Выбрать главу

Gdy tylko wysłałem wiadomość, doszedłem do wniosku, że trąci desperacją.

Za późno. Może i jest sposób na skasowanie wysłanego maila, ale ja go nie znałem.

Było to trochę jak w czasach szkoły średniej, kiedy zdarzało się chlapnąć coś przez telefon i w następnej sekundzie tego pożałować. Ale z drugiej strony może ona też była zdesperowana?

Desperacja jest dość powszechna w dzisiejszym świecie.

Wieczór w kręgielni.

W Niech Mnie Kule Biją panował wyjątkowy tłok. I wyjątkowy hałas, nawet jak na kręgielnię. Z jakichś powodów przesunięto rozgrywki ligi kobiet i grywaliśmy teraz w te same wieczory.

Na dobry początek Sam ponownie zaproponował mi kupno ubezpieczenia na życie. Ponownie odmówiłem.

A Seth to już osobna historia. Zachowywał się jak dwulatek z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej. Po każdym rzucie wykonywał improwizowaną interpretację przeboju Who Let the Dogs Out - gardłowej części chóralnej. Uuu-ooo-ooo-ooo-ooo, któremu towarzyszyła seria pchnięć biodrami w stylu raperki Lii' Kim.

Kilka kobiet grających cztery tory od nas zastygło w połowie gry, przyglądając mu się, jak gdyby nie mogły do końca uwierzyć w to, co widzą.

Wtajemniczyłem Marva w swoje problemy z samochodem.

– Przewód od cewki zapłonowej, hm. Podjedź do mnie, to rzucę okiem – powiedział. – Gratis.

– Dzięki.

– No problemo.

Marv był znany ze swojego spokoju. Ktoś taki jak on mógłby obserwować, jak rośnie trawa, i świetnie się przy tym bawić.

Takiej postawy oczekuje się od pracownika telefonu zaufania dla osób o skłonnościach samobójczych. Gdybym kiedyś znowu pomyślał o skończeniu ze sobą, zadzwonię do Marva.

Teraz myślałem o czymś innym.

Śledztwo w sprawie wypadku prowadziło donikąd. Kiedy szeryf Swenson oddzwonił do mnie (po kilku dniach), zareagował na moje nowiny o braku Eda Crannella w Cleveland ledwo powstrzymywanym ziewnięciem. To był wypadek, przypomniał mi. Co oznacza, że nikogo nie obchodzi, czy Ed Crannell się znajdzie, czy nie.

No i był jeszcze ten intrygujący, ale wciąż niezrozumiały liścik od Benjy'ego.

I była Anna.

Odpowiedziała na moją wiadomość.

„Biorę wyspę – napisała. – Palmy i ciepła woda mile widziane. A jak już będziesz na zakupach, to poproszę jeszcze o martini”.

To w pewnym sensie żałosne, jak bardzo uszczęśliwiło mnie tych kilka słów. Zupełnie jak gdyby wyszeptała dwa magiczne słowa. Natychmiast odpisałem. Umówiliśmy się na następny wieczór w Violetta's Emporium, jedynej przyzwoitej włoskiej restauracji w mieście.

Ze zdziwieniem zauważyłem u siebie odruchy wielkoduszności, może nawet przypływ szczęścia, no, w każdym razie nadziei. Tylko że szczęście to rzeczywistość podzielona przez oczekiwania, a moje oczekiwania wyraźnie wzrosły.

Kiedy zauważyłem Setha stojącego twarzą w twarz z dwoma wkurzonymi facetami, w pierwszym odruchu byłem gotów postawić im piwo.

Coś najwyraźniej umknęło mojej uwadze. Tego wieczoru zdobywałem punkty, jednocześnie rozmyślając, jak mógłbym je zdobyć jutro. Tymczasem dwóch facetów z jakiegoś nieznanego powodu wrzeszczało na Setha.

– Wyjdźmy na zewnątrz – zasugerował jeden z nich.

Seth opierał się jednak tej sugestii.

– Pieprzcie się – wykrzyknął. W prawej ręce trzymał kulę do kręgli, wymachując nią luźno, jakby miał zamiar użyć jej w charakterze broni.

Sam próbował interweniować.

– Luz, chłopaki.

– Nie wtrącaj się, tłuściochu – powiedział jeden z nich. – Ten palant obraził nasze panie.

Obraził?

Wtedy zrozumiałem. Seth wykonywał swoje psie popisy, a jednej z kobiet się to nie spodobało. Bo jego spontaniczne zawodzenie przypominało epitety, jakimi w Nowym Jorku robotnicy budowlani obrzucają przechodzące kobiety. Seth mógł po prostu powiedzieć towarzystwu w kręgielni, że jego radosne okrzyki nie były skierowane do kogoś w szczególności, lecz do całego wszechświata.

Cały Seth.

– Te pieski? – zapytał. – Trzeba było założyć im kagańce.

To wystarczyło, żeby jeden z nich pchnął go na podajnik do kul. Seth pozbierał się chwiejnie.

Kiedy rzuciłem się, odgrywać rolę mediatora, zobaczyłem BJ-a wyłaniającego się zza baru z kijem baseballowym w rękach. Zajście miało zadatki na paskudny incydent, idealny na nagłówek jutrzejszego „Littleton Journal”.

– Hej, chłopaki – powiedziałem. – Jesteśmy w kręgielni.

– Dzięki, dupku – wymamrotał większy, nawet na mnie nie patrząc. – Myślałem, że w bibliotece publicznej.

Seth wziął niezgrabny zamach kulą, celując w głowę większego faceta, lecz chybił o kilometr i zatoczył się, wpadając na stolik do zapisu punktów. Przyszło mi do głowy, że na jego równowagę wpłynęło jakieś pięć czy sześć piw. Z kulą do kręgli czy bez kuli był łatwym celem.

Facet dał Sethowi w twarz. Seth osunął się ciężko. Jakaś kobieta krzyknęła w głębi kręgielni – chyba nie była to żadna

z tych kobiet, które wysłały dwóch kretynów, aby bronili ich honoru.

Udało mi się chwycić za rękę tego, który stał bliżej. Nie wyglądał może tak imponująco jak jego przyjaciel, ale i tak pod koszulką dało się wyczuć okazałe mięśnie.

Odwrócił się w moją stronę, cofając prawą pięść. Poczułem nagły przypływ adrenaliny, podobny do efektu, jaki wywoływała u mnie koka, którą zacząłem wdychać w Nowym Jorku podczas ostatnich nieznośnych dni. Zrobiłem unik, a pięść musnęła moje ucho. Wszyscy zaczęli gromadzić się wokół naszego toru, większość po to, żeby się pogapić, ale niektórzy wyglądali na zwabionych perspektywą staroświeckiej burdy w barze.

Łup!

Kij baseballowy BJ-a trzasnął w pobliski stolik, wystrzeliwując w powietrze półtorej butelki millera high life.

Spora ilość piwa opryskała wściekłego nie na żarty faceta, którego uczepiłem się ze wszystkich sił.

Trochę płynu dostało mu się do oczu. Zaklął, skrzywił się i zakrył twarz wolną ręką. Jego chwilowa ślepota pozwoliła mi zastosować coś w rodzaju niedźwiedziego uścisku – raczej Misia Jogi niż grizzly.

Sethowi udało się jakoś wstać i zastygnąć we wzbudzającej wątpliwy respekt pozycji bokserskiej. Wyglądało na to, że wszyscy na coś czekają.

Albo na kogoś, kto trzymał kij baseballowy nad głową.

– Wybraliście sobie nie najlepsze miejsce – powiedział BJ niezwykle spokojnym głosem.

Nikt nie ośmielił się polemizować, łącznie z facetem, którego ściskałem jak dawno utraconego przyjaciela.

Czułem zapach potu i wody po goleniu. Powoli zwolniłem uścisk. Odsunął się i posłał mi mordercze spojrzenie, ale nie próbował wznowić działań wojennych.

Seth nadal się kiwał i zataczał.

– Szczekał na moją dziewczynę – powiedział ten, który zaatakował Setha. Najwyraźniej poczuł potrzebę wyjaśnień. To mogłoby być jego wystąpienie w telewizji w roli szubrawca z talk-show pod tytułem „Dlaczego ciągle kogoś biję”: ogolona większa część głowy i krzykliwy tatuaż kapeli Judas Priest wyeksponowany na ramieniu.

– On szczekał tak po prostu – powiedziałem. – Szczerze. Taki już jest. Żywiołowy.

Seth chyba nie docenił moich wysiłków, aby go obronić. Możliwe, że nie wiedział, co znaczy żywiołowy, i zastanawiał się, czy nie wrabiam go przypadkiem w coś kompromitującego.

– No właśnie – powiedział BJ, wciąż trzymając wysoko kij. – Nie było faulu, nikt nie ucierpiał – widocznie nie znalazł stosownej analogii w grze w kręgle. – Myślę, twardziele, że możecie uznać wieczór za zakończony.