Выбрать главу

Miałem nadzieję, że nie będzie problemu, że przejdę po linii prostej, a następnie wrócę do swojego samochodu i po kłopocie. Potrafiłem to przecież zrobić – przejść prosto między dwoma punktami, prawda?

A może i nie.

Nawet banalna codzienna czynność staje się skomplikowana, jeśli od jej wyniku zależy nasza wolność. Mechanizm stawiania stóp w jednej linii jakoś nigdy nie zaprzątał mojej uwagi. Ciężka sprawa.

Zachwiałem się, zatoczyłem i próbując odzyskać równowagę, przechyliłem się w prawo.

A jednak udało mi się zrobić całe dziesięć kroków i nie runąć na twarz. Odwróciłem się i chociaż moja pewność siebie gdzieś zniknęła, zacząłem iść z powrotem.

Przeszedłem.

Potknąłem się o coś.

Albo o kogoś.

Zdałem sobie sprawę, że był to czarny but Swensona dopiero wtedy, gdy leżałem na ziemi, a on postawił go na moim karku.

ROZDZIAŁ 22

Luiza chciała wejść, żeby posprzątać pokój.

Oznajmiła to łamaną angielszczyzną przez uchylone drzwi do mojego pokoju w motelu.

To było jakoś wczoraj.

Chyba była sama. Mówię „chyba”, ponieważ moje pole widzenia było niebezpiecznie ograniczone otworem wizjera. Widziałem Luizę – w porządku. Widziałem jej odkurzacz, niebieskie wiadro i wózek z pościelą.

Nie widziałem, co czai się po obu jej stronach.

– Prosię… panie Valle… – powiedziała. – To juś dwa tygodnie.

Czyżby minęło aż tyle czasu?

Dwa tygodnie?

Możliwe.

Pokój był zaśmiecony opakowaniami po suszonej wołowinie, pudełkami po krakersach, pożółkłymi gazetami i opróżnionymi do połowy puszkami napojów gazowanych z pływającymi w nich muchami. Moje zmięte ubrania walały się po zniszczonym dywanie. Rolety były szczelnie zaciągnięte.

– Prosię… panie Valle… – znowu Luiza.

Otworzyć, nie otworzyć?

Wydawała się szczera. Z drugiej strony skąd mogłem wiedzieć, jak brzmi szczerość w ustach Luizy? Ten jej akcent! Szczerość mogła być złudzeniem.

A jednak. Jeżeli nie wpuszczę jej do środka, może przyprowadzić kierownika, który przekona mnie w jej imieniu.

Akurat w tej chwili ani ja, ani moi przyjaciele, Smith i Wesson, nie byliśmy spragnieni towarzystwa.

Poklepałem wypchaną prawą kieszeń spodni, wziąłem głęboki oddech i odsunąłem zasuwkę.

Cofnąłem się na środek pokoju.

– No dobrze. Proszę wejść.

Drzwi otworzyły się jak w zwolnionym tempie. Sekundę lub dwie później do pokoju zajrzała głowa Luizy.

Możliwe, że była równie przestraszona jak ja. Prawdopodobnie zastanawiała się, co ją czeka za drzwiami. A może przeciwnie? Może dokładnie wiedziała, co ją czeka – przygotowała się do zajęć.

„Odsunie się od drzwi, żeby się bronić. Jest uzbrojony i niebezpieczny. Ale proszę się nie obawiać – my również”.

Szepnąłem „dzień dobry” do pana Smitha, zapewniłem pana Wessona, że jesteśmy gotowi do strzału.

Drobna postać Luizy pojawiła się-w ślad za głową.

Unikając mojego wzroku, odwróciła się i zaczęła ciągnąć wózek do pokoju. Ponad jej ramieniem do środka wpadł promień słońca, oświetlając rozrzuconą pościel i ubrania – święto śmiecia, wśród którego mieszkałem.

Odtańczyłem kilka kroków w prawo, starając się odzyskać wzrok. Oślepiające słońce kłuło w oczy jak odłamki szkła.

Jak brzmi pierwsza zasada partyzantów?

Zaskocz nieprzyjaciela, kiedy słońce będzie mu świecić w oczy.

Minąłem Luizę, zatrzasnąłem drzwi i z powrotem przekręciłem zamek.

Luiza odwróciła się, słysząc szczęk zakładanego łańcucha. Wyglądała, no cóż, na zdenerwowaną.

– Ile potrzebujesz czasu? – zapytałem.

Wzruszyła ramionami, nie odpowiadając. Zamiast tego wyjęła z wózka czarny worek na śmieci i zaczęła go napełniać odpadkami z ostatnich dwóch tygodni.

Usiadłem na jedynym w pokoju krześle, ostrożnie ją obserwując.

– Skąd jesteś, Luizo?

– Z Ekwadoru – odpowiedziała, nie oglądając się w moim kierunku. Na rękach miała żółte gumowe rękawice.

– Jak długo tu jesteś?

– Dwa roki.

– Dwa roki, hm. Masz tu rodzinę?

– Mąż – powiedziała, tym razem zerkając na mnie.

– Mąż. Jak miło.

Mogło to wyglądać jak uprzejma pogawędka. Nic bardziej mylnego. Prowadziłem przesłuchanie jak w Abu Ghraib. Tylko bez upokarzających zdjęć i kabli elektrycznych.

– Czy ktoś o mnie pytał, Luizo?

– Nie rozumiem…

– Pytam, czy ktoś, ktokolwiek, zadawał jakieś pytania na mój temat? Na przykład kim jest ten mężczyzna w pokoju numer cztery? Albo inne.

– Nie – odpowiedziała.

– Dobra, w porządku. Świetnie. Więc nikt nic nie mówił?

– Kierownik.

– Kierownik? – Poczułem nagły przypływ strachu. – Kierownik o mnie pytał?

Luiza pokiwała głową.

– Co powiedział?

– Pytał, dlaczego pan nie wpuszcza mnie spsiątać pokój.

– Co mu odpowiedziałaś?

– Mówię, pan nie chce, jak spsiątam. Pan śpi. Albo pan pracuje.

To była moja odpowiedź, kiedy pukała do drzwi. Że śpię. Albo pracuję. Że proszę, by przyszła jutro. Jutro rozciągnęło się na dwa tygodnie.

– Pracowałem – powiedziałem. – Zobacz. – Pokazałem otwarty laptop na zaśmieconym biurku. Piszę najszybciej, jak potrafię.

Pokiwała głową.

– Piszę… sztukę. Dlatego nie otwieram drzwi. Ponieważ nie lubię, gdy ktoś mi przeszkadza. Ponieważ kończę sztukę. Możesz mu tak powiedzieć.

– Dobzie.

– Świetnie. Prawie skończyłem.

Luizy nie interesowało, czy skończyłem, czy nie. Złożyła pośpieszną wizytę w łazience, niosąc ręczniki, po czym wyłoniła się stamtąd i rozpoczęła odkurzanie.

– Inny męcizna też mnie pytał – powiedziała, wieszając worek na śmieci na wózku i pchając całość w kierunku drzwi.

– Co? Co powiedziałaś?

– Inny męcizna. Pytał mnie, kim pan jest – powiedziała. -Zapomniałam.

ROZDZIAŁ 23

Okazało się, że zawartość alkoholu w mojej krwi była dwukrotnie wyższa od dozwolonej.

W każdym razie byłem wystarczająco pijany, żeby nie zauważyć, jak szeryf Swenson stawia swój czarny bucior rozmiar czterdzieści pięć na mojej drodze. Zauważyłem go dopiero na swoim karku. Kiedy leżałem na ziemi z policzkiem przyciśniętym do asfaltu, ciągle rozgrzanego od pustynnego słońca, i poczułem brutalny ciężar buta, dotarło do mnie wyraźne przesłanie na temat tego, kto tu rządzi.

Doszedłem do wniosku, że to koniec. Mojego życia. Widocznie miałem skończyć tutaj, na pustej drodze w środku kalifornijskiej pustyni.

Jak się okazało, szeryf po prostu pouczał mnie, jakie są konsekwencje brawurowej jazdy.

Pouczenie przyjąłem.

Dmuchnąłem w alkomat, zostałem przesłuchany w sprawie tego, gdzie i w co uderzyłem. Swenson zacytował przepisy dotyczące jazdy po pijanemu i ucieczki z miejsca wypadku. No dobrze, dwóch wypadków.

A potem, o dziwo, zostałem wypuszczony.

Mógł mi zafundować noc w więzieniu, żebym przemyślał swoje uczynki, o czym mi przypomniał, dając do zrozumienia, jaki jest łaskawy.

Podziękowałem.

Choć myślałem o czymś zupełnie innym.

Nie widział pick-upa. Jak to możliwe?

W jakiś sposób, wbrew wszelkim prawom fizyki, nie zauważył niebieskiego pick-upa, który ścigał mnie z prędkością ponad stu czterdziestu kilometrów na godzinę.

Gdzie się podział pick-up?

Może tamten zauważył policyjne światła, zwolnił i zjechał na bok albo gdzieś skręcił?

Może Swenson rzeczywiście go nie widział.

Rozważałem też przykrą możliwość, że miewam halucynacje.