Выбрать главу

Pnąc się teraz po zimnych, marmurowych schodach, odmawiał bezgłośnie różaniec. Jego bóle wzmagały się z dnia na dzień. Wiedział oczywiście, że była to pokuta i że Bóg nie ześle mu krzyża zbyt ciężkiego, aby go nieść. Ból był wszakże intensywny i na czole purpurata szkliły się kropelki potu.

Na szczycie schodów spotkał kardynał starszego, białego jak kreda monsignora, który w milczeniu wprowadził go do niewielkiego, chłodnego pokoju.

Był tam już oczywiście kardynał Benedetto w czerwonej pelerynie, owiniętej wokół swego krępego ciała. Benedetto zawsze przypominał von Friederichowi tureckiego tragarza kolejowego; przysadzisty, o śniadej cerze, prawie zupełnie łysy, choć o niemal dwadzieścia lat młodszy od von Friedericha. Był on wszelako prawą ręką nowego papieża, papieskim sekretarzem stanu, powiernikiem i doradcą Jego Świątobliwości. Natomiast pozycja von Friedericha — jako szefa biura Propaganda FIDE (nazwa watykańskiego biura zajmującego się szerzeniem wiary.) — zmalała wydatnie w ostatnich czasach, stając się czymś w rodzaju synekury dla starego schorowanego człowieka.

„Jakże inaczej było za dawnych dni — myślał sobie von Friederich. — Przez całe życie służyłem włoskim papieżom i walczyłem z dominującymi w Rzymskiej Kurii Włochami. Teraz mamy polskiego papieża i Włosi wreszcie mnie przygwoździli.”

— Księże kardynale — powiedział Benedetto po włosku.

Von Friederich ledwie dostrzegalnie skłonił głowę, ale nawet ten ruch przyprawił go o ból.

W pokoju nie było prawie mebli. Małe drewniane biurko otoczone kilkoma krzesłami o twardych siedzeniach. Niewielka lampa na biurku zapewniała pomieszczeniu oświetlenie. Za oknami mrok spowijał już przepyszne watykańskie ogrody.

W ponurym półmroku pokoju von Friederich ledwie mógł dojrzeć na ścianach freski Tycjana czy może Rafaela. Nigdy nie potrafił ich rozróżnić. „Watykańskie tapety” — powiedział do siebie, uważając, by nie zbliżyć się zbytnio do kardynała Benedetto.

Nagle część malowidła, przedstawiającego kongregację świętych z oddaniem wielbiących Boga, rozchyliła się na dwie strony i ukazały się drzwi, sprytnie ukryte w ścianie. Do pokoju wkroczył papież — silny, dziarski uśmiechający się do nich obu.

Wydawało się, że pokój stał się jaśniejszy. Ojciec Święty miał na sobie, oczywiście, białe szaty, lecz wbrew samemu sobie von Friederich musiał przyznać, że to promieniująca energią twarz Jego Świątobliwości napełniała pokój blaskiem. Była to otwarta twarz robotnika, pospolitego człowieka wyniesionego do wielkości, taka, jaką być może miał święty Piotr — rybak, nie arystokrata. Ale von Friederich wiedział, że rządzi on zarówno arystokratami, jak rybakami.

Obaj kardynałowie uklękli i ucałowali papieski pierścień. Papież uśmiechnął się i gestem ręki zachęcił ich, by usiedli.

— Do dzieła! — powiedział po włosku. — Dziś żadnych formalności. Mamy zbyt dużo spraw do rozważenia.

Po chwili dyskutowali już z ożywieniem o dziwnych sygnałach radiowych z Jowisza, o których amerykańska hierarchia poinformowała Watykan zaledwie kilka dni temu.

— Mój doradca naukowy — rzekł papież — monsignor Parelli jest tak podekscytowany, że wychodzi wprost z siebie. Uważa, że to jest najcudowniejsza rzecz, jaka się zdarzyła na Ziemi od dwóch tysięcy lat.

— Ale to jest niebezpieczne — zauważył von Friederich.

— Niebezpieczne, mój bracie?

Von Friederich zawsze miał wysoki, niemal dziewczęcy głos. W latach szkolnych musiał z tego powodu staczać liczne walki z rówieśnikami. Teraz czynił wysiłki, by brzmiał on spokojnie, równo i przekonywająco. Nie chciał też pokazać po sobie, że cierpi dojmujący ból.

— Gdy wieść o tym pozaziemskim… obiekcie… dotrze do opinii publicznej, co musi nastąpić prędzej czy później, wszyscy będą oszołomieni i przerażeni. Przypomina sobie Wasza Świątobliwość hałas, jaki powstał ćwierć wieku temu wokół sputnika?

Papież skinął głową.

— Tak, ale to było głównie na Zachodzie.

— To będzie niczym w porównaniu z reakcją ludzi na wiadomość o kosmitach w naszym układzie słonecznym. Kim oni są? Jak wyglądają? Czego chcą? Kogo czczą? — Ostatnie pytanie wypowiedział zdławionym szeptem.

Papież już otwierał usta, aby coś powiedzieć, lecz rozmyślił się i pogłaskał się po swym szerokim podbródku.

— Zgadzam się z tą opinią, Wasza Świątobliwość — rzekł kardynał Benedetto. — Obecność tych istot będzie bardzo niebezpieczna dla wiernych.

Papież cofnął się na krześle i jął wystukiwać palcami jakiś takt na swym kolanie.

— To jest jakaś próba — rzekł w końcu.

— Próba?

— Tak, próba naszej wiary, moi bracia. Próba naszej odwagi, naszej inteligencji. Ale przede wszystkim próba naszej wiary.

— Całkiem możliwe — zgodził się pospiesznie Benedetto.

Von Friederich nic nie odpowiedział, ale pomyślał sobie, że Włoch znów chce się przypochlebić.

— Amerykanie odkryli te sygnały radiowe i coś, co, ich zdaniem, może być statkiem kosmicznym — rzekł papież — jeśli dobrze rozumiem informację, którą otrzymaliśmy.

Benedetto skinął głową.

— Sygnały radiowe z planety Jowisz. A w przestrzeni niedaleko niej… jakiś obcy… obiekt kosmiczny.

Von Friederich zacisnął zęby.

— Wierzę, że nauka prowadzi do wiedzy — mówił papież — a co za tym idzie, do doskonalenia ludzkiej inteligencji. Ten obcy obiekt może dopomóc naukowcom dowiedzieć się czegoś więcej o wszechświecie, a więc również więcej o dziełach Bożych.

— Ach, rozumiem — odezwał się Benedetto. — Jeśli nawiążemy kontakt z tymi przybyszami z kosmosu, będziemy mogli się dowiedzieć więcej o dziełach rąk Bożych, o Jego stworzeniach.

Papież spojrzał nań i skinął głową z aprobatą.

— Ale Kościół Święty Matka Nasza ma przecież obowiązek chronić swe dzieci od błędów i niebezpieczeństw — rzekł von Friederich. — Tak zdecydowanie, jak tylko może. Zwłaszcza przed tym, co mogłoby zagrozić ich nieśmiertelnym duszom.

Benedetto zwrócił się ku niemu.

— Nie rozumiem, jak… — zaczął.

— Ten obiekt kosmiczny — ciągnął kardynał von Friederich, czując, że jego głos słabnie — wywoła wstrząs u wielu wiernych. Nasza katolicka trzoda wciąż zamieszkuje w większości bardzo zacofane rejony globu: Amerykę Łacińską, Afrykę, Azję. Nawet w różnych częściach Europy czy Ameryki Północnej liczni katolicy wiedzą bardzo niewiele o współczesnym świecie. Obawiają się nowoczesnej nauki. Trzymają się kurczowo wiary, aby czerpać z niej oparcie w swym trudnym życiu.

— Oczywiście — zgodził się papież.

— A ich Kościół — mówił von Friederich — zawsze utwierdzał ich w przekonaniu, że jesteśmy stworzeni przez Boga. I że jesteśmy sami.

— Ale Kościół nigdy nie negował możliwości istnienia innych stworzeń Bożych gdzieś we wszechświecie — zauważył Benedetto.

— Nie negował formalnie — poprawił go von Friederich. — Ale Kościół Święty Matka Nasza nigdy nie przygotowywał też wiernych na spotkanie z innymi stworzeniami z przestrzeni kosmicznej.

— Bardzo słusznie, przyjacielu — mruknął papież. — Bardzo słusznie. Nawet w Redemptor hominis napisałem, że człowiek otrzymał od swego Stwórcy władzę nad światem widzialnym.