Выбрать главу

Znalazłem tylko jedno jego zdjęcie.

Wychodził z sali sądowej po dniu już i tak zbytecznie obciążających go zeznań. Znaleziono dymiącą broń – ustalono, że Steiner był w posiadaniu tajnych projektów uwzględniających pewne uproszczenia konstrukcyjne, które zostały zaakceptowane i wprowadzone.

Rzekomo przez samego Steinera.

Widać było, że został zaskoczony błyskiem flesza – jego okulary rozbłysły jak lampki choinkowe, a głowa odskoczyła mu w tył jak artyście, którego ktoś ściąga ze sceny niewidzialną laską. Była to dość trafiona metafora – główny winowajca został zabrany z narodowej sceny prosto do celi w więzieniu federalnym, gdzie spędził następne dziesięć lat.

Wróciłem do swojego biurka.

Pochłonąłem kubek paskudnej kawy Normy, po czym podszedłem do ekspresu i nalałem sobie kolejny.

Nate Skate poprosił, żebym znalazł mu coś do roboty, najwyraźniej wierząc, że ciężka praca jest najlepszym lekarstwem na złamane serce. Dałem mu swoje pośpiesznie nabazgrane teksty do korekty.

Norma czekała przy telefonie na wieści ze szpitala. Co jakiś czas dzwoniła pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii z informacjami o stanie żony Hincha. Nie były to dobre wiadomości.

Usiadłem wygodnie na swoim krześle obrotowym, odtwarzając w pamięci mikrofilm jak niekończącą się pętlę migocącą surowymi, szokującymi obrazami, które prawie ukołysały mnie do snu.

Prawie.

– Nate – powiedziałem.

Kiedy spojrzał znad swojego biurka, nagle wydał mi się starszy. Myślę, że tak właśnie działa na człowieka strata.

– Ilu może być finalistów konkursu imienia Westinghouse'a jednego roku? – zapytałem.

– Co?

– Nagrody Westinghouse'a dla uczniów szkół średnich. Ilu może być finalistów konkursu w dziedzinie nauk ścisłych w tym samym roku?

– Nie wiem. Dlaczego pytasz?

– Zgadnij.

– Niewielu.

– Właśnie. Ja też powiedziałbym, że niewielu. Pewnie nie więcej niż pięćdziesięciu.

– Dlaczego pytasz?

– Ujmijmy to tak. Jakie jest twoim zdaniem prawdopodobieństwo, że w jednej szkole średniej będzie ich pięciu?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. W Nowym Jorku jest jakaś duża szkoła średnia specjalizująca się w naukach ścisłych, liceum w Bronksie czy coś takiego…

– Bronx High School of Science. Jasne, z tamtej szkoły mogłoby być pięciu finalistów. A z jakiejś innej?

– Czy to jakiś quiz z wiedzy ogólnej? Bo ja nie mam ochoty grać, Tom. Przykro mi, naprawdę nie mam ochoty. Ja tutaj cierpię. Umieram.

– Powiedziałbym, że pięciu uczniów tej samej szkoły, innej niż Bronx High School of Science, w finale konkursu Westinghouse'a to, używając terminu z nauk ścisłych, zdarzenie niemożliwe.

– Dobrze, świetnie. Wygrałeś.

– A gdyby to była mała szkoła? W samym środku nigdzie? To daje mniejszą szansę niż w Vegas, nie sądzisz?

– Możliwe. Dlaczego?

– Nate, mam dla ciebie zadanie. Coś, co oderwie twoje myśli od Riny. – Na dźwięk imienia swojej dziewczyny Nate aż się wzdrygnął.

– Co?

– Chcę, żebyś dowiedział się wszystkiego, co się da, na temat ludzi, którzy mieszkali w Littleton Flats.

– W Littleton Flats? W tym mieście, które zostało… no wiesz?

– Zalane, właśnie. Sprawdź, czy uda ci się dowiedzieć, kim byli jego mieszkańcy.

– Chodzi ci o nazwiska?

– Mam ich nazwiska. To nie było trudne. Chodzi mi o to, kim byli. Gdzie pracowali, skąd pochodzili, tego rodzaju rzeczy. Niektórzy musieli mieć przecież jakichś krewnych, którzy jeszcze żyją. Interesuje mnie wszystko, czego uda ci się dowiedzieć.

– Przepraszam, że zapytam, ale kiedy ci ludzie zginęli?

– Pięćdziesiąt lat temu.

– Jasne. Łatwizna – powiedział Nate z niespotykanym u niego sarkazmem. Może to jego świeżo zranione serce. Jechał

sobie przez życie, aż zaliczył pierwszą wywrotkę, podczas której ucierpiały jego naiwność i optymizm.

– Spróbuj w Internecie – powiedziałem. – Przecież jesteś specem od komputerów, znalazłeś sposób, żeby wejść na stronę PinkWorld.com bez płacenia.

To od razu poprawiło mu nastrój.

– Dobra – powiedział. – Spróbuję.

ROZDZIAŁ 32

– Halo, kto mówi? Halo?

To był standardowy scenariusz: najpierw się upiłem. Byłem wystarczająco pijany, żeby wybrać jego numer, ale nie aż tak, żeby go nie pamiętać. To było jak balansowanie nad przepaścią.

– Halo, halo.

To ja, Tom.

Byłem drugą najbardziej zaskoczoną osobą, kiedy zdałem sobie sprawę, że te słowa zostały wypowiedziane na głos.

– Tom? Tom Valle?

Znowu zamilkłem na chwilę, kontemplując potworność rozmowy z człowiekiem, któremu osobiście, nieodwołalnie zniszczyłem życie.

– Tak.

Teraz on zamilkł. Było to milczenie tak całkowite, że wydawało mi się, iż słyszę, jak przesuwa się wskazówka zegara po dziadku, który wisiał na ścianie jego gabinetu. Zostałem zaproszony do tej kryjówki w cudownych zamierzchłych czasach, kiedy ja byłem wschodzącą gwiazdą dziennikarstwa, a on redakcyjnym sumieniem.

– Czy to byłeś ty? – zapytał wreszcie. – Przez cały ten czas? To ty do mnie dzwoniłeś?

– Tak, to byłem ja.

– Rozumiem. – Kolejna chwila milczenia. – Czy mógłbyś powiedzieć mi dlaczego, Tom? Obudziłeś się któregoś dnia i postanowiłeś uzupełnić sfingowane artykuły fałszywymi rozmowami telefonicznymi?

No dobra, zabolało. Ale bólowi towarzyszyło nagłe uczucie ulgi. Kiedyś napisałem artykuł na temat sekty samobiczujących się, dopiero teraz jednak zrozumiałem, skąd brał się zachwyt na ich twarzach, kiedy karali się za grzechy.

– Chciałem z tobą porozmawiać – powiedziałem. – Ale nie miałem odwagi. Za każdym razem, kiedy dzwoniłem, zamierzałem coś powiedzieć.

– Dobrze wiedzieć. A już myślałem, że mam cichą wielbicielkę.

– Nie. Tylko wielbiciela.

Znowu cisza.

– Okazałeś swoje uczucie w dość nietypowy sposób.

– Chciałem, musiałem powiedzieć przepraszam. Jest mi tak cholernie przykro. Powinienem był, posłuchaj, wiem, że to niczego nie zmieni, ale musiałem to powiedzieć. Chciałem, żebyś wiedział… że nie chciałem…

– Dać się złapać? Czego nie chciałeś? Kiedy siedziałeś w swoim boksie, ćwicząc kreatywność, myślałeś, że dokąd cię to zaprowadzi? Do Pulitzera?

– Nigdy nie myślałem tak perspektywicznie. Tylko do następnego deadline'u.

– Rozumiem. – Skrzypnięcie krzesła, odgłos przekładanych papierów. – Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek się do mnie odezwiesz. Twoje milczenie było dość nieeleganckie.

– Wiem. Przepraszam. To było strasznie nie w porządku, co ci zrobili. To było…

– Nie w porządku? Ani trochę. Byłem za to odpowiedzialny. Zabrakło mi rozumu albo cynizmu, kiedy patrzyłem na twoje

teksty. Plotka głosi, że było mi to potrzebne. Zabrakło mi redaktorskiej mądrości, żeby zauważyć to, co miałem przed samym nosem. Zawaliłem, z pompą i publicznie. Nie w porządku? Eee.

– Nie musieli cię pogrążać razem ze mną…

– Nie? Wiesz, po tym gdy to się stało, zafundowałem sobie długi spacer do domu. Miałem wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Byłeś moim najlepszym reporterem, Tom. Każdy redaktor kogoś takiego potrzebuje. To, co zostawiamy po sobie, to w jakimś stopniu nasze dziedzictwo. Możliwe, że czasami jakiś głos mówił mi, żebym zaczekał. „Stój. To zbyt idealnie – Merkury i Mars zbytnio sobie sprzyjają”. Może powiedziałem temu głosowi, żeby spływał. Myślę, że kilka razy mi się to zdarzyło. Zapomniałem o starej mądrości. Nie wierz we wszystko, co piszą w gazetach.