— Nigdy nie sądziłem… — zaczął Tuttle, lecz Stoner uciszył go, podniósłszy do góry palec.
— Nie lubię być traktowany jak więzień — rzekł — ale już pierwszego dnia zdecydowałem się wam ulec, ponieważ wiem i wiedziałem długo przed nim — Stoner zrobił gest w stronę McDermotta — jak ważny jest ten projekt.
— Posłuchaj, Stoner, uważnie — zatokował Wielki Mac, lecz ten zignorował go.
— Jestem tutaj i zostanę — mówił. — Więc nie próbujcie mi grozić, bo nie jestem dzieciakiem, którego łatwo nastraszyć. Pamiętajcie o tym!
Przez dłuższą chwilę nie padło żadne słowo i tylko McDermott z Tuttle’em wymieniali niespokojne spojrzenia. Stoner zaś słuchał, jak wzdycha wiatr i szepczą coś korony bezlistnych drzew.
Wreszcie Tuttle przerwał milczenie.
— Wyłożył nam pan swój punkt widzenia — rzekł, nie przestając patrzeć na zgięty słup. Potem na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. — Cieszę się, że jest pan po naszej stronie — dodał.
Stoner skinął głową i ruszył ku drzwiom kuchni.
— Ale my wciąż musimy sprawować ścisłą kontrolę nad wszystkimi zaangażowanymi w projekt — powiedział Tuttle, podążając za nim.
— Ja to rozumiem — rzekł Stoner. — Ale nie bredźcie o tym, że nie będę mógł zadzwonić do moich dzieciaków.
— W porządku… jak długo nie będzie pan próbował przemycać listów na zewnątrz.
— Nie będę.
Weszli do kuchni i Stoner zdjął wiatrówkę, zaś McDermott i Tuttle skierowali się prosto ku drzwiom frontowym i dalej ku zaparkowanemu przed domem samochodowi. Stoner odprowadził ich do wyjścia i zerknął na dróżkę prowadzącą do autostrady. Po tej stronie domu nie było żadnego ogrodzenia.
Tuttle wsiadł do samochodu i uruchomił silnik, lecz McDermott ociągał się z wyjściem, zerkając na Stonera spode łba. Wreszcie rzekł:
— Proszę się nie spodziewać, że Jo Camerata będzie tu nadal przyjeżdżała i tańczyła walca. Skreśliłem ją z listy kurierów.
— Pan…? Co takiego?
— Wiem, że ona zajęła się tym pana listem — rzekł McDermott głosem niskim jak pomruk gromu. — Bez względu na to, jak bardzo każde z was będzie temu zaprzeczać.
— To jeszcze nie powód, żeby…
McDermott uśmiechnął się po szelmowsku.
— Słuchaj, synu. Ona nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie skończy się ta jej kurierska rutyna. Dostała od pana wszystko, co było możliwe, a więc same kłopoty. Ja natomiast mogę jej pomóc dostać się na Wydział Inżynierii Lotniczej Uniwersytetu. Pan wie, że ona chce być astronautką.
Stoner miał ochotę wyrżnąć McDermotta w jego szelmowską, uśmiechniętą gębę, lecz się opamiętał.
— Tak, wiem — rzekł.
— Ona jest teraz ze mną. Wypadł pan z jej planu gry.
Tuttle dał lekko znać klaksonem, że się niecierpliwi. McDermott ruszył w stronę samochodu, lecz zaraz przystanął i odwróciwszy się, jeszcze raz spojrzał na Stonera.
— Niech się pan nie martwi — rzekł. — Zapewnię jej troskliwą opiekę.
Stoner stał w drzwiach, jak w pułapce, niezdolny do zrobienia kroku. Kipiał z gniewu.
ROZDZIAŁ XV
ŚCIŚLE TAJNE
NIE DLA CUDZOZIEMCÓW
Memorandum
5 stycznia Dossier: 84-662
Nr: ONM/Log/vjd
ADRESAT: Kom./por. F. G. Tuttle, ONR.
NADAWCA. — V. J. Driscoll, ONM.
W SPRAWIE: Przenosiny projektu „Jupiter”.
1. Faza planowania przenosin projektu „Jupiter” została zakończona.
2. Logistyczne przygotowania na Kwajalein są w toku, tak by przyjąć personel i urządzenia projektu „Jupiter” w terminie do 15 kwietnia.
3. Odpowiedzialność administracyjną za Kwajalein i za przyległe placówki zostanie przeniesiona na Marynarkę Wojenną nie później niż 15 stycznia.
4. Miejscem odlotu dla personelu zaangażowanego w projekt „Jupiter” będzie baza lotnicza Marynarki Wojennej w South Weymouth, Maryland. Cały personel zostanie przewieziony drogą powietrzną dwoma samolotami C-141.
Marynarka dostarczy także trzeci samolot tego typu lub, w razie potrzeby, jeden /!/ C-5A do transportu aparatury.
5. Jest konieczne, aby cały personel i członkowie rodzin byli gotowi do odlotu nie później niż 15 kwietnia. W razie potrzeby do dyspozycji rodzin odlatujących członków personelu będą oddane pokoje rekreacyjne w bazie w South Weymouth.
Sally Ellington pośpiesznie zrzuciła z nóg swe pantofle na niskim obcasie i nachylając się nad zalegającymi biurko papierami, sięgnęła po słuchawkę telefonu. Wahała się przez dłuższą chwilę, po czym rzuciwszy szybkie spojrzenie na zamknięte drzwi do przyległego, pustego biura, szybko wystukała dobrze znany numer telefonu.
— Halo — rozległ się w słuchawce śpiący męski głos.
— To ja, Sally — powiedziała.
— O tej porze?
— Uspokój się i posłuchaj — rzekła rozkazująco. — Mam dobrą wieść dla twojego szefa. Coś, co mu pomoże zostać następnym prezydentem.
Po drugiej stronie linii zapanowała cisza.
„Czyżby nie był sam w tym swoim łóżku wodnym?” — pomyślała z niepokojem.
— Cóż takiego? — rozległ się w końcu jego głos.
— Prezydent postanowił powiadomić Rosjan o tym… no wiesz, o czym.
— „Jupiter”? — spytał bez chwili zwłoki.
— Tak. Zamierza skorzystać z gorącej linii.
— Jezu Chryste!
— Gdy ludzie się o tym dowiedzą, nie ma mowy, aby za rok wygrał znów wybory.
— No… nie wiem. On…
— Ale ja wiem — powiedziała Sally Ellington. — Lepiej od ciebie. On jest skończony. Gdy tylko ta wiadomość przecieknie do prasy, przepadł.
— Dlaczegóż więc mówisz mi o tym? Jeśli powiem sekretarzowi…
Uśmiechnęła się do siebie.
— Decyzja należy do ciebie — rzekła. — Chciałam się tylko upewnić, że o tym wiesz.
— Rozumiem. — Jego głos na chwilę przycichł. — Jestem ci bardzo wdzięczny, Sally. Masz u mnie jeden numer.
Skinęła głową i spróbowała sobie wyobrazić obiecany rewanż. „Pewnie w tym jego łóżku wodnym” — pomyślała.
W Massachusetts słońce zachodzi zimą o czwartej, a jako że była już niemal szósta, na zewnątrz obserwatorium panowały iście egipskie ciemności, gdy Jeff Thompson analizował zalegające biurko wydruki komputera.
Obok niego siedziała Jo Camerata i wodziła palcem po długiej kolumnie liczb. Thompson czuł emanującą z jej włosów delikatną woń jakiegoś ziołowego szamponu. Jej paznokieć nie był polakierowany, lecz starannie opiłowany.
„Jesteś szczęśliwym mężem” — pomyślał o sobie Thompson, ale zaraz nawiedziła go refleksja, że nie jest przecież z kamienia.
— Wiem, że te liczby są idiotyczne — mówiła Jo — ale takie wychodzą z komputera. Trzy razy sprawdzałam program, żeby się upewnić, ale za każdym razem wychodzi to samo.
Niemal ocierała się o jego ramię, tak iż mógł czuć ciepło jej ciała. Z trudem koncentrując uwagę na leżącym przed nim wydruku, zapytał:
— Czy to jest ostatni wydruk?
— Tak — odparła. — Cała ta kolumna to dane z obserwacji Wielkiego Oka.