Dotychczas nie miałem czasu nawet rzucić okiem na mojego pasażera. Leżał ciągle tam, gdzie go pozostawiłem, nieprzytomny lub martwy. Teraz, kiedy wróciłem do bezpiecznej strefy i nie miałem technicznej możliwości przekroczenia legalnej prędkości, mogłem włączyć pilota automatycznego. Uruchomiłem przekaźnik, zgłosiłem prośbę wydzielenia pasa lotu i nie czekając na pozwolenie, przełączyłem się na automat.
Technicy z kontroli pewnie mnie wyklęli i jeszcze wpisali mój sygnał na listę wykroczeń, ale musieli przecież mnie jakoś wcisnąć w system. Obróciłem siedzenie i przyjrzałem się temu facetowi.
Oddychał, ale wciąż był nieprzytomny. Miał ranę na twarzy — pewnie od uderzenia wazą. Ale chyba niczego mu nie złamałem. Poklepałem go po twarzy. Nie zdołałem jednak go ocucić.
Martwy pasożyt zaczynał śmierdzieć, ale nie było sposobu, żeby bestię usunąć. Zostawiłem ich i wróciłem na swoje miejsce.
Zegar wskazywał, że w Waszyngtonie jest dwudziesta pierwsza trzydzieści, a ciągle miałem jeszcze ponad sześćset mil do przebycia. Przy najlepszych układach, biorąc pod uwagę lądowanie, dostanie się do Białego Domu i znalezienie Starca, będę tam kilka minut po północy. Nie uda mi się w ten sposób wywiązać z zadania i jestem pewien, że Starzec da mi niezłą szkołę.
Przyjrzałem się prawej części pojazdu. Napęd na tę stronę został całkowicie zniszczony i pewnie będzie potrzebował gruntownego remontu. Bałem się, że poruszając się szybciej stworzę niebezpieczeństwo wybuchu jeżeli stracę równowagę. Spróbowałem połączyć się ze Starcem przez radio.
Nadajnik nie działał. Musiał się zepsuć w jednym z bardziej forsownych wydarzeń tego dnia. Nie mogłem pojąć, dlaczego tak się stało — obwody, tranzystory i cała reszta jest zalana plastykiem, także nadajnik jest odporny na wstrząsy i wybuchy. Schowałem go do kieszeni i pomyślałem, że dziś zdarzył się jeden z tych dni, kiedy nie powinienem wychodzić z łóżka.
Włączyłem przekaźnik i nacisnąłem guzik ogłaszający stan zagrożenia.
— Kontrola! — zawołałem. — Kontrola! Jestem w niebezpieczeństwie!
Ekran rozświetlił się i zobaczyłem młodego człowieka. Odetchnąłem z ulgą, do połowy był rozebrany.
— Tu blok kontrolny. Co pan robisz, do cholery, w powietrzu? Próbuję się połączyć odkąd wkroczył pan na moje terytorium.
— Spokojnie. Musicie mnie połączyć z najbliższym dowództwem wojskowym. To cholernie ważne.
Nie wyglądał na zdziwionego, ale obraz zniknął. Natychmiast pojawił się następny. To było Wojskowe Centrum Informacyjne. Serce mi rosło. Wszyscy byli nadzy do połowy. Na pierwszym planie zobaczyłem twarz młodego oficera. Chciałem go ucałować.
— Stan zagrożenia. Proszę mnie natychmiast połączyć z Pentagonem i Białym Domem.
— Kim pan jest?
— Nie ma czasu. Jestem cywilnym agentem, ale mój numer identyfikacyjny i tak panu nic nie powie. Proszę się pośpieszyć.Na ekranie pojawił się starszy komandor lotnictwa.
— Proszę natychmiast lądować! — rozkazał.
— Niech mnie pan posłucha. To jest sprawa najwyższej wagi. Dotyczy poważnego zagrożenia. Muszę się połączyć…
— Właśnie w związku z poważnym zagrożeniem — przerwał mi. — Wszystkie cywilne pojazdy wylądowały trzy godziny temu.Ląduj!
— Ale ja muszę…
— Ląduj, albo cię zestrzelimy. Wysłałem już jeden pocisk pół mili nad tobą. Spróbuj wykonać jakiś niepotrzebny manewr, a zlikwidujemy twój pojazd.
— Czy pan mnie wysłucha? Wyląduję, ale muszę natychmiast…
Wyłączył się, zostawiając mnie bez wyboru.
Pierwszy pocisk przeleciał trochę bliżej niż pół mili ode mnie. Wylądowałem.
Miałem wprawdzie małe kłopoty, ale wszystko skończyło się dobrze. Jednak na lotnisku oślepili mnie ostrym światłem i rzucili się na mnie, zanim zdążyłem sprawdzić, czy pojazd jest bardzo uszkodzony. W centrum miałem osobiście spotkać się z komandorem. Po chwili pojawił się oddział do badań psychicznych — podali mi odtrutkę na test we śnie, a komandor nadał moją wiadomość. Ale wtedy była tutaj już pierwsza trzynaście, i Akcja Powstrzymania Strumienia trwała dokładnie od godziny i trzynastu minut.
— Starzec wysłuchał mojego streszczenia, chrząknął i powiedział, żebym się zamknął i przyszedł do niego rano.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Jeśli wówczas przeszlibyśmy się ze Starcem po Narodowym Parku Zoologicznym, może nie musiałbym jechać do Kansas City. Dziesięć pasożytów, które złapaliśmy na połączonej sesji Kongresu, plus dwa złapane następnego dnia zostały przekazane dyrektorowi zoo, aby je umieścił na nieszczęsnych szympansach i orangutanach.
Dyrektor zamknął małpy w zoologicznym szpitalu. Dwa szympansy Abelard i Heloiza siedziały razem w klatce. Zawsze zresztą przebywały razem i nie było powodu, aby je rozdzielać. Może właśnie to, co się stało reasumuje nasze psychologiczne trudności w zrozumieniu przybyszów z Tytana. Okazało się, że ludzie transplantujący pasożyty na małpy, myśleli w sposób bliższy zwierzętom niż pasożytom.
Obok klatki z szympansami umieszczono rodzinę gibbonów zarażonych gruźlicą. Gibbony nie zostały użyte jako żywiciele z powodu choroby. Małpy z obu pojemników nie miały możliwości komunikowania się. Klatki zostały oddzielone od siebie przeźroczystą ścianką, uszczelnioną pasami, a każdy pojemnik miał własny system wentylacyjny. Widywałem gorsze szpitale. Pamiętam jeden na Ukrainie…
W każdym razie następnego ranka ścianka zniknęła i wszystkie małpy siedziały razem. Abelard i Heloiza znalazły sposób na zlikwidowanie przegrody. Wszyscy byli pewni, że zabezpieczenia są zbyt skomplikowane dla zwierząt, ale okazało się, że żerujące na nich pasożyty poradziły sobie z łatwością. Znaleziono w klatce siedem małp i siedem pasożytów.
Odkryto to dwie godziny po moim wyjeździe do Kansas City, ale Starzec nie został zawiadomiony. Gdyby został, wiedziałby, że Kansas jest przepełnione pasożytami i prawdopodobnie nieodbyłaby się Akcja Powstrzymanie.
Ta akcja okazała się chyba największym militarnym niewypałem w historii. Wszystko zostało dokładnie przygotowane. Punktualnie o godzinie dwunastej przeprowadzono naloty na około osiemdziesiąt sześć tysięcy punktów: wydawnictwa gazet, bloki kontroli, stacje nadawcze… Wysłano tam najlepszą część oddziałów, a także techników do obsługi zajętych stacji.
Potem, w każdej lokalnej rozgłośni miało być nadane przemówienie Prezydenta. Akcja odsłaniania pleców powinna w ten sposób dotrzeć do każdego miejsca w kraju, wojna miała się zakończyć i zostałby tylko smutny obowiązek uprzątnięcia terenu walki.
Dwadzieścia pięć minut po północy zaczęły nadchodzić meldunki z opanowanych przez pasożyty punktów. Jakiś czas potem proszono o pomoc z innych miejsc. Ale rankiem okazało się, że wszystkie zadania zostały wypełnione, operacja przechodzi sprawnie, komandosi wylądowali i przekazywali raporty już z ziemi.
I to był ostatni raport. Nikt już ich potem nie słyszał. Czerwona strefa wchłonęła całe wysłane tam siły zbrojne, jakby ich nigdy nie było. Jedenaście tysięcy pojazdów wojskowych, pochód stu tysięcy ludzi wraz z technikami, siedemnaście grup komandosów. Dlaczego tak się stało? Wojska Stanów Zjednoczonych nie poniosły większej porażki od czasu Czarnej Niedzieli. Nie chodzi tu o wielkość strat, ale o to, że były tak wyselekcjonowane.
Nie krytykuję Martineza, Rextona, sztabu generalnego ani tych nieszczęśników, którzy to zorganizowali. Wszystko zostało należycie przygotowane i oparte na tym, co wydawało nam się prawdziwymi danymi.
Do tego sytuacja wymagała natychmiastowego działania najlepszymi środkami jakie posiadaliśmy. Gdyby Rexton posłał kogoś innego niż swoich najlepszych chłopców, zasłużyłby na sąd wojenny.