Выбрать главу

Wężyca oddała mężczyźnie bukłak, po czym z przywiązanego do pasa woreczka wyjęła słoiczek z mas’cią i natarła nią rany po ukąszeniach.

— Przygotowują nas również na takie sytuacje — odparła. — Pracujemy z różnym odmianami węży i dlatego musimy uodpornić się na jak największą liczbę różnych jadów. — Wężyca wzruszyła ramionami. — To bardzo nużące i czasami bolesne. — Zacisnęła pięść; nabłonek nie pęknął, a ona nie upadła. Pochyliła się w stronę Arevina i znowu dotknęła jego zadrapanego policzka. — Tak… — powiedziała i posmarowała maścią twarz mężczyzny. — Teraz łatwiej się zagoi.

— Jeżeli nie wolno ci jeszcze spać — odezwał się Arevin — to może chociaż odpoczniesz?

— Tak — odparła Wężyca. — Ale nie za długo.

Usiadła tuż przy Arevinie i oparła się o niego. Przyglądali się razem chmurom, które złociły się na bursztynowo za sprawą wschodzącego słońca. Najprostszy kontakt fizyczny z drugim człowiekiem stanowił dla Wężycy źródło przyjemności, choć był on dla niej niewystarczający. Kiedy indziej i w innym miejscu zrobiłaby może coś więcej, ale nie tutaj i nie teraz.

Kiedy obręcz słońca w całości wysunęła się ponad horyzont, Wężyca podniosła się z ziemi i skłoniła Mgłę do opuszczenia torby. Kobra wypełzła wolno i niepewnie, po czym wśliznęła się na ramiona Wężycy, która, chwytając torbę, udała się wraz z Arevinem w stronę niewielkiego skupiska namiotów.

Rodzice Stavina czekali już na nią przed wejściem do namiotu. Stali blisko przy sobie, milczący, w pozycji obronnej. Wężyca myślała przez chwilę, że postanowili ją odprawić, więc, czując kłucie w żołądku, zapytała, czy Stavin umarł. Pokręcili głowami i pozwolili jej wejść do namiotu, nieustannie śledząc ją swoimi spojrzeniami.

Stavin leżał tak, jak widziała go po raz ostatni. Spal. Mgła wyrzuciła swój język, zaniepokojona wyczuwanym przez nią zapachem strachu.

— Wiem, że wolelibyście tu zostać — zaczęła uzdrowicielka — i wiem, że chcielibyście mi pomóc, ale tylko ja mogę sobie z tym poradzić. Raczcie więc wyjść na zewnątrz, proszę.

Wymienili się spojrzeniami, popatrzyli na Arevina, a Wężyca przestraszyła się, że jej odmówią. Marzyła o ciszy i śnie.

— Chodźcie, kuzyni — rzekł Arevin. — Jesteśmy teraz od niej zależni.

Odchylił połę namiotu i dał im gestem znak do wyjścia. Wężyca podziękowała wymownym spojrzeniem, a on słabo się do niej uśmiechnął. Odwróciła się do Stavina i przyklękła.

— Stavinie…

Dotknęła czoła chłopca, które okazało się bardzo gorące. Zauważyła przy tym, że jej ręka trzęsie się coraz bardziej. Stavin natychmiast się obudził.

— To już teraz…

Malec zamrugał. Najwidoczniej coś mu się śniło i bardzo powoli przypominał sobie, kim jest zwracająca się do niego kobieta. Wę-życa z zadowoleniem stwierdziła, że Stavin nie przestraszył się na jej widok, choć czuła, jak ogrania ją nieuzasadniony niepokój.

— Będzie bolało?

— A teraz boli?

Zawahał się, odwrócił wzrok i znowu spojrzał na Wężycę.

— Tak.

— To może boleć jeszcze bardziej, ale miejmy nadzieję, że tak nie będzie. Jesteś gotowy?

— Czy Trawa może tu zostać?

— Jasne — odparła.

W tym momencie pojęła, że się myli.

— Zaraz tu wrócę.

W jednej chwili jej głos tak bardzo się zmienił, że Stavin od razu zaczął się bać. Wyszła z namiotu — powoli, spokojnie, starając się utrzymać nerwy na wodzy. Kiedy znalazła się na zewnątrz, twarze rodziców zdradziły nękające ich obawy.

— Gdzie jest Trawa?

Odwrócony do niej plecami Arevin wzdrygnął się, słysząc ton, jakim wypowiedziała pytanie. Jasnowłosy mężczyzna wydal z siebie niewyraźny odgłos żalu i starał się unikać wzroku Wężycy.

— Baliśmy się — rzekł najstarszy z partnerów. — Myśleliśmy, że ten wąż może ukąsić nasze dziecko.

— To ja tak myślałam. To ja… Ten wąż wpełznął na twarz naszego chłopca. Widziałam nawet jego zęby… — Żona złożyła ręce na ramionach młodszego z jej partnerów i zamilkła.

— Gdzie on jest? — Wężyca chciała krzyczeć, ale się powstrzymała.

Przynieśli jej małe otwarte pudełko. Wężyca wzięła je do ręki i zajrzała do środka.

Leżała tam prawie na całej swej długości rozpołowiona, przewrócona na bok Trawa. Wypływały z niej wnętrzności i trzęsła się, a kiedy Wężyca na nią spojrzała, poruszyła się gwałtownie i wysunęła na chwilę język. Wężyca wydała z siebie niski dźwięk — zbyt niski, by można go było uznać za krzyk. Miała nadzieję, że są to tylko ostatnie podrygi węża, ale i tak podniosła go bardzo ostrożnie. Pochyliła się i przytknęła usta do zielonych łusek za głową Trawy. Ugryzła ją szybko i mocno tuż u podstawy czaszki. Poczuła smak chłodnej, słonej krwi. Zakładając, że gad jeszcze przed chwilą żył, teraz na pewno wyzionął ducha.

Spojrzała na rodziców chłopca i na Arevina. Wszyscy byli bardzo bladzi, ale nie przejmowała się ich wyraźnym strachem i nie przyjmowała ich współczucia.

— Takie małe zwierzątko — powiedziała. — Małe zwierzątko, które dawało innym ukojenie i sny.

Patrzyła na nich jeszcze przez moment, po czym odwróciła się w stronę namiotu.

— Poczekaj… — Usłyszała, jak zbliża się do niej najstarszy z partnerów, poczuła na ramieniu jego dłoń i natychmiast ją z siebie strząsnęła. — Damy ci wszystko, czego zażądasz — oznajmił — ale zostaw w spokoju nasze dziecko.

Odwróciła się do niego w przypływie furii.

— Czy przez waszą głupotę mam zabić Stavina?

Chciał ją jeszcze zatrzymać, ale Wężyca uderzyła go mocno łokciem w brzuch i szybko wbiegła do namiotu. Kiedy znalazła się w środku, potknęła się o leżącą na podłodze torbę, z której od razu wysunął się zirytowany nagłym zbudzeniem Piasek. Wąż zwinął się w kłębek, a kiedy ktoś próbował wejść do namiotu, Piasek zasyczał i zagrzechotał, dając w ten sposób wyraz takiej złości, jakiej Wężyca wcześniej u niego nie dostrzegała. Nie obejrzała się za siebie, tylko szybko schyliła głowę, żeby wytrzeć rękawem łzy, zanim zobaczy je mały Stavin. Potem przyklękła przy łóżku dziecka.

— Co się stało? — Zapewne chłopiec usłyszał rozlegające się przed namiotem głosy i zamieszanie.

— Nic się nie stało, Stavinie — odparła Wężyca. — Wiesz, że musieliśmy przejść przez pustynię?

— Nie — odpowiedział zaciekawiony.

— Było bardzo gorąco i nie mieliśmy co jeść. Trawa w tej chwili poluje. Była bardzo głodna. Wybaczysz jej i pozwolisz mi zacząć już teraz? Przez cały czas będę przy tobie.

Na jego twarzy malował się wyraz zmęczenia i rozczarowania, ale nie miał siły się z nią spierać.

— Dobrze. — Głos chłopca zaszeleścił jak piasek przesypujący się między palcami.

Wężyca zdjęła z ramion kobrę, a następnie zsunęła koc z ciała Stavina. Znajdujący się pod klatką piersiową guz nabrzmiał już do dużych rozmiarów, deformując figurę chłopca, uciskając inne narządy, pasożytując na jego organizmie i trując go swoimi wydzielinami. Wężyca pozwoliła kobrze wpełznąć na Stavina; trzymała ją za głowę, bowiem Mgła była tak zdenerwowana, że w każdej chwili mogła zaatakować. Kiedy Piasek ponownie zagrzechotał, kobra zatrzęsła się i Wężyca musiała uspokoić ją swoim dotykiem. Mgła wracała już do wyuczonych odruchów, które brały górę nad jej wrodzonym instynktem. Kiedy język kobry zetknął się z pokrywającą guz skórą, Mgła zaprzestała penetracji, a Wężyca wypuściła ją ze swego uścisku.