Выбрать главу

– Twoja matka nie żyje – powiedziała Trudy beznamiętnie.

– Tak się tylko mówi. No dobra, przysięgam na Boga, na swoje życie… – Patrzył na mnie błagalnie, jakby bardzo mu zależało, żebym mu uwierzył. – Nikogo tam nie było. Tak powiedział. Nikogo prawdziwego. Myślisz, że dałbym się wciągnąć w jakieś… – Zawiesił glos.

– W jakieś co? – zapytała dziewczyna, która z każdą chwilą patrzyła na niego z coraz większą odrazą.

– No wiesz, jakieś podejrzane interesy. Gość potrzebował aktora i zapłacił mi pięć tysięcy, żebym zagrał swoją rolę. To wszystko.

– Był tam, kiedy przyjechałeś? – zapytałem. – Facet, który ci zapłacił.

Sam pokiwał głową.

– Jak wyglądał?

– Dziwacznie. – Wypił łyk napoju imbirowego. – Jakby… trudno to właściwie wyjaśnić… miał taką twarz… jakby wepchniętą do środka… Nie, nie wepchniętą, tylko nie do końca wypchniętą. Rozumiesz, o co mi chodzi? I mówił bardzo wysokim głosem. Jak dziewczyna.

Gonisz.

– No dobrze – powiedziałem. – Mamy płonący samochód. I jego. Ktoś jeszcze?

– Na razie nie. Powiedział, że pozostali zaraz przyjadą – jak do normalnego wypadku. Wiesz, policja, pogotowie. Ja miałem grać kierowcę, tak jakbyśmy się zderzyli, ja i kierowca tego drugiego samochodu, chociaż w środku nikogo nie było. To było tylko przedstawienie.

– A ty mu wierzyłeś?

Pokiwał głową.

– Byłem tam, Sam. Pamiętasz?

Sam popatrzył w bok, na podłogę, na kopcący tłum przy barze, na ściany wyklejone starymi grafikami Petera Maksa, obserwował pomieszczenie, jak gdyby szukał najbliższego wyjścia.

– Pamiętasz tamten zapach, Sam? Ten swąd, który dochodził z samochodu? Wiedziałeś, co to jest, prawda? Wiedziałeś, co to znaczy, nie jesteś głupi.

Sam patrzył teraz w swoją samotną szklankę napoju imbirowego, jak gdyby chciał w niej zanurkować i utonąć. Oczy zaszły mu łzami. Po raz pierwszy tego wieczoru wiedziałem, że nie gra.

– Ja… – Podniósł ręce do góry w geście beznadziejnej skruchy. – Chciałem mu uwierzyć. Powiedział, że to gra. Przejechałem szmat drogi, żeby się tam dostać, on mówi, że w samochodzie nikogo nie ma, za chwilę przyjeżdża policja i pogotowie, a potem ty…

– Ten drugi samochód, twój samochód. Ten zgnieciony sable. Czyj on był?

Pokręcił głową.

– Nie wiem. Był tam, kiedy przyjechałem. Myślę, że on go prowadził.

– Dobrze. A co było potem?

– To znaczy kiedy?

– Kiedy odjechałem. Po tym, jak uprzejmie odpowiedziałeś na moje pytania związane z wypadkiem? Przy okazji – improwizowałeś czy był jakiś scenariusz, którego miałeś się trzymać?

– Powiedział mi, co mam mówić, mniej więcej opisał przebieg wypadku. Potem improwizowałem na ten temat.

– W rozmowie z szeryfem również?

Pokiwał głową.

– I z tobą.

– Jasne. Nie przeszkadzało ci, że opowiadasz zmyśloną historyjkę policji? Nie przejmowałeś się tym, że narobisz sobie kłopotów?

Czarna dziewczyna na piętnastocentymetrowych obcasach podeszła do naszej ławy. Pochyliła się i uściskała Trudy.

– Rudey… – powiedziała. – Nie dzwoniłaś do mnie od stuleci, kobieto. Co u ciebie?

– Niewiele – odpowiedziała Trudy.

– Słyszałam, że grasz w teatrze?

– Taak. – W głosie Trudy nie było entuzjazmu.

– Ze swoją znakomitą drugą polową, co?

– Nie jest taki znakomity, jak ci się zdaje – powiedziała Trudy.

Sam rzucił jej spojrzenie winowajcy na mękach.

– Słuchaj – powiedziała do niej Trudy. – To dość osobista rozmowa. Obiecuję, że do ciebie zadzwonię, dobrze?

– Osobista, co? – Dziewczyna rzuciła mi spojrzenie, które wydawało się lekko lubieżne. – Dobra, do zobaczenia.

– Co się stało, kiedy odjechałem? – zapytałem Sama.

– Nic. Zapłacił mi. I tyle.

– I tyle. Nie zapytałeś go, o co chodziło w tej małej sztuce? Jedziesz na środek kalifornijskiej pustyni, widzisz płonący samochód, w powietrzu czujesz swąd spalonego ludzkiego ciała, okłamujesz policję i miejscowego dziennikarza, zabierasz swoje pieniądze i nie pytasz go nawet, o co, do diabła, chodzi?

– Zapytałem – powiedział Sam prawie szeptem. – I co odpowiedział?

– Powiedział: to był taki reality show. Żegnaj.

– I tyle. Nie pytałeś więcej?

Sam pokręcił głową.

– Może nie chciałem wiedzieć, dobra?

Jak kiedyś ktoś inny, przypomniałem sobie nagle. Czasem, kiedy ten ktoś siedział, słuchając moich gorączkowych wyjaśnień, usprawiedliwień dla tej czy innej niespójności, miałem wrażenie, że wie, że ma to na końcu języka, ale nie powie tego. Nie powie.

– Więc po prostu wróciłeś do domu?

– Tak.

– Nie sprawdziłeś w gazetach albo w Internecie, czy ktoś naprawdę tam zginął? Nie nurtowało cię to?

Pokręcił głową.

– Mówiłem ci. Chciałem o wszystkim zapomnieć.

W miejscach, gdzie z szyby poodłaziła czarna farba, migotało już szare światło poranka. Wyglądało to jak sklepienie pełne wyblakłych gwiazd.

– Opowiedz mi jeszcze o tej stronie internetowej, na której znalazł twoje namiary.

– Co chcesz o niej wiedzieć?

– Skąd on wiedział, że nie odwrócisz się na pięcie i nie odjedziesz stamtąd zaraz po przyjeździe?

– Już mówiłem. To było dla mnie dużo pieniędzy.

– Tak, mówiłeś. Ale są granice tego, co człowiek zrobiłby dla pieniędzy, nawet dużych. Skąd on wiedział, że na to pójdziesz?

Trudy założyła ręce na piersi i przeszyła go spojrzeniem. Sam wzruszył ramionami.

– Nie rozumiem, o co właściwie pytasz.

– Jasne, że rozumiesz. Pytam, jak to się stało, że wybrał właśnie ciebie. No, Sam, co to za strona?

– Mówiłem już. Po prostu strona z ogłoszeniami aktorów.

– Jakich aktorów?

Sam skulił się na krześle, popatrzył na sufit być może z nadzieją, że Bóg ześle mu jakieś wskazówki.

– Ktoś mi powiedział, że jest taka nowa strona, dzięki której można sobie trochę dorobić…

– Tak?

– Zamieszczają tam ogłoszenia aktorów zainteresowanych udziałem w niekonwencjonalnych przedsięwzięciach.

– Niekonwencjonalnych przedsięwzięciach. Tak to nazywacie?

– O czym on mówi? – Trudy niczego nie rozumiała. Kto wie, ile musiała już przełknąć w tym związku, ale tego jakoś nie mogła strawić. Na razie.

– Opowiedz jej, Sam. No, opowiedz.

– Cóż…

Zrobiłem to za niego.

– Chodziło o szwindle. Za odpowiednim wynagrodzeniem wynajmowałeś się do różnych kantów. Oszustwo to jedyny rodzaj gry aktorskiej, na której można zarobić pięć tysięcy dolarów w jedno przedpołudnie, prawda?

Sam nie odpowiedział. Nie musiał.

Czułem chłód pełznący coraz wyżej wzdłuż kręgosłupa, krąg za kręgiem.

Zwróciłem się do Trudy.

– Na twoim miejscu miałbym oczy dookoła głowy.

Sam popatrzył na mnie niespokojnie, więc dodałem:

– Człowiekowi, który ci zapłacił, może się nie podobać, że się tu kręcisz. Już nie. Rozumiesz?

Ten szok, kiedy się zorientowałem.

Coś znajomego, ale dawno zapomnianego…

Grupa zdesperowanych aktorów hollywoodzkich, którzy wynajmowali się rosyjskiej mafii do różnych oszustw.

Prawda, że to brzmi znajomo?

Jeden z moich artykułów.

Tylko że to był jeden z tamtych artykułów.

Aktualnie dostępnych w Internecie dzięki życzliwości wielkiego amerykańskiego dziennika, który prawie rozłożyłem na łopatki.