— Powiedz mi! — prosiłem, ale nie posłuchał mnie. Skierował się do drzwi i wyszedł.
Postanowiłem szybko nadrobić braki w oglądaniu wiadomości. Mój mało skomplikowany mózg nigdy nie mógł znieść ich chaosu. Okazało się, że przegapiłem informację o zarazie w Azji, drugie co do ważności doniesienie w tym stuleciu. „Czarna śmierć”, po raz pierwszy od XVII wieku, rozprzestrzeniła się w takim tempie na cały kontynent.
Nie mogłem tego zrozumieć. Komuniści to szaleńcy, nikt w to nie wątpi, ale ich metody zapewniające ochronę zdrowia społeczeństwa są całkiem skuteczne. Sam to widziałem. Są na pewno tak samo dobre jak nasze, a nawet w niektórych przypadkach lepsze. Badania przeprowadza się tam obowiązkowo i systematycznie. Żeby taka zaraza mogła się rozprzestrzeniać, kraj musi być pełen szczurów, pcheł i wszy. A przecież komuniści w rozpędzie oczyścili z tego świństwa nawet Chiny. Do tego stopnia, że zaraza morowa czy tyfus stały się tam raczej endemiczne niż epidemiczne. Zaraza jednak rozprzestrzeniała się wszędzie, w Rosji, Chinach, Syberii. Sytuacja okazała się na tyle poważna, że system rządów się załamał i poproszono o pomoc ONZ. Co się mogło stać?
Pomyślałem chwilę i nagle wszystko okazało się jasne. Odszukałem Starca.
— Szefie, pasożyty opanowały Azję? — zapytałem z przerażeniem.
— Tak.
— Wiedziałeś? Na Boga, musimy się pospieszyć, bo jeżeli tego nie zrobimy cała dolina Missisipi już wkrótce będzie w takim samym stanie co Azja. Przecież wystarczy jeden szczur, jeden mały szczur… — Przypomniałem sobie swoje życie pośród pasożytów. One wogóle nie dbały o higienę, nie obchodził ich też stan do jakiego doprowadzili się żywiciele. Przecież ja wtedy ani razu się nie kąpałem. Mam wątpliwości, czy którykolwiek człowiek opanowany przez pasożyta na obszarze od granicy kanadyjskiej po Nowy Orlean bierze kąpiel. Władcy odrzucili już maskaradę.
— Może tak będzie lepiej — powiedział Starzec smutno. — Może to jest jedyne wyjście?
— Równie dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji byłoby zbombardowanie połowy świata… To będzie bardziej higieniczny sposób.
— Może. Wiesz przecież, że tego nie zrobimy. Dopóki jest jakaś szansa wytępienia tych potworów musimy walczyć.
Spróbowałem sobie poukładać to wszystko. Wciąż byliśmy w trakcie nieustannego wyścigu z czasem. Ale przecież pasożyty nie są tak głupie, żeby wykorzystywać swoje ofiary w nieskończoność, szczególnie przy takim traktowaniu. Po jakimś czasie człowiek żyjący w takich warunkach nie nadaje się do niczego. Potrzebuje natychmiastowej pomocy, albo umiera. Może dlatego wciąż przenoszą się z jednej planety na drugą, niszcząc przy tym wszystko czego się dotkną. Kiedy umierają żywiciele, po prostu szukają następnych.
To była tylko teoria. Tylko jedno było pewne: w każdej chwili w czerwonej strefie może się wydarzyć to samo, co w Azji. Postanowiłem zrobić to, o czym myślałem już od jakiegoś czasu. Będę towarzyszył Mary podczas tych koszmarnych seansów hipnotycznych. Jeżeli rzeczywiście w jej podświadomości tkwi informacja o tym, co zabiło pasożyty na Wenus, to może ja podczas badań dostrzegę coś, co inni pominęli. Miałem zamiar zrobić to, bez względu na sprzeciwy kogokolwiek, nawet jeśli będzie to Starzec. Miałem już dość traktowania mnie po trosze jak królewskiego małżonka, a po trosze jak niechciane dziecko.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
Mieszkałem teraz z Mary w niewielkiej kwaterze. Nadawało się to najwyżej dla jednej osoby i nie wpływało najlepiej na nasze samopoczucie. Ale cóż laboratorium nie przewidywało chyba wśród swoich pracowników małżeństw.
Następnego ranka obudziłem się wcześniej niż Mary i jak codzień sprawdziłem jej plecy. Po chwili jednak otworzyła oczy i uśmiechnęła się sennie.
— Możesz spać, masz jeszcze trzydzieści minut — powiedziałem.
Ale Mary przeciągnęła się i postanowiła wstać.
— Mary czy wiesz jaki jest czas wylęgania się zarazków tyfusu? — zapytałem.
— A powinnam? Była wyraźnie zdziwiona tym pytaniem, ale nie przywiązywała do niego żadnej wagi. — Wiesz że masz jedno oko ciemniejsze niż drugie?
Potrząsnąłem jej ramieniem.
— Skoncentruj się. Wczoraj wieczorem byłem w bibliotece laboratorium i robiłem obliczenia. Według nich pasożyty opanowały Rosję o trzy miesiące wcześniej.
— Tak, oczywiście.
— Wiesz o tym? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— Bo mnie nie pytałeś. Nikt mnie nie pytał.
— Na miłość boską — zawołałem — spóźnimy się na śniadanie.
— Masz dzisiaj badanie o tej samej porze? — zapytałem, kiedy wyszliśmy z łóżka.
— Tak.
— Mary, dlaczego nie mówisz im tego o co cię pytają? Wyglądała na zdziwioną.
— Ale ja nie wiem o co oni mnie pytają.
— Tak właśnie myślałem. Głęboki trans z nakazem „zapomnij”?
— Tak przypuszczam — zastanowiła się.
— Więc dzisiaj będzie inaczej. Idę z tobą.
— Dobrze kochanie.
Wszyscy jak zwykle czekali w biurze doktora: Starzec, sam Steelton, niejaki pułkownik Gisby, który był tu szefem sztabu, jakiś podpułkownik i cała masa pracowników technicznych i pomocników. Wygląda na to, że w wojsku potrzeba przynajmniej ośmiu osób, żeby jakiś oficer mógł dmuchnąć w chusteczkę.
Starzec wyraźnie zdziwił się, kiedy mnie zobaczył, ale nic nie powiedział. Sierżant, który pilnował drzwi próbował mnie zatrzymać.
— Dzień dobry pani Nivens — przywitał Mary. — Pana nie ma na liście — dodał po chwili.
— Właśnie zapisuję się na tę listę — odparłem i wepchnąłem się do środka.
Pułkownik był wściekły. Spojrzał na mnie groźnie.
— Co tu się dzieje? — zapytał Starca.
Starzec nie odpowiedział mu, ale także nie wyglądał na zadowolonego. Wszyscy patrzyli na mnie chłodno, oprócz jednej dziewczyny — sierżanta, która nie mogła się powstrzymać i zachichotała.
— Chwileczkę panie pułkowniku… — odezwał się Starzec. Podszedł do mnie.
— Synu, przecież mi obiecałeś… — powiedział tak cicho, że tylko ja to usłyszałem.
— To było nieuczciwe żądać ode mnie takiej obietnicy. Odwołuję wszystko.
— Ale ty nie możesz nam pomóc. Nie znasz się na tym. Wyjdź stąd, chociażby ze względu na Mary.
Do tej pory nie przyszło mi do głowy, że przecież on także nie ma tu nic do roboty.
— Myślę, że ty także jesteś tu zbędny. Nie wydaje mi się, żebyś się na tym znał. Więc wyjdź.
Obydwoje spojrzeliśmy na Mary. Widać było, że gotowa jest zdać się na moją decyzję.
— Zastanów się synu — wyszeptał powoli — to może być niebezpieczne.
— Wydaje mi się, że dokonujecie eksperymentów na mojej żonie. I od tej pory ja będę dyktował warunki. Albo żadnych eksperymentów nie będzie.
— Czy pan oszalał, młody człowieku? — odezwał się pułkownik.
— A pan właściwie co tutaj robi? — Spojrzałem na jego insygnia wojskowe. — Czy oprócz tego ma pan jeszcze jakieś kwalifikacje? A może jest pan psychologiem?
— Wyraźnie się zmieszał, chociaż próbował tego nie okazać.
— Wydaje mi się, że pan zapomniał, iż znajdujemy się w obiekcie wojskowym.
— A pan zdaje się zapomina, że ani ja, ani moja żona nie jesteśmy personelem wojskowym — dodałem — wychodzimy Mary.
— Tak, Sam.
— Zostawię informację gdzie można nas znaleźć — poinformowałem Starca.
Ruszyłem do drzwi, Mary udała się za mną.