiedział. — Kiedy przestaniesz symulować.

— Nie wkurzaj mnie! Daj mi jakieś spodnie, a pokażę ci kto tu symuluje — nie wytrzymałem.

— Spokojnie synu, spokojnie — obejrzał moją kartę choroby. — Siostro. — Zawołał Doris. — Proszę przynieść temu młodemu człowiekowi szorty. Wraca do swoich obowiązków.

Doris spojrzała jakby usłyszała coś niestosownego.

— Niech pan posłucha! — powiedziała oburzona. — Nie obchodzi mnie, że jest pan szefem Sekcji. Tutaj nie ma pan prawa wydawać rozkazów. Doktor będzie…

— Dosyć! — przerwał jej brutalnie Starzec. — Proszę przynieść te gacie i przysłać do mnie doktora.

— Ale…

Podszedł do niej, obrócił ją i popchnął lekko do przodu.

— Już!

Wyszła, mrucząc coś pod nosem. Szybko wróciła. Bez spodni, za to z doktorem.

Lekarz nie wyglądał na zadowolonego.

— Byłbym wdzięczny, gdyby nie wtrącał się pan do moich pacjentów — oznajmił obrażonym tonem.

— On nie jest pańskim pacjentem. Potrzebuję go i mam zamiar zabrać go stąd.

— Tak? Jeżeli nie podoba się panu sposób w jaki prowadzę oddział, może pan natychmiast otrzymać moją rezygnację.

— Przepraszam sir. Czasami jestem zbyt pochłonięty innymi problemami, żeby pamiętać o właściwym zachowaniu. Czy moglibyśmy sprawdzić jaki jest stan zdrowia agenta? Jest mi bardzo potrzebny.

— Oczywiście, sir — wycedził przez zęby doktor. Podszedł do łóżka i zaczął studiować kartę choroby. Potem usiadł na łóżku i sprawdził moje odruchy.

— Potrzebowałby jeszcze kilku dni na pełną rekonwalescencję, ale jeśli to ważne, może pan go zabrać. Siostro, proszę przynieść ubranie dla pacjenta — powiedział, świecąc mi w oczy małą lampką.

Doris podała mi szorty i buty. Lepiej bym się prezentował w koszuli szpitalnej. Ale wszyscy dookoła wyglądali tak jak ja. Poza tym, widok nagich pleców bez pasożytów działał na mnie uspokajająco. Powiedziałem o tym Starcowi.

— Jeśli nie opanujemy sytuacji przed zimą, będziemy załatwieni — mruknął.

Zatrzymał się przed drzwiami ze świeżo wymalowanym napisem: „Laboratorium Biologiczne. Wstęp Surowo Wzbroniony!” Otworzył drzwi.

— Dokąd idziemy — zapytałem przerażonym głosem.

— Zobaczyć twojego pasożyta.

— Tak myślałem. Ale nie, dziękuję — poczułem, że zupełnie nieświadomie zacząłem się trząść.

— Posłuchaj synu — powiedział łagodnie. — Musisz pokonać strach. Wiem, że to trudne. Ja spędziłem tu wiele godzin. Patrzyłem, próbując się przyzwyczaić do jego widoku.

— Nic nie rozumiesz. — Drżałem już tak, że musiałem oprzeć się o framugę.

Domyślam się, że wolałbyś mieć to już za sobą — powiedział powoli, przyglądając mi się uważnie. — Ty byłeś jego ofiarą, Jarvis… — przerwał.

— Masz rację. To zupełnie co innego. Nie zmusisz mnie, żebym tam wszedł.

— W porządku synu. Doktor miał rację. Jest jeszcze za wcześnie — był raczej skruszony niż zły. Odwrócił się i ruszył w kierunku laboratorium.

— Szefie! — zawołałem po chwili.Zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco.

— Poczekaj! Idę.

— Nie musisz.

— Podjąłem już decyzję. Pomóż mi tylko opanować dreszcze wstrząsające mym ciałem.

Objął mnie ramieniem ciepło i przyjaźnie. Byłem mu za to wdzięczny, sam nie dałbym sobie rady. Przeszliśmy przez kolejne drzwi. Znaleźliśmy się w dużym, ciepłym i wilgotnym pomieszczeniu. Na środku stała wielka klatka, a w niej małpa. Patrzyła na nas, uwięziona w rusztowaniu z metalowych prętów i skórzanych pasów. Ramiona i nogi zwisały jej jakby nie miała nad nimi kontroli. Później dowiedziałem się, że tak było naprawdę. Znowu poczułem się bardzo źle.

— Obejdź klatkę dookoła. Powoli i ostrożnie — powiedziałStarzec. Najchętniej wycofałbym się, ale on ciągle trzymał mnie za ramię. Małpa przez cały czas wodziła za nami oczami.

„Mój pasożyt — pomyślałem — rzecz, która żyła na moim ciele, mówiła moimi ustami, myślała moim mózgiem. Mój władca”.

— Bądź spokojny — odezwał się znowu Starzec. — Przyzwyczaisz się. Popatrz przez chwilę w inną stronę.

Zrobiłem to. Rzeczywiście pomogło. Niewiele, ale zawsze. Parę razy odetchnąłem głęboko, żeby uspokoić oszalałe serce. Znowu spojrzałem. Wygląd pasożyta budził we mnie największe przerażenie. Czułem to już, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jakie są ich możliwości. Powiedziałem o tym Starcowi. Słuchał mnie uważnie, chociaż jego oczy wpatrzone były cały czas w pasożyta.

— Wiem. Ze wszystkimi jest tak samo. Odczuwają niewytłumaczalny strach i nie potrafią nad nim zapanować. Może dlatego są wciąż silniejsze od nas. Nagle odwrócił wzrok. Jego stalowenerwy napięte były do granic możliwości.