Выбрать главу

Raz, dwa, trzy.

Raz, dwa, trzy.

Gonisz ty…

Prosto ze Sto Sześćdziesiątej Siódmej Ulicy w Queens.

Pobiegłem w stronę światła.

Zaskoczyłem ich na tyle, by prześliznąć się obok próbującego mnie zablokować Samoańczyka.

Byłem wystarczająco szybki, żeby wybiec na korytarz.

Na tyle spokojny, żeby minąć lekarza, sanitariusza czy pacjenta, nie zwracając na siebie uwagi.

„Biegnij, Forrest, biegnij…”

Mogło mi się udać, naprawdę.

Aż do windy i na dół, na parter, żeby zrobić scenę, zawołać „słuchajcie, co oni chcą mi zrobić”, a wtedy major DeCola wysłałby ich biegiem z powrotem na oddział psychiatryczny.

Mogło, tylko że wpadłem na mur.

To był człowiek.

Samoańczyk chyba w końcu dał mi zastrzyk.

Kiedy odzyskałem przytomność, kaszląc i charkając, otworzyłem oczy i rozejrzałem się, okazało się, że patrzę w lustro. Takie jak w gabinecie luster, w którym niepokojąco zdeformowana postać rozmazuje się jak zalana deszczem akwarela.

Moje odbicie się uśmiechało, chociaż byłem pewien, że ja sam się nie uśmiecham.

Poczułem się przez to jeszcze bardziej zaniepokojony.

– Cześć – powiedziałem głosem, który brzmiał, jakby zniekształcało go kiepskie połączenie telefoniczne. – Cześć. Kim jesteś?

– Już mnie o to pytałeś – powiedziało odbicie. – Jestem hydraulikiem, pamiętasz? Wykonuję rutynowe prace konserwacyjne. – Ten sam świszczący falset, który słyszałem tamtego dnia w piwnicy. „Jak dziewczyna”, powiedział Sam.

Nadal się uśmiechał.

Nic mi nie zrobisz, mówił jego uśmiech. Nie zrobisz, nie zrobisz, nie zrobisz…

Nie mogłem mu nic zrobić.

Leżałem. Ręce i nogi miałem ciasno przypięte pasami.

– Śledziłeś nas do stacji benzynowej – mówiłem wciąż tym dziwnym dobiegającym z oddali głosem. – Sprawdzałeś, gdzie korzystałem z karty kredytowej, i jechałeś za nami.

Zaczął się śmiać.

– Karta kredytowa? – Pokręcił głową. – To nie byłoby zbyt efektywne – powiedział.

– To skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy?

– Jesteś dziennikarzem śledczym. Domyśl się. To było jak sen.

– Dlaczego jestem przywiązany? – zapytałem.

– Ach, o to ci chodzi. Nie chciałeś się poddać leczeniu. Wada wrodzona, pomyślałem, patrząc na jego twarz.

Wyobrażałem sobie, że to był wypadek, jakaś koszmarna jatka, po której nie dało się poskładać go z powrotem. Ale nie. Nie miał blizn. To była awaria podczas procesu produkcyjnego. Taki się urodził.

– Jak trafiłeś na tę stację benzynową? Nie mogę tego rozgryźć – powiedziałem.

– Nie?

Przyłożył rękę do ucha i pokazał coś na migi. Bawiliśmy się w zagadki. No jasne.

– Moja komórka – powiedziałem. – Śledziłeś mój telefon.

– Bez komentarza. Czy to pytanie w ramach wywiadu? Jeśli tak, to zapomnij, że go autoryzuję.

– Namierzyłeś mój sygnał.

Za pomocą satelity można w dzisiejszych czasach określić czyjeś położenie z dokładnością do piętnastu centymetrów. Nawet nie trzeba korzystać z telefonu komórkowego, wystarczy, że się go nie wyłączy. Dzięki temu hydraulik nas znalazł, mógł bez trudu nas śledzić i zakraść się na stację benzynową, gdzie spaliśmy.

– Zabiłeś sprzedawcę – powiedziałem. – Odciąłeś Dennisowi język.

– Rety, kiedy tak o tym mówisz, to brzmi dosyć wrednie.

– Dlaczego? Przecież spałem. Dlaczego po prostu nie zabiłeś mnie?

Zachichotał i nie odpowiedział.

– Czego chcesz? Co zamierzasz ze mną zrobić?

– Jestem hydraulikiem, nie psychiatrą.

– Nie jestem stuknięty.

– Oczywiście, że nie.

– Wiem o Kara Bolce. Wiem o 499. Batalionie Medycznym. Wiem, co się stało w Littleton Flats.

– Wypasiony temat, co?

– Jeżeli ja do tego doszedłem, innym też się to uda. Nie skończy się na mnie. Nie można zebrać wody z powrotem do butelki, jeśli jest rozlana po całej pieprzonej podłodze.

– Tym właśnie zajmują się hydraulicy. Przeciekami.

– Ja jestem przeciekiem – powiedziałem. Czułem mrowienie w nogach. – To mną musisz się zająć.

– Nie martw się, nie wystawię ci rachunku – powiedział.

– Co się stało z twoją twarzą? – zapytałem.

– Z moją twarzą? Dlaczego pytasz? Coś z nią nie tak?

– Nie ma jej.

– A, o to ci chodzi. Zebrałem za dużo lewych sierpowych.

– To chyba nie był boks.

– No, dobra, przejrzałeś mnie. Tak mówię babkom w barach.

– I co, wierzą ci?

– Nigdy.

– Co się stało z twoją twarzą?

– To był wypadek.

– Nie masz blizn.

– To był wypadek przy urodzeniu.

– Gdzie? Gdzie to się stało?

– W szpitalu.

– W którym? – spytałem, wiedząc, jaka będzie odpowiedź, mimo że leki rozmiękczyły mi mózg.

– W tym. To nie zawsze był szpital dla weteranów.

– Nie. To był ośrodek badawczy – powiedziałem. – Departamentu Energetyki. Wiem, co to były za badania. Więc byłeś mieszkańcem Kara Bolki.

– Kara Bolka – powtórzył. – Aaa. To oni tak to nazwali, lekarze. Taki dowcip. Nie byliśmy mieszkańcami Kara Bolki, tylko uchodźcami stamtąd. Żyliśmy w cieniu tego miejsca, jak szczury. Straszyli nas nim.

– Dobrze, a kto w takim razie był potworem? W miejscach, którymi straszy się dzieci, zawsze mieszka jakiś potwór.

Uśmiechnął się.

– Chyba go poznałeś.

– A tak. Nie tylko ja. Tylko że ta druga osoba nie wiedziała, z kim ma do czynienia. Miała wtedy trzy lata.

– Ta dziewczynka. Bailey.

„Wierzysz w bajki? Czytałeś kiedyś jakąś, będąc dorosłym? Może powinieneś. Nawet jeżeli nie wierzysz w gobliny, możesz się przerazić na śmierć”.

Bajki można rozumieć na dwa sposoby.

– Bailey patrzyła na to wszystko oczami dziecka – powiedziałem.

Nadal słyszałem swój głos z zakłóceniami.

Ratownicy w kombinezonach ochronnych wyglądali jak roboty bez twarzy. Piski wykrywaczy promieniowania przypominały mowę delfinów. Lekarze w maskach chirurgicznych stali się obcymi bez ust. Ich szpital polowy wyglądał jak statek kosmiczny. Zapamiętała niebieskie światło. On miał najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałem.

– Dzięki Bogu za tych, co wierzą w UFO, co?

– Dlaczego?

– Co dlaczego?

– Dlaczego Bailey nie zamknęli w Kara Bolce? Dlaczego jej nie zabrali, tak jak pozostałych, jak Benjy'ego? Dlaczego nie została jedną z was?

– Skąd mogę wiedzieć, nie było mnie wtedy na świecie.

– Urodziłeś się już po wszystkim, tutaj.

– Uhm.

– A twoja matka? Co się z nią stało?

– Jak myślisz, co jej się mogło stać? – odpowiedział. – Neutrony i promienie gamma jej się stały. Trafiła do mikrofalówki. A ja jestem wypiekiem. – Znowu się zaśmiał, ale tym razem w jego śmiechu pobrzmiewał gorzki ton.

– Ale ty… – Co?

– Odwalasz za nich brudną robotę.

– Ja jestem ich brudną robotą. Poza tym moje perspektywy zawodowe od początku były, jak by to powiedzieć… ograniczone. Możesz mnie nazwać zaufanym współpracownikiem oddelegowanym do zadań specjalnych. Poza tym nie ma jak rządowa emerytura.

– Pracujesz w Departamencie Energetyki?

– Powiedzmy, że w wydziale, który nie figuruje w rejestrach.

– Zostałeś ich płatnym mordercą czy, jak to nazywasz, hydraulikiem, po tym wszystkim, co zrobili?

– Wyciągnij wnioski z historii. Wiesz, którzy strażnicy byli najgorsi w obozach koncentracyjnych? Najbardziej brutalni? Nie naziści, tylko kapo, Żydzi, którzy dostali do ręki bat.

– Ale tobie nie groziła komora gazowa.