Выбрать главу

— On jest niepoważny — powiedział o pastorze Wilsonie miejscowy ekspert do spraw UFO, Fred W. Weddell. — Usiłuje wszystkich przerazić wizją końca świata, a my wszyscy wiemy, że kosmici są nam przyjaźni i mają pokojowe zamiary.

Pastor Willie Wilson oświadczył: — Moje posłanie jest posłaniem pokoju i nadziei. Nie ma nic wspólnego z UFO. Ostrzegam jedynie ludzi, że na świecie nastąpi wielka zmiana i że powinniśmy jej oczekiwać, obserwując niebo.

W wyniku bójek podczas spotkania siedemnaście osób zostało rannych, a dwie z nich odwieziono do szpitala. Policja aresztowała osiem…

Nadciągała burza.

Stoner dostatecznie długo mieszkał w Nowej Anglii, aby znać jej zwiastuny. W wiadomościach telewizyjnych o jedenastej wieczorem dwaj układni mężczyźni, podobni do siebie jak dwie krople wody, ubrani w złociste swetry i w towarzystwie starannie ufryzowanej latynoskiej kobiety, która prowadziła z nimi głupawą rozmowę, podali komunikat meteorologiczny, zapowiadający „noc bezchmurną i ochłodzenie, z temperaturą minimalną około dwudziestu stopni poniżej zera i wiatrem zachodnim, słabym, zmiennym”

Ale teraz, tuż po dwunastej, wiatr wył już i ryczał na zewnątrz domu Z okien salonu widać było, jak postrzępione chmury przemykają na tle tarczy księżyca. Drzewa się chwiały i stukały swymi zmarzniętymi gałęziami. Wreszcie cały dom zaczął trzeszczeć niby stary drewniany statek prący do przodu po wzburzonym morzu.

Cavendish, który obecnie dzielił dom ze Stonerem, wzdrygnął się stojąc przy oknie.

— Mój Boże, pomyśleć tylko, że purytanie musieli stawiać czoło takiej pogodzie. Byli zupełnie do tego nie przygotowani.

Stoner zaśmiał się w duchu. To takich doświadczeń zamierzał im oszczędzić Wielki Mac. Mieli spędzić zimę w Porto Rico.

Gdy tak siedział przy stole w jadalni wśród zdjęć Jowisza, zrobionych przez Wielkie Oko, i komputerowych wydruków, Stoner mimo woli obserwował Anglika. Cavendish palił fajkę. Jak zwykle, pod swą tweedową marynarką miał sweter. Odwrócił się wreszcie od okna i spod krzaczastych brwi spojrzał na leżące na stole zdjęcia. Wyciągnął rękę i pokazał palcem małą jak łebek szpilki plamkę świetlną w centrum jednego z nich.

— Pan jest naprawdę pewny, że ten obiekt pochodzi spoza układu słonecznego? — spytał.

— Tak — odparł Stoner.

— Matematycznie pewne?

— Proszę samemu sprawdzić obliczenia, jeśli pan nie wierzy. To jest jakiś turysta, gość spoza naszego układu.

— Hmm. — Cavendish wypuścił z ust kłąb dymu. — A sygnały radiowe umilkły.

— Już prawie tydzień, jak nic nie dochodzi.

— I tak nagle wszystko ucichło?

— Wiem o tym od Jeffa Thompsona — powiedział Stoner. — A teraz statek oddala się już od Jowisza po spiralnym torze.

— Oddala się? Naprawdę?

— Wskazują na to dane z komputera. Przyjrzeli się Jowiszowi, a teraz odlatują. Może do domu?

Przez chwilę Cavendish milczał. Dym jego fajki miał miły zapach i podnosił Stonera na duchu.

— W rozsądnej odległości od Ziemi nie ma chyba nic, co mogłoby być ich domem — odezwał się wreszcie Anglik.

Stoner skinął głową.

— Do Alfy Centauri są stąd cztery lata świetlne — rzekł. — Ale nic nie wskazuje, żeby tam były planety.

— Właśnie. A najbliższa gwiazda z planetami jest w Łabędziu, 61-Cygni, nieprawdaż?

— Tak, gwiazda Barnarda — sprecyzował Stoner. — Jeśli się zgodzić z pracą Van de Kampa, niecałe sześć lat światła stąd.

— Naprawdę? — Cavendish przez dłuższą chwilę pykał z fajki, a obłoki dymu wznosiły się wolno ku wygiętym belkom sufitu w jadalni.

Stoner przysunął się z krzesłem do klawiatury komputera, ustawionej na drugim końcu stołu, i szybko wystukał jakieś zlecenie.

— Dokąd to diabelstwo teraz leci? — spytał Cavendish.

— Wszyscy chcielibyśmy to wiedzieć — rzekł Stoner. — Komputer właśnie rozgryza ten problem. Wygląda na to, że odlatują zupełnie z naszego układu. Jeśli przedłużyć obecny wektor prędkości tego statku, wzniesie się nad płaszczyznę ekliptyki i skieruje w przestrzeń międzygwiezdną.

— Sądzi pan, że wracają do siebie?

— Może lecą do jakiejś innej gwiazdy z planetami.

— Ale opuszczają definitywnie nasz układ słoneczny?

— Zgadza się.

— Bez złożenia nam wizyty?

Stoner popatrzył na niego znad klawiatury komputera.

— Widocznie nie jesteśmy dla nich aż tak ważni — rzekł. — Wlecieli w obręb naszego układu, zbliżyli się do największej planety, jaką mogli znaleźć, powęszyli tam i teraz odlatują. Możliwe, że przelecieli też obok Saturna, zanim odkryliśmy ich statek, ale to tylko mój domysł. Może pochodzą z jakiejś dużej planety, takiej jak Jowisz czy Saturn, i nie mogliby sobie wyobrazić życia na globie tak małym i gorącym jak Ziemia. — To może zranić ludzką dumę, nieprawdaż?

— Najbardziej mnie martwi, że ten statek nie zbliży się do nas na tyle abyśmy go mogli szczegółowo przebadać.

— Tak, to szkoda.

Stoner westchnął i aż się zdziwił, że go na to stać, po czym pokiwał smutno głową.

— Nie ma więcej sygnałów, a nasz gość odlatuje w siną dal. Wygląda na to, że nie trzeba będzie jechać do Kwajalein.

— Cholernie zagadkowa sprawa.

— I diabelnie frustrująca.

Cavendish jął się przechadzać wzdłuż stołu.

— Czy pan zawsze pracuje do tak późna w nocy? — zapytał.

— Miałem nadzieję, że komputer dostarczy nam dziś wieczorem dokładnych danych na temat parametrów toru statku. Wtedy moglibyśmy się zorientować, dokąd on leci. Ale musi być jakiś błąd w obliczeniach, bo nic nie wychodzi.

— Może komputer uciął sobie drzemkę? — zażartował Cavendish.

— On nigdy nie śpi.

— Pan chyba też nie.

— Jeśli mam pana miłe towarzystwo do tak późnej pory, profesorze, jak mogę spać? — Stoner zerknął na niego badawczo.

Uśmiech znikł z ust Anglika.

— Widzi pan, sen jest dla mnie czymś w rodzaju makabrycznego spektaklu. Miewam złe sny.

Stoner obrócił się w swym ciężkim krześle, by móc podążyć wzrokiem za spacerującym wciąż po pokoju Anglikiem. Ten nie zamierzał wszakże podawać więcej szczegółów na temat swych nocnych doświadczeń.

— A więc ten obiekt definitywnie opuszcza układ słoneczny? — zapytał zmieniając temat.

— Tak wygląda.

— To dobrze. Bo to jest, prawdę mówiąc, bardzo przykra sprawa. Jeszcze jeden przedmiot konfrontacji między światem wschodnim a zachodnim. To będzie błogosławieństwo, jeśli ta przeklęta rzecz odleci sobie precz.

— Ale wtedy nigdy się nie dowiemy, skąd przybyła, kto ją wysłał, co to wszystko ma znaczyć — powiedział Stoner, nieco zaskoczony słowami Anglika.

Cavendish wzruszył swymi szczupłymi ramionami.

— Wiemy już w każdym razie, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. To ważna sprawa. Nie ma większego znaczenia, kto zbudował ten statek, skąd on przybył, dlaczego tu przybył. Najważniejszy jest fakt, że teraz wiemy ponad wszelką wątpliwość, iż istnieją wśród gwiazd inne cywilizacje, że nie jesteśmy sami we wszechświecie.

— My o tym wiemy — mruknął Stoner — ale reszta świata pozostaje w ignorancji.

— Och, z czasem wszyscy się dowiedzą. Proszę się tak nie niecierpliwić.